Выбрать главу

A Amelka? Czego się nie dotknie – sukces gwarantowany. A najfajniejsze jest to, że ona to wszystko robi tak od niechcenia, mimochodem, bez specjalnego angażowania się. Człowiek tu sobie flaki wypruwa, żeby coś się udało, a ona wchodzi, raz, ciach i już. Życie jest niesprawiedliwe, ale bardzo się cieszę, że w tym wypadku upatrzyło sobie moją córkę.

Dostałam SMS-a od czarownic: „Zlot dzisiaj o siódmej wieczorem. Odpalaj miotłę i przylatuj”. Poszłyśmy na lody. Gelato. Najpierw pół godziny oglądałyśmy kolorowe zdjęcia deserów i dwa razy odprawiałyśmy kelnerkę, nie mogąc się na nic zdecydować. Nazwy nam się bardzo podobały: Magnolia e Bevi; Magico Autunno; Nero di Sepie; Coppa Monte Bianca; Coppa Della Casa; Dolce Vita. Zamówiłam Coppa Della Casa. I ten deser okazał się być największym, jaki mieli, choć na zdjęciu wcale tak nie wyglądał. Zazwyczaj z tymi zdjęciami jest odwrotnie. Modelki mają na fotografiach ogromne biusty, a w bezpośrednim kontakcie okazuje się, że jest tak, jak w serialu „07 zgłoś się”, gdy aktorka Żółkowska w cmentarnej krypcie rozbiera się przed Borewiczem, mówiąc: „Nie mam nic do ukrycia”, a Borewicz, taksując jej biust odpowiada: „No faktycznie. Niech pani schowa te piegi, bo się pani przeziębi”.

Z moim pucharem dziewczyna szła prawie na ugiętych kolanach. Gdy postawiła go przede mną, czarownice odsunęły się, jakbym była trędowata i głośno powiedziały: – To nie dla nas, to dla tej pani.

Oczywiście natychmiast czterdzieści par oczu skierowało się na mnie, by zobaczyć, kto ma zamiar pożreć deser wielkości arbuza. Czułam się jak dziecko przyłapane na zjadaniu czekolady pod łóżkiem. Prawie chciałam zacząć się tłumaczyć, dlaczego zamówiłam coś tak nieprzyzwoicie wielkiego.

Bawiłyśmy się świetnie, wyławiając z pucharka owoce i próbując je nazwać. Jadłam dobre pół godziny i nic mi nie ubywało. Poddałam się, gdy Kate powiedziała, bekając przy tym nieco za głośno, że teraz przydałoby się to przegryźć mięsem. Pojechałyśmy po pizzę, uprzednio zaopatrując się w całkiem niezłe czerwone wino. I kilka ciastek z kremem. Wieczór upłynął znowu na oglądaniu telewizji, okazało się, że jestem muzycznym jełopem, ponieważ nie mam pojęcia, znów kto jest kto. Przykro mi się również zrobiło, bo dziewczyny okazały się lepsze ode mnie. W bekaniu. Ja nawet sobie beknąć porządnie nie potrafię. Gdyby takie wieczory były codziennie zapomniałabym…

Wagary się przedłużyły. Stosuję metodę wyparcia. Jednocześnie mam świadomość, że w tej walce liczy się każdy dzień. Tylko że nie wiem, czy ja chcę walczyć.

Amelka – ona powinna być moją motywacją. A jednak to za mało.

Dlaczego tak jest? Co się ze mną dzieje?

W domu byłam wyjątkowo późno. Ledwo zdążyłam wskoczyć w pierwsze lepsze bokserki mojego męża, gdy usłyszałam łomotanie do drzwi. Dzwonek, rzecz jasna, nie działa. Nic w tym domu nie działa, a już wkrótce przestanę działać i ja.

Tak subtelnie dawać znać o swoim nadejściu mogła tylko Bożena. Zerkam przez lipko, żeby przypadkiem znowu nie otworzyć inkasentowi półnago, jak często mi się zdarza. Patrzę, a tam Jeździec Apokalipsy. Mam nadzieję, że nic się nie stało. Zbiegłam boso, po drodze wbijając sobie w stopę kość należącą do Tequili.

– Hej, Bożenko! Wybacz, ale dopiero wróciłam i usiłuję ogarnąć to pobojowisko. Nie ma cię człowieku kilka dni, a szkody takie jak po trzęsieniu ziemi. Wchodź!

– Wiem, że dopiero przyszłaś… Czekałam na ciebie.

– O! Czyżby znowu któraś z naszych dziewczyn wydłubała drugiej oko? Opowiadaj! Lewe czy prawe? A może chodzi o zęby? Mam nadzieję, że nie jedynka!

– Nie. Nie o to chodzi.

– Jezu, Bożka, mów no wreszcie co się stało, bo szczerze mówiąc, wyglądasz tak, jak by ktoś umarł.

– No właśnie – westchnęła ciężko Bożka. – Chciałam ci powiedzieć.

– Kto?

– Pamiętasz mojego sąsiada? Tego przez ścianę?

– Poczekaj… poczekaj… Tego, który prawie nie wychodził z domu?

– Tak. Tego.

– Bożka, ja go widziałam może trzy razy w życiu i to tylko w przelocie. Czasami wydawało mi się, że widzę go w oknie, ale nigdy nie byłam l\//4irJUÓC L’ иЩ-ШПу pewna. Wiesz, dosyć tajemniczy facet. Co z nim?

– Nie żyje. I nikt nic nie wie. Dzisiaj rano przyjechała do niego siostra z Krakowa. Otwiera swoimi kluczami, wchodzi, woła go, a tu nic. Cisza jak makiem zasiał. Poszła na górę. I tam go znalazła. Zimniutki jak sopelek. Mówię ci, co tu się działo. Policja przyjechała, bo najpierw myśleli, że może go ktoś ukatrupił. Ostatecznie okazało się,że on po prostu sobie umarł. We śnie. Jak ja marzę o takiej śmierci… – przewróciła oczami Bożka.

– Bożka, ty mi się tu nie rozmarzaj, tylko mów, o co chodzi. Chcesz forsę na wieniec? Sąsiedzi robią składkę, tak?

– Nie.

– No to co było dalej?

– Dalej nie było nic. To znaczy było.

– Kobito, zdecyduj się wreszcie.

– Bo mi zakręciłaś w głowie. Ja przyszłam do ciebie, bo powinnaś coś zobaczyć.

– O nie! Nie będę oglądać żadnego nieboszczyka! Zboczona jesteś, jeśli myślisz, że…

– Zuza, kiedy się wszystko uspokoiło i już go zabrali, no tam, no wiesz…

– Wiem. Dawaj dalej.

– To przyszła do mnie ta kobieta. Jego siostra. I poprosiła mnie, żebym z nią poszła do jego domu. Rozejrzała się. Najpierw odmówiłam, ale ona nalegała. Była taka zagubiona. To poszłam. A mówię ci, jak się bałam…

– I co? Bożenko? Co było w tym mieszkaniu?

– Zobacz sama. Ta babka zostawiła mi klucze. Tylko zmień bokserki na dżinsy.

Weszłyśmy do kompletnie zaciemnionego pokoju. Pierwsze piętro. Z rozkładu pomieszczeń domyśliłam się, że to sypialnia. Zapach goździków i cynamonu przyjemnie łaskotał mój nos. Szłam ostrożnie, żeby nie wpaść na jakiś mebel, a także przy okazji nie połamać sobie nóg. Bożka trzymała mnie za rękę. Namacała kontakt i powiedziała:

– Zuza, a teraz popatrz.

I włączyła światło. O mój Jezu! Bożka, nie puszczaj mnie. Trzymaj mnie kobieto. Uszczypnąć też mnie możesz. Nie zemdleć. Nie zemdleć.

Były wszędzie. Na ścianach, w ramkach na stolikach, leżały porozrzucane na podłodze. Cała ściana w pokoju była nimi wyklejona. Podeszłam bliżej.

– Jezu! Bożenko, to przecież…

– Ty… Wszędzie ty. Zuza, kiedy ja tu weszłam, prawie padłam, mówię ci. Ale to jeszcze nie wszystko. Zobacz to. I podała mi kartonowe pudełko wypełnione kartkami papieru. Równo zapisane. Zaczęłam przeglądać. To był dziennik. Zapiski dzień po dniu. Choć niektóre wcale nie datowane.

– Bożka, to jego pamiętnik!

– Przeczytaj teraz.

– Nie mogę, to przecież jego prywatność.

– Słuchaj, Zuza. Teraz on już nie potrzebuje żadnej prywatności. To po pierwsze. A po drugie, zacznij czytać, a przekonasz się, że to nie tylko jego prywatność.

19 stycznia.

„…Wiem, że dziś są jej urodziny. Kupiłem jej kwiaty i wysłałem przez kuriera. Dostanie wieczorem. Trzydzieści. Różę. Najdłuższe, jakie były i najbardziej bordowe, jakie udało mi się zamówić… „

19 stycznia. Mam wtedy urodziny.

– Bożka – ja mam urodziny 19 stycznia… Dostałam wtedy kwiaty. Bez żadnego liściku. Myślałam, że to mój Wiarołomny, choć on milczał jakby mu usta zaszyli i robił tylko głupawe miny.

– Wiem. Czytaj dalej.

14 lutego, Walentynki „To straszne kochać kogoś tak bardzo i nie móc wysłać mu walentynki. Kochać. Nie mogę. Zrobić tego nie mogę. Nie wolno mi. Zburzyć świat, w którym ona żyje? Nawet jeśli nie jest to dla niej najlepsze? Nie wolno mi. Kocham. Tylko kwiaty. To mi wolno. I jeszcze patrzeć mi wolno. Na nią. Codziennie. Rano. Po południu. Wieczorem jak otwiera i zamyka drzwi. Jak otwiera i zamyka mój dzień.”