Выбрать главу

To jest tak, jakby ktoś zakręcił ci budę z tlenem. Patrzysz na ten cholerny zawór, masz go na wyciągnięcie ręki i nic nie możesz zrobić. Poza oczekiwaniem. Aż zawór znowu sam się odkręci. Nawet nie myśli się wtedy zbyt jasno, nie bardzo wiadomo, czy się przewrócić, czy wyprostować. Ani jedno, ani drugie nie wchodzi w grę przez najbliższych 60 sekund.

I tkwię tak w pozycji scyzoryka, zanim oddech się nie ustabilizuje.

Wygląda się wtedy nieciekawie, przyznaję. Ale cóż: jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.

Albo też na przykład, podczas uroczego rodzinnego obiadu w restauracji, gdy po krótkiej wymianie zdań mąż przewraca stolik wraz z zawartością, potrafię kontynuować jedzenie, przesiadając się do stolika obok, i to jeszcze z apetytem. I stoickim spokojem. Zabiłam swój strach. Zatraciłam emocje. Stałam się zimną małpą.

I wiecie co? Dobrze mi z tym, cholernie dobrze. Czasami tylko, gdy pada deszcz i cały świat płacze wraz z nim, zadaję sobie pytanie – kim jestem?

Może małą, wołającą o pomoc dziewczynką?

Kogo to obchodzi? Przecież, statystycznie rzecz biorąc, nie jestem osamotniona. Przemoc w rodzime jest na porządku dziennym. Bo zupa była za słona. Bo znowu nie miała orgazmu (wersja męska).

Więc głowa do góry. Jest OK.

Nie jest.

I już nigdy nie będzie. Kropka.

Popadam w obłęd. Pozasłaniam chyba wszystkie lustra w domu, bo jeśli zjem choćby kawałek rogalika, od razu się przeglądam i patrzę, czy aby nie obrastam znowu tłuszczem. Wałki pod biustem wkrótce będą większe niż sam biust. Z furią w oczach pędzę do łazienki i nadludzkim wysiłkiem zmuszam się do wejścia na wagę. Następnie stwierdzam, że na pewno jest zepsuta – bez względu na to, czy wskazówka pokazuje za dużo, czy podejrzanie za mało – tym bardziej. Cholera!!! Posiadanie ciemnych włosów miało jednak swoje dobre strony. Mogłam mianowicie nie kłaniać się sąsiadom, których nie cierpię, a do mówienia im „dzień dobry” zmusza mnie jedynie dobre wychowanie, jakie odebrałam. Nie musiałam im się kłaniać z tej prostej przyczyny, że mnie najzwyczajniej w świecie nie rozpoznawali.

Może rozważę ponownie zmianę koloru? Albo nie. Od razu zrobię sobie operację plastyczną. Ale najpierw zdefrauduję trochę czyjejś kasy albo zaciągnę ogromniaste kredyty w pięciu bankach i dopiero wtedy zwieję? A dla odstraszenia sąsiadów wystarczy przybrać morderczy wyraz twarzy, z czym nie powinnam mieć specjalnie kłopotów. Doskonale nauczyłam się grać wredną, nieprzystępną, niemiłą małpę. Oscar dla tej pani!

Dzisiaj moja Amelka zapytała mnie, kto to jest DZIEWICA. Zadaje ostatnio wiele dziwnych pytań, z których większość jednak nie nadaje się do druku.

Więc z właściwą sobie subtelnością i szczerością (często bolesną) odpowiedziałam, podnosząc szczękę z podłogi, jak na nowoczesną matkę przystało:

– Jaką odpowiedź chcesz usłyszeć? Ma być wersja prawdziwa czy dla małych dziewczynek?

– Prawdziwa – odpowiedziała Amelka takim tonem, że od razu spojrzałam na nią jak na nastolatkę.

– Więc dziewica, moje dziecko – rzekłam z namaszczeniem. – To taka pani, która nigdy jeszcze nie uprawiała seksu. Uprawianie seksu mniej więcej polega na tym, że pan użycza pani na stosunkowo krótki czas, stosunkowo niewielką część swego ciała. Pan jest tak wspaniałomyślny, że nie dość, że użycza, to jeszcze w prezencie zostawia jej nawet część swoich płynów ustrojowych, z których to, gdy pani ma pecha, powstaje taka mała jędza jak ty, córeczko droga moja. Gdy pan już zabierze z pani to, co jej chwilowo użyczył, a trzeba ci wiedzieć, że to coś jest wtedy już bardzo bardzo malutkie i całkiem bezużyteczne, zazwyczaj idzie spać, bo go to użyczanie wycieńczyło. I jeśli owa pani do momentu użyczenia była dziewicą, to z pewnością już ją nie jest, gdyż pan, żeby mógł jej to wspomniane coś użyczyć, musiał pokonać pewne przeszkody – coś w rodzaju tarczy ochronnej, jakby ci to opisać… O – taka guma balonowa tuż przed zrobieniem balona.

– Mamo – wyjąkała Amelka, zbierając tym razem swoją szczękę z podłogi. – A jaka jest wersja dla małych dziewczynek?

– Nie wiem, ale jak chcesz, to coś wymyślę. O Jezu, dziecko, coś ty tak zbladła?

Po tego typu dialogach z moim dzieckiem dochodzę do wniosku, że ona nie będzie całkiem normalna. Nie może być. Nie ma po kim. Szaleństwo ma w genach. Jej prapraprababka była Hiszpanką, onegdaj porwaną przez dziadka praprapra mojego z gorącej Hiszpanii do nie tak znowu dalekiej Polski, nosiła urocze, acz wcale nie hiszpańskie nazwisko Makafry. Na imię jej było Paulina. I ta Makafry Paulina cały swój majątek zapisała jakimś zakonnikom, co ewidentnie świadczy o tym, że musiała być szalona.

Ojej! Wszystko pomieszałam. To nie babcia Paulina obdarowała zakonników, tylko babcia Wikcia. Wiktoria. Już teraz wiem, skąd w naszej rodzinie taki zapał do długich i dziwacznych imion. Zaraz po tym, jak już zapisała braciszkom wszystko, co miała, a jak głosi rodzinna legenda, miała niemało, znikła w niewyjaśnionych okolicznościach. Pewnie ją braciszkowie ukatrupili albo, w wersji optymistycznej, zaniknęli w klasztorze, co na jedno wychodzi. No i proszę bardzo – jak ja mam być normalna? Z taką przeszłością? Ale jedno, co mam po praprababce, a z czego akurat jestem zadowolona, to hiszpański, ognisty temperament. Tylko dobrze zakamuflowany. Tak dobrze, że zapominam, że go mam.

No i jak tu się nie wkurzać? Siedzę tu sobie spokojnie i piszę pełna twórczej pasji, a tu nagle i podstępnie dopada mnie zew natury. Z dumnie podniesionym czołem przemaszerowałam przed siedmioma facetami stojącymi dokładnie przed celem mojej podróży, czyli, krótko mówiąc, damską toaletą, a miałam taki wyraz twarzy, jakbym właśnie udawała się na audiencję do papieża, a nie do kibla. Kurczę, nie piję piwa, a sikam jak najęta. Kawa. Piję morze kawy. Oczywiście nie było papieru.

Poszłam na casting na prezenterów lokalnej telewizji. Odniosłam niebywały sukces, bowiem udało mi się wejść w pierwszej pięćdziesiątce i przeżyć! Z dość poważnymi obrażeniami ciała, zważywszy na to, że przez kilka kolejnych dni nie mogłam ruszać prawą ręką i miałam obawy co do stanu mojego barku, dostałam się do budynku telewizji, choć właściwsze byłoby określenie: szturmem go zdobyłam.

Udało mi się także nie udusić oraz nie zostać stratowaną przez pół tysiąca potencjalnych prezenterów lokalnych wiadomości. Niestety, nie poznali się na mnie, choć wdałam się (i może właśnie dlatego) w bardzo interesujący dialog z Panem Niewidzialnym. Pan z telewizji zabawiał się w Wielkiego Brata – sadzał każdego z osobna w pokoju zwierzeń, tj. przed kamerą i przemawiał. Głupio tak gadać z kimś, kogo nie widzisz, ale za to ten ktoś widzi ciebie. W każdym razie nie zadzwonili do mnie z radosną, powalającą propozycją pracy. A szkoda, bo już się widziałam na szklanym ekranie, a teraz nici z kariery. Już nie będę sławna. Trudno. Ja to jakoś przeżyję, ale co z milionami widzów na całym świecie? Od Rosji po Australię? No bo przecież kto wie? Dziś lokalna telewizja, a może jutro CNN?