Ściana domu runęła. W ogromnej wyrwie ukazała się tradycyjna wiktoriańska sypialnia z mosiężnym łóżkiem i ozdobnymi angielskimi meblami. Ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie, coraz to nowe płomienie buchały ze swego głównego źródła, strzelały w górę wzdłuż oszalowanych ścian przebijając się do wnętrza domu.
Rozkaz został wydany i ponownie rozszalał się ogień z broni palnej – grad pocisków docierał do klombów kwiatowych od strony muru w głębi ogrodu, gdzie znajdował się teraz oddział żołnierzy, którzy pobiegli na miejsce poprzedniej eksplozji. Dało się słyszeć sprzeczne rozkazy, wykrzykiwane tonem pełnym złości i rozgoryczenia, a następnie pojawili się dwaj oficerowie z bronią boczną w rękach. Jeden z nich obszedł posterunki wartowników sprawdzając ich uzbrojenie i przyglądając się badawczo każdemu z nich. Drugi skierował się w stronę muru podążając tą samą drogą, którą przeszedł pierwszy oddział, nieustannie zerkając ku domowi i grzędom kwiatów. Zatrzymał się pod wierzbą i sprawdził mur, a potem trawę. Podniósł głowę i popatrzył na zarośniętą altanę. Chwyciwszy broń oburącz skierował się w jej stronę.
Delta obserwował oficera z zarośli, cały czas przyciskając pistolet do pleców komandosa. Wydobył następny ładunek plastiku, nastawił mechanizm zegarowy i rzucił ponad krzakami, daleko w stronę bocznego muru.
– Przejdź tędy – rozkazał Bourne chwytając zabójcę za ramię i popychając go w stronę rzędu krzaków na lewo. Sam ruszył za komandosem, trzymając lufę swego pistoletu tuż przy jego głowie. Po chwili zatrzymał go i sięgnął do plecaka. – Jeszcze tylko parę minut, majorze, a potem będziesz samodzielny.
Czwarty wybuch zrobił dwumetrową wyrwę w bocznym murze i żołnierze piechoty morskiej, jakby obawiając się stamtąd inwazji nieprzyjacielskich zastępów, otworzyli ogień w stronę walących się kamieni. W oddali na drogach Yictoria Peak zawodziły syreny tworząc swym dwutonowym sygnałem akompaniament do odgłosów rzezi mającej miejsce wokół zakonspirowanego domu. Delta wydobył przedostatni ładunek plastiku, nastawił zapalnik na dziewięćdziesiąt sekund i cisnął w róg tylnego ogrodzenia, gdzie nie było nikogo. Rozpoczął się ostatni etap jego akcji dywersyjnej. Reszta będzie już czystą matematyką. Wyjął miotacz, wsunął granat z gazem łzawiącym i rzekł do komandosa:
– Odwróć się. – Zamachowiec odwrócił się, a lufa pistoletu Bourne'a znalazła się na wysokości jego oczu. – Weź to – powiedział Delta. – Możesz to trzymać jedną ręką. Gdy dam ci znak, rzuć tym w dom, na prawo od drzwi balkonowych. Gaz się rozejdzie i oślepi większość tych chłopaczków. Nie będą mogli strzelać, nie marnuj więc naboi, bo nie masz ich za dużo.
Morderca nie odpowiadał. Zamiast tego podniósł swoją broń i wycelował Bourne'owi w głowę.
– Teraz jesteśmy jeden na jednego, panie Oryginale – rzekł. – Powiedziałem ci, że zniósłbym kulę w łeb. Czekam na to od lat. Ale ty, jak mi się zdaje, nie wyobrażasz sobie, że mógłbyś nie dostać się do tego domu. – Nagle rozległy się krzyki i nowa seria strzałów; to oddział piechoty morskiej rzucił się w stronę zawalonego bocznego muru. Delta obserwował, czekał na krótki moment dekoncentracji mordercy. Ten moment jednak nie nadchodził. Komandos ciągnął spokojnie, wpatrując się w Bourne'a, a w jego głosie czuło się kontrolowane napięcie. – Pewnie się spodziewają napaści, głupie gęsi. Gdy nie jesteś pewien, atakuj, dopóki twoje flanki są osłaniane, zgadza się, panie Oryginale? Usuń z plecaka swoje niespodzianki, Delta. Tak się chyba nazywasz, co?
– Nic już nie zostało. Bourne odbezpieczył swój automat. Zabójca uczynił to samo.
– Sprawdźmy więc – powiedział komandos wyciągając powoli rękę i dotykając plecaka, który Delta miał przewieszony przez ramię. Ich spojrzenia zderzyły się. Morderca pomacał materiał; nacisnął szorstką tkaninę w kilku miejscach. Powoli cofnął rękę. – Wśród tych wszystkich „nie będziesz” w tej cholernej wielkiej Księdze nie wspomina się o kłamstwie, prawda? Tylko o fałszywym świadectwie, ale to oczywiście nie to samo. Sądzę, że wziąłeś sobie to zaniedbanie do serca, stary. Tam w środku jest broń automatyczna i dwa lub trzy magazynki, które mają, sądząc po kształcie, przynajmniej po pięćdziesiąt naboi.
– Ściśle mówiąc czterdzieści.
– To dużo amunicji. Wystarczy mi, aby się stąd wydostać. Dawaj! Albo jeden z nas zostanie tutaj. Zaraz.
Piąty z kolei wybuch plastiku wstrząsnął ziemią. Zaskoczony zabójca zamrugał oczami. To wystarczyło. Ręka Bourne'a z ciężkim automatem wystrzeliła w górę odtrącając broń mordercy i uderzając go niczynr młotem w lewą skroń.
– Ty skurwysynu! – krzyknął oszust dziko, padając na lewy bok. Jason przygniótł kolanem jego dłoń, z której wypadł pistolet.
– Błagaj o szybką śmierć, majorze – powiedział Bourne, gdy piekło rozgrywające się na terenie wiktoriańskiej posiadłości osiągnęło swój szczyt. Grupa żołnierzy atakująca w rejonie zawalonego muru została teraz skierowana na tył ogrodu. – Ty naprawdę siebie nie lubisz, mam rację? Ale pomysł miałeś dobry. Opróżnię mój plecak z niespodzianek. Już na to czas.
Bourne odpiął pasy i odwrócił plecak do góry nogami, wytrząsając jego zawartość na trawę. Płomienie rozszerzającego się gwałtownie pożaru, trawiącego już pierwsze piętro domu, oświetliły leżące przedmioty. Była tam jedna bomba zapalająca i ostatni ładunek plastiku, a także, jak dokładnie opisał to komandos, ręczny pistolet maszynowy MAC 10, który należało tylko złożyć i naładować, aby był gotowy do strzału. Bourne zmontował śmiercionośną broń, włożył jeden z czterech magazynków wsuwając trzy pozostałe za pasek. Następnie odciągnął sprężynę miotacza, umieścił granat z gazem łzawiącym i nastawił mechanizm. Był gotowy – gotowy ratować życie dzieci, dzieci, które narażały się dla tych podstarzałych manipulatorów. Pozostała bomba zapalająca. Wiedział, gdzie ją skierować. Podniósł bombę do góry, zerwał osłonę i z całej siły rzucił ją w stronę ostro zakończonego szczytu drzwi balkonowych. Przykleiła się do drewna. Nadszedł odpowiedni moment. Pociągnął za spust i wystrzelił granat z gazem, kierując go na prawo od przeszklonych drzwi. Eksplodował, odbijając się od kamiennej ściany i spadając na ziemię. Natychmiast zaczęły się unosić kłębiące się chmury gazu, który dławił wszystkich znajdujących się w zasięgu jego działania. Żołnierze wypuszczali broń, przecierając rękami zapuchnięte, załzawione oczy i zakrywając podrażnione nozdrza.
Wybuchła druga bomba zapalająca, rozrywając wytworną wiktoriańską fasadę nad drzwiami i roztrzaskując szyby. Górna część ściany zwaliła się do wyłożonego płytami foyer. Płomienie pięły się do góry w kierunku poddasza oraz przenikały do wnętrza obejmując zasłony i obicia mebli. Żołnierze uciekali jak najdalej od miejsca ogłuszającej eksplozji i pożau, wpadając w chmury gazów łzawiących. Wielu z nich porzuciło broń. Wszyscy biegali bezładnie zderzając się ze sobą. Próbowali wydostać się z ognia, zasłaniając usta, kaszląc i szukając schronienia.
Delta ukucnął trzymając w ręku pistolet maszynowy i trącił zabójcę znajdującego się tuż obok. Nadeszła pora. Zapanował kompletny chaos. Na skutek wysokiej temperatury gaz unoszący się przed roztrzaskanymi drzwiami wsysało do środka, rozrzedził się więc na tyle, by można było się tamtędy przedostać. Gdy znajdzie się wewnątrz, poszukiwania nie będą trwały długo. Reżyserzy tajnej operacji, wymagającej zakonspirowanej siedziby na obcym terytorium pozostaną w domu z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że nie mogli dokładnie ocenić liczebności i uzbrojenia atakujących sił, a ryzyko pojmania lub śmierci na zewnątrz było zbyt duże. Ważniejszy był jednak drugi powód. Dokumenty należało zniszczyć, spalić, a nie podrzeć, jak nauczyło ich doświadczenie z Teheranu. Dyrektywy, teczki z aktami, sprawozdania z przebiegu operacji, materiały dodatkowe – wszystko to musiało zniknąć. Syreny na Victoria Peak stawały się głośniejsze; szalony wyścig w górę stromych dróg prawie się zakończył.