Выбрать главу

– Nie róbcie tego! – rzekła Marie zwracając głowę w kierunku żołnierzy; w jej oczach była furia, a słowa brzmiały jak rozkaz. – Dobrze, Jasonie. Jeżeli ty mnie nie znasz – ja nie chcę żyć. Nie potrafię się jaśniej wyrazić, kochany. Dlatego rozumiem twoje postępowanie. Odrzucasz życie, ponieważ ten drugi człowiek, który w tobie tkwi, jest przekonany, że ja nie żyję i nie chcesz żyć beze mnie. Rozumiem to doskonale, bo ja też nie chcę żyć bez ciebie. – Marie zrobiła kilka kroków i stanęła nieruchomo.

Delta podniósł karabin maszynowy; wystający z lufy celownik zatrzymał się na szarych włosach przetykanych białymi pasemkami. Palec wskazujący Jasona zacisnął się na spuście. Nagle, bezwiednie, jego prawa ręka zaczęła drżeć, a po chwili również lewa. Śmiercionośna broń zakołysała się – początkowo powoli – w przód i w tył, potem szybciej – zataczając koła. Głowa Bourne'a drgała konwulsyjnie, coraz gwałtowniej, a szyja nie mogła tego drżenia opanować.

Wśród tłumu zebranego kilkadziesiąt metrów dalej, przy tlących się ruinach bramy i wartowni, wybuchło zamieszanie. Ktoś szamotał się z dwoma żołnierzami.

– Puśćcie mnie, wy cholerni głupcy! Jestem lekarzem, jego lekarzem! – Mocnym szarpnięciem Morris Panov wyrwał się i pobiegł przez trawnik w stronę oślepiających świateł reflektorów. Zatrzymał się w odległości pięciu metrów od Bourne'a.

Delta zaczął jęczeć, odgłosy, które wydawał, były nieludzkie. Jason Bourne upuścił broń… a Dawid Webb padł na kolana i rozpłakał się. Marie ruszyła ku niemu.

– Nie – zarządził Panov spokojnie, lecz stanowczo, zatrzymując żonę Webba. – On ma przyjść do ciebie. Musi to zrobić.

– On mnie potrzebuje!

– Ale nie w ten sposób. On ma cię rozpoznać. Dawid musi ciebie rozpoznać i uwolnić się od swojego drugiego ja! Ty nie możesz tego zrobić za niego. On musi to zrobić sam.

Cisza. Reflektory. Ogień.

Jak zastraszone, zbite dziecko Dawid Webb podniósł głowę. Po policzkach spływały mu łzy. Powoli, z trudem podniósł się z kolan i pobiegł wprost w ramiona swojej żony.

ROZDZIAŁ 33

Znajdowali się w zakonspirowanym domu, w ośrodku łączności, w aseptycznej celi o białych ścianach należącej do jakiegoś wybiegającego w przyszłość kompleksu laboratoryjnego. Z lewej strony na białych pulpitach wznosiły się białe czoła komputerów. W dziesiątkach małych, ciemnych prostokątnych ust pojawiały się od czasu do czasu znaki; ich zęby tworzyły cyfrowe dane wyjściowe układające się w świecące zielone liczby, które nieustannie, ze stałą częstotliwością przetwarzane były na słowa, co stanowiło mniej wyszukany i mniej bezpieczny sposób przesyłania i odbierania informacji. W prawej części pomieszczenia, na wyłożonej białymi płytkami podłodze stał duży biały stół konferencyjny. Jedynym odstępstwem od jedności kolorystycznej i aseptyki było kilka czarnych popielniczek. Gracze zajęli miejsca wokół stołu. Obsługa techniczna została odprawiona, a wszystkie systemy zatrzymane, z wyjątkiem Czerwonego Alarmu, tablicy o wymiarach 7 na 25 centymetrów wyświetlanej przez główny komputer. Alarm nadal działał, a za zamkniętymi drzwiami czuwał operator, w razie gdyby na monitorze pojawiły się czerwone światła. Na zewnątrz tego sterylnego, odizolowanego pomieszczenia strażacy z Hongkongu walczyli z żywiołem lejąc strumienie wody na tlący się jeszcze żar, podczas gdy policjanci starali się uspokoić wystraszonych mieszkańców z pobliskich posiadłości na Victoria Peak – z których wielu było przekonanych, że nastąpił Armageddon w postaci najazdu z kontynentu – wyjaśniając wszystkim, że te straszne wydarzenia są dziełem obłąkanego kryminalisty, który został zabity przez rządowe oddziały interwencyjne. Sceptyczni mieszkańcy Yictoria Peak mieli jednak wątpliwości. Czasy nastały dla nich trudne, świat nie był taki, jak być powinien. Dlatego zażądali dowodu. Ze zwłokami zabójcy na noszach przedefilowano więc przed ciekawskimi widzami; podziurawione, ociekające krwią ciało było częściowo odkryte, tak aby wszyscy mogli je zobaczyć. Szacowni rezydenci, którzy zdążyli już rozważyć wszystkie możliwości uzyskania odszkodowania, powrócili do swych okazałych domów.

Gracze zasiedli na białych, plastikowych krzesłach; żywe ludzkie roboty czekały na sygnał do rozpoczęcia, nikt jednak nie miał dość odwagi ani energii, by się odezwać. Wyczerpanie zmieszane z lękiem przed gwałtowną śmiercią malowało się na wszystkich twarzach – z wyjątkiem jednej. Na jego twarzy widniały głębokie bruzdy i ziemiste cienie świadczące o skrajnym zmęczeniu, w oczach nie było jednak strachu, a jedynie zagubienie i bierne pogodzenie się ze sprawami, których nie był w stanie zrozumieć. Jeszcze kilka minut' temu nie bał się śmierci, była bardziej pożądana niż życie. Lecz teraz, gdy oszołomiony siedział obok żony trzymającej go za rękę, odczuwał przypływ gniewu tkwiącego dotąd gdzieś głęboko w zakamarkach jego umysłu, gniewu, który teraz nieustępliwie posuwał się naprzód niczym odległy grzmot uderzający w jezioro podczas nadciągającej letniej burzy.

– Kto nam to zrobił? – odezwał się Dawid Webb głosem niewiele głośniejszym od szeptu.

– Ja – odrzekł Havilland siedzący na końcu prostokątnego, białego stołu. Ambasador pochylił się wolno odwzajemniając grobowe spojrzenie Webba. – Gdybym znajdował się w sądzie, to prosząc o darowanie kary za popełniony haniebny czyn, musiałbym przedstawić okoliczności łagodzące.

– To znaczy? – zapytał Dawid monotonnym głosem.

– Po pierwsze, jest kryzys – rzekł dyplomata. – Po drugie, chodziło o pańską osobę.

– Proszę to wyjaśnić – przerwał Aleks Conklin zajmujący miejsce na wprost Havillanda po przeciwnej stronie stołu. Webb i Marie siedzieli po jego lewej stronie, tyłem do jasnej ściany, Morris Panov i McAllister naprzeciwko nich. – I niech pan niczego nie pominie – dodał złośliwy oficer wywiadu.

– Wcale nie zamierzam – podjął ambasador patrząc na Dawida. – Kryzys jest rzeczywisty, nadciąga katastrofa. Intryga, której korzenie tkwią głęboko w Pekinie, została zmontowana przez grupę zagorzalców, której przewodzi człowiek osadzony tak mocno w hierarchii swego rządu i otoczony taką czcią jako książę filozof, że nie ma sposobu, aby go zdemaskować. Nikt by w to nie uwierzył. Gdyby ktoś usiłował to zrobić, stałby się pariasem. Co więcej, jakakolwiek próba zdemaskowania tego człowieka groziłaby następstwami tak groźnymi, że Pekin okrzyczałby to za zniewagę i pogwałcenie praw i powrócił do polityki podejrzliwości i nieprzejednania. Jeżeli jednak spisek nie zostanie udaremniony, zniszczy on porozumienia brytyjsko-chińskie i doprowadzi do wybuchu w kolonii. Rezultatem będzie natychmiastowa okupacja Hongkongu przez Republikę Ludową. Nie muszę chyba mówić, co by to oznaczało – chaos ekonomiczny, przemoc, rozlew krwi i niewątpliwie wojnę na Dalekim Wschodzie. Jak długo da się ograniczyć zasięg konfliktu, zanim inne narody zostaną zmuszone do opowiedzenia się po którejś ze stron? Ryzyko jest niewyobrażalne.

Cisza. Wszyscy patrzyli po sobie.

– Fanatycy z Kuomintangu – rzekł Dawid matowym, zimnym głosem. – Chiny przeciwko Chinom. Maniacy wznoszą okrzyki wojenne od czterdziestu lat.

– Ale tylko okrzyki, panie Webb. Słowa, gadanina, a nie ruch społeczny, strajki czy działania strategiczne. – Havilland oparł ręce na stole, oddychając głęboko. – To już się stało. A strategia, którą przyjęto, jest tak obłudna, podstępna i od tak dawna przygotowywana, że jej twórcy są przekonani o jej niezawodności. Ale okaże się zawodna, a wówczas świat stanie w obliczu kryzysu o nieprawdopodobnych rozmiarach. Może to doprowadzić do ostatecznego kryzysu, kryzysu, którego nie przeżyjemy. A już na pewno nie przeżyje go Daleki Wschód.