– Czy to o n – wyszeptał Jason Bourne – jest synem pańskiego nieznanego taipana?
– Tak – odrzekł Havilland.
– Pański czcigodny książę filozof? Chiński święty, którego nikt nie może zdemaskować?
– Tak.
– Myliliście się! On się pokazał. Na Chrystusa, pokazał się! Oszołomiony ambasador rzucił się do przodu.
– Jest pan pewien?
– Bardziej niż kiedykolwiek.
– Okoliczności musiały być zatem niezwykłe – rzekł zdziwiony McAllister. – To tylko potwierdza, że oszust nigdy nie wyszedłby z tego żywy. Niemniej sytuacja musiała być dla niego krytyczna!
– Biorąc pod uwagę fakt, że poza Chinami nikt o nich nie słyszał, to rzeczywiście była. Mauzoleum Mao zamieniło się w strzelnicę. Było to częścią pułapki i oni przegrali. Echo przegrał.
– Kto? – zapytała Marie, nadal ściskając go za rękę.
– Przyjaciel.
– Mauzoleum Mao? – powtórzył Havilland. – Niezwykłe!
– Bynajmniej – powiedział Bourne. – To bardzo sprytne. Ostatnie miejsce w Chinach, gdzie można by się spodziewać ataku. Jest przekonany, że jako myśliwy ścigający zwierzynę będzie mógł ją pochwycić na zewnątrz, po drugiej stronie. Światła są przyćmione, czujność słabnie. I cały czas człowiek jest jak zwierzyna, ścigana, opuszczona, wystawiona na strzał. Bardzo sprytne.
– I bardzo niebezpieczne dla myśliwych – rzekł ambasador. – Dla ludzi Shenga; Jeden fałszywy krok i mogliby wpaść. Szaleństwo!
– Żaden fałszywy krok nie był możliwy. Sami wykończyliby swoich, gdybym ja tego nie zrobił. Teraz to rozumiem. Gdy wszystko się zawaliło, oni po prostu zniknęli. Razem z Echem.
– Wróćmy do Shenga, panie Webb. – Havillandowi nie dawało to spokoju. W jego oczach widać było prośbę. – Proszę nam powiedzieć, co pan widział i co pan wie.
– To potwór – zaczął Jason spokojnie, a jego oczy stały się szkliste, gdy patrzył na fotografię. – Rodem z piekła, Savonarola, który torturuje i zabija – mężczyzn, kobiety i dzieci – a robi to z uśmiechem na twarzy. Wygłasza kazania jak prorok, przemawia do dzieci, ale pod tym wszystkim kryje się maniak, który rządzi swoim gangiem wykolejeńców za pomocą terroru. Oddziały szturmowe, o których pan wspomniał, to nie żadne oddziały, lecz bandy chuliganów, sadystycznych zbirów, którzy nauczyli się swego rzemiosła od samego mistrza. On jest jak Oświęcim, Dachau i Bergen Belsen razem wzięte. Boże, miej nas wszystkich w opiece, jeżeli zechce coś tutaj zorganizować.
– Może to zrobić, panie Webb – powiedział cicho Havilland, utkwiwszy przerażone spojrzenie w Jasonie Bournie. – I zrobi to. Opisał pan właśnie takiego Sheng Chouyanga, jakiego świat nigdy nie widział, a obecnie jest on najpotężniejszym człowiekiem w Chinach. Jak Adolf Hitler wkroczył zwycięsko do Reichstagu, tak Sheng wkroczy do Komitetu Centralnego i uczyni go swoją marionetką. To, co pan nam powiedział, jest o wiele bardziej przerażające aniżeli wszystko, co byliśmy w stanie sobie wyobrazić. – Chiny przeciwko Chinom… A potem Armageddon. O, mój Boże!
– To brutalne zwierzę – powiedział Jason chrapliwym szeptem. – On musi zabijać jak drapieżnik, jedynym głodem, jaki odczuwa, jest zabijanie – nie dla pożywienia, lecz dla samego uśmiercania.
– Mówi pan ogólnikami – przerwał McAllister chłodno i stanowczo. – Musimy wiedzieć więcej. – Ja muszę wiedzieć więcej!
– Zwołał konferencję – Bourne mówił niewyraźnie, kołysząc głową, ze wzrokiem utkwionym w fotografię. – Zaczynają się noce długiego ostrza, powiedział. Znalazł się zdrajca, powiedział. Ta konferencja to było coś, co mogło powstać tylko w umyśle szaleńca, z pochodniami, zorganizowana gdzieś na prowincji, o godzinę drogi z Pekinu, w rezerwacie ptaków – czy możecie w to uwierzyć? Rezerwat ptaków – a on rzeczywiście zrobił to, co powiedziałem. Zabił człowieka zawieszonego na linach, wbijając swój miecz w przeraźliwie krzyczące ciało. Potem kobietę, która próbowała udowodnić swoją niewinność, obcinając jej głowę – jej głowa! Na oczach wszystkich! A potem dwóch braci…
– Zdrajca? – szepnął McAllister, niestrudzony analityk. – Czy on go znalazł? Czy ktoś się przyznał? Czy jest tam jakaś opozycja?
– Skończcie z tym! – krzyknęła Marie.
– Nie, pani Webb! On tam wraca. Przeżywa to na nowo. Proszę na niego spojrzeć! Czy pani nie widzi? On jest tam.
– Obawiam się, że nasz denerwujący kolega ma rację, Marie – powiedział łagodnie Panov, obserwując Webba. – Raz jest tam, raz tutaj, usiłując odnaleźć swoją własną rzeczywistość. Wszystko jest w porządku. Niech w tym trwa. To może nam wszystkim zaoszczędzić mnóstwo czasu.
– Gówno!
– Zawsze trafne, moja droga, i zawsze dyskusyjne. Ucisz się.
– …Nie było zdrajcy, nikt się nie odezwał, tylko kobieta, która miała wątpliwości. Zabił ją i nastała cisza, okropna cisza. Ostrzegał wszystkich mówiąc, że oni są wszędzie i że jednocześnie nie ma ich nigdzie. W ministerstwach, w Służbie Bezpieczeństwa, wszędzie… I wtedy zabił Echo, lecz Echo wiedział, że musi umrzeć. Chciał umrzeć szybko, ponieważ i tak nie mógłby dłużej żyć. Po torturach, jakie mu zadali, był w okropnym stanie! Jednak, gdyby dał mi czas…
– Kto to jest Echo, Dawidzie? – zapytał Morris Panov. – Powiedz nam, proszę.
– Alfa, Bravo, Charlie, Delta, Echo… Fokstrot…
– „Meduza” – domyślił się psychiatra. – To „Meduza”, prawda? Echo był w „Meduzie”.
– On był w Paryżu. Luwr. Próbował uratować mi życie, ale to ja uratowałem jego życie. To było w porządku, było słuszne. On ocalił mnie przedtem, przed laty. „Odpoczynek jest bronią”, powiedział. Kazał innym stanąć wokół, a mnie zmusił do spania. I wtedy wydostaliśmy się z dżungli.
– „Odpoczynek jest bronią” – powiedziała Marie cicho, ściskając rękę swego męża; spod jej przymkniętych powiek spływały łzy. – O, Chryste!
– …Echo zobaczył mnie w lesie. Użyliśmy starych sygnałów sprzed lat. On nie zapomniał. Żaden z nas nigdy nie zapomina.
– Czy jesteśmy teraz na wsi, w rezerwacie ptaków, Dawidzie? – zapytał Panov chwytając McAllistera za ramię, aby nie przerywał.
– Tak – odparł Jason Bourne błądząc niewidzącym wzrokiem. – Obaj wiemy. On ma umrzeć. To takie proste, takie oczywiste – umrzeć, śmierć. Koniec. Zyskać na czasie, zdobyć kilka cennych minut. Wtedy może uda mi się to zrobić.
– Zrobić co, Delto? – Panov wymówił imię z lekkim naciskiem.
– Wykończyć skurwysyna. Wykończyć tego rzeźnika. On nie zasługuje na to, aby żyć, nie ma p r a w a żyć. Zbyt łatwo przychodzi mu zabijanie, robi to z uśmiechem na twarzy. Echo to widział. Ja to widziałem. To się dzieje teraz – wszystko dzieje się naraz. Wybuchy w lesie, wszyscy biegają, krzyczą. Mogę to zrobić teraz! Stanowi idealny cel. Widzi mnie! Wpatruje się we mnie! Wie, że jestem jego wrogiem. Jestem twoim wrogiem, rzeźniku! Moja twarz będzie ostatnią, jaką będziesz oglądał!… Coś nie tak? Coś jest nie w porządku! On się zasłania! Wypycha kogoś przed siebie! Muszę się stąd wydostać. Nie mogę tego zrobić!
– Nie mogę czy nie zrobię? – zapytał Panov wychylając się do przodu. – Jesteś Jasonem Bourne'em czy Dawidem Webbem? Kim jesteś?
– Deltą! – ryknęła ofiara ogłuszając wszystkich przy stole swoim wybuchem. – Jestem Delta! Jestem Bourne! Kain to Delta, a Carlos to Kain! – Mężczyzna, kimkolwiek był, osunął się na krzesło, a jego głowa opadła na piersi. Zamilkł.
Trwało to kilka minut – nikt nie wiedział jak długo, nikt nie mierzył czasu – zanim mężczyzna, który nie był w stanie ustalić swojej tożsamości, podniósł głowę. Jego oczy były teraz na wpół wyzwolone, jednak było w nich jeszcze widać męczarnie, które przeżywał.