Выбрать главу

– Przepraszam – powiedział Dawid Webb. – Nie wiem, co się ze mną działo. Proszę mi wybaczyć.

– Nie przepraszaj, Dawidzie – rzekł Panov. – Wróciłeś tam. To zrozumiałe. Wszystko w porządku.

– Tak, wróciłem. To szaleństwo, czyż nie?

– Wcale nie – odrzekł psychiatra. – To zupełnie naturalne.

– Muszę tam wrócić, to także zrozumiałe, prawda, Mo?

– Dawidzie – krzyknęła Marie obejmując go.

– Muszę – powtórzył Jason Bourne, delikatnie ujmując jej dłonie. – Nikt inny nie może tego zrobić – to proste. Znam szyfry. Znam drogę… Echo oddał za mnie swoje życie, wierząc, że ja to zrobię. Że zabiję rzeźnika. Wtedy zawiodłem. Teraz nie zawiodę.

– A co znam i? – Marie objęła go kurczowo ramionami, jej głos odbijał się echem od białych ścian. – Czy m y się nie liczymy?

– Wrócę, obiecuję ci – odparł Dawid uwalniając się z jej objęć i patrząc jej prosto w oczy. – Ale najpierw muszę tam wrócić, czy tego nie rozumiesz?

– Dla tych ludzi? Tych kłamców!

– Nie, nie dla nich. Dla kogoś, kto chciał żyć – ponad wszystko. Nie znałaś go; on zawsze wychodził cało z każdej sytuacji. Wiedział jednak, że tym razem nie warto ratować własnego życia za cenę mojej śmierci. Ja musiałem żyć i zrobić to, co do mnie należało. Musiałem żyć i wrócić do ciebie, o tym również wiedział. Dokonał bilansu i podjął decyzję. Gdzieś tam na naszej drodze każdy z nas musi podejmować tego rodzaju decyzje. – Bourne zwrócił się do McAllis-tera: – Czy jest tu ktoś, kto może zrobić zdjęcie zwłok?

– Czyich? – zapytał podsekretarz.

– Moich – odrzekł Jason Bourne.

ROZDZIAŁ 34

Przerażające zdjęcie zostało wykonane na białym konferencyjnym stole przez technika z zakonspirowanego domu i pod wyraźnie niechętnym nadzorem Morrisa Panova. Ciało Webba przykryto pokrwawionym, białym prześcieradłem, które odwinięto przy szyi, tak że widać było jego pokrytą krwawymi pręgami twarz, szeroko otwarte oczy i wyraźne rysy.

– Wywołaj rolkę jak najszybciej i przynieś mi odbitki – polecił Conklin.

– Za dwadzieścia minut – rzekł technik, kierując się ku drzwiom w chwili, gdy McAllister wchodził do pokoju.

– Co się dzieje? – zapytał Dawid siadając na stole. Marie krzywiąc się wycierała mu twarz mokrym, ciepłym ręcznikiem.

– Ludzie z obsługi prasowej konsulatu porozumieli się z dziennikarzami. Powiedzieli, że wydadzą oświadczenie mniej więcej za godzinę, gdy tylko ustali się wszystkie fakty. Teraz nad nim pracują. Podałem im scenariusz i pozwoliłem, aby użyto mego nazwiska. Opracują go używając typowych dla nich, mętnych sformułowań i przedstawią nam przed opublikowaniem.

– Czy wiadomo coś o Linie Wenzu? – zapytał agent CIA.

– Jest wiadomość od doktora. Jego stan jest nadal krytyczny, ale jakoś się trzyma.

– A co z tymi dziennikarzami na ulicy? – zapytał Havilland. – Prędzej czy później musimy ich tu wpuścić. Im dłużej będziemy zwlekać, tym więcej damy im powodów do myślenia, że coś ukrywamy. A na to również nie możemy sobie pozwolić.

– Teren jest nadal ogrodzony liną – powiedział McAllister. – Rozpuściłem pogłoskę, że policja – podejmując wielkie ryzyko – oczyszcza tę posiadłość z niewypałów. W takich okolicznościach reporterzy będą bardzo spokojni. Nawiasem mówiąc, w tym komunikacie dla prasy przygotowanym przez ludzi z konsulatu kazałem podkreślić fakt, że człowiek, który dokonał ataku na dom, był najwyraźniej ekspertem w dziedzinie burzenia.

Jason Bourne, który wśród meduzyjczyków był jednym z najbardziej biegłych w sztuce niszczenia, spojrzał na McAllistera. Podsekretarz odwrócił wzrok.

– Muszę się stąd wydostać – powiedział Jason. – Muszę dotrzeć do Makau tak szybko, jak to możliwe.

– Dawidzie, na litość boską! – powiedziała Marie niskim, napiętym głosem; stała przed swoim mężem, patrząc na niego.

– Wiele bym dał, żeby nie musiało tak być – powiedział Webb schodząc ze stołu. – Wiele bym dał, żeby tak nie było – powtórzył cicho – ale tak jest. Muszę być na miejscu. Muszę dotrzeć do Shenga, zanim cała historia pojawi się w porannej prasie i zanim ukaże się to zdjęcie potwierdzające wiadomość, którą wysyłam kanałami nie znanymi w jego przekonaniu nikomu. Musi uwierzyć, że jestem jego mordercą, człowiekiem, którego zamierzał zabić, a nie Jasonem Bourne'em z „Meduzy”, który usiłował zabić go w tamtej leśnej dolinie. Powinien otrzymać wiadomość ode mnie – od człowieka, za którego mnie uważa – zanim dotrą do niego inne informacje. A to dlatego, że wiadomość, którą mu przesyłam, jest ostatnią rzeczą, jaką chciałby usłyszeć. Wszystko inne nie będzie miało znaczenia.

– Przynęta – powiedział Aleks Conklin. – Jeśli chcesz, aby mistyfikacja się udała, dostarcz mu najpierw jakąś alarmującą informację, ponieważ gdy będzie oszołomiony i zaabsorbowany, uwierzy w wydrukowaną oficjalną wersję, szczególnie kiedy zobaczy zdjęcie w gazetach.

– Co zamierza mu pan przekazać? – spytał ambasador, tonem głosu dając do zrozumienia, że nie podoba mu się perspektywa utraty kontroli nad tą najbardziej ponurą z akcji.

– To, co wy mi powiedzieliście. Częściowo prawdę, a częściowo kłamstwo.

– Niech pan to jaśniej sformułuje, panie Webb – nalegał Havilland stanowczo. – Wiele panu zawdzięczamy, ale…

– Zawdzięczacie mi tyle, że nie możecie mi się wypłacić – przerwał ostro Jason Bourne. – Chyba że palnie pan sobie w łeb tutaj na moich oczach.

– Rozumiem pański gniew, jednak muszę nalegać. Nie zrobi pan niczego, co mogłoby narazić na niebezpieczeństwo życie pięciu milionów ludzi lub żywotne interesy rządu Stanów Zjednoczonych.

– Cieszę się, że ustalił pan właściwą kolejność – chociaż raz. W porządku, panie ambasadorze, powiem panu. To samo bym panu powiedział, gdyby miał pan na tyle przyzwoitości, aby przyjść do mnie i przedstawić waszą sprawę. Dziwię się, że nigdy nie wpadło to panu do głowy – nie, nie dziwię się, jestem zaskoczony – chociaż chyba nie powinienem. Wierzy pan w swoje wyrafinowane zabiegi i podstępy, które może pan stosować dzięki posiadanej przez siebie władzy… uważa pan zapewne, że uprawnia pana do tego niepospolity intelekt lub coś w tym rodzaju. Niczym się pan nie różni od innych. Znajduje pan przyjemność w zawiłościach – i w swojej ich interpretacji – więc nie może pan nawet dostrzec, kiedy prosta droga jest o niebo skuteczniejsza.

– Czekam, aby mnie poinformowano – rzekł chłodno Havilland.

– Niech będzie – powiedział Bourne. – Bardzo uważnie słuchałem pańskich wywodów. Zadał pan sobie niemało trudu, aby wyjaśnić, dlaczego nikt nie mógł oficjalnie dotrzeć do Shenga i powiedzieć mu tego, co wiecie. Nie było to pozbawione racji. Zaśmiałby się wam w twarz, plunął w oczy lub, jak pan woli, kazał kręcić bicze z piasku. Zapewne tak by zrobił. On ma wpływy. Wy wytaczacie swoje ważkie zarzuty, on zaś chce doprowadzić do tego, aby Pekin wycofał się z porozumień w sprawie Hongkongu. Przegrywacie. Staracie się go wyeliminować prowadząc zakulisowe rozgrywki, bez powodzenia. Znowu przegrywacie. Nie macie przeciwko niemu żadnych dowodów prócz słów kilku zabitych, którym poderżnięto gardła, członków Kuomintangu, którzy powiedzieliby wszystko, by skompromitować działaczy partyjnych w Republice Ludowej. On się uśmiecha i bez stów daje wam do zrozumienia, że lepiej będzie, jeżeli zgodzicie się z nim współpracować. Według waszej oceny współpraca jest niemożliwa ze względu na zbyt wielkie ryzyko – jeżeli przyjdzie czas na Shenga, cały Daleki Wschód pogrąży się w wojnie. Co do tego również mieliście rację, ale gdyby miało do tego dojść, to raczej z powodów, które podał nam Edward, a nie pan. Pekin mógłby prawdopodobnie przymknąć oczy na skorumpowaną komisję, tolerując przez pewien czas zachłanność, nie pozwoli jednak, aby rozrastająca się chińska mafia przenikała do przemysłu, do warstw pracujących czy do rządu. Tak jak powiedział Edward, mogliby stracić posady…