– Nadal czekam, panie Webb – przypomniał dyplomata.
– W porządku. Zwerbowaliście mnie, ale zapomnieliście o Tread-stone-71, niczego was to nie nauczyło. Wysłać zabójcę, żeby schwytać innego zabójcę.
– To jedyna rzecz, o której nie zapomnieliśmy – przerwał mu zdziwiony dyplomata. – Wszystko na tym oparliśmy.
– Lecz z niewłaściwych powodów – odparował ostro Bourne. – Istniał lepszy sposób, aby dotrzeć do Shenga i go zgładzić. Ja nie byłem do tego potrzebny. Ani moja żona! Ale pan na to nie wpadł. Pański niepospolity umysł musiał wszystko skomplikować.
– Cóż to takiego, na co ja nie wpadłem, panie Webb?
– Wysłać spiskowca, żeby schwytał innego spiskowca. Nieoficjalnie… Teraz jest już na to za późno, ale to właśnie bym panu powiedział.
– Nie wydaje mi się, aby pan mi cokolwiek powiedział.
– Po części prawda, po części kłamstwo – pańska strategia. Do Shenga wysyła się kuriera, najlepiej jakiegoś zgrzybiałego starca, którego opłacił ślepiec i któremu przekazano informację przez telefon. Żadnych dających się wyśledzić źródeł. Ma on dostarczyć ustną wiadomość przeznaczoną tylko dla uszu, tylko dla uszu Shenga, nic nie jest zapisane na papierze. Wiadomość zawiera dostatecznie dużo prawdy, aby sparaliżować Shenga. Powiedzmy, że osoba, która ją wysyła, jest z Hongkongu. Jest to człowiek, któremu w razie niepowodzenia planu Shenga grozi utrata milionów, lecz jest dość sprytny i jednocześnie na tyle wystraszony, by nie podawać swego nazwiska. Wiadomość mogłaby zawierać jakąś wzmiankę o przeciekach, zdrajcach w salach konferencyjnych lub wykluczonych triadach, które tworzą wspólny front właśnie dlatego, że zostały odsunięte – o tych wszystkich sprawach, które waszym zdaniem z pewnością będą miały miejsce. A więc prawda. Sheng musi to zbadać, nie może postąpić inaczej. Za pośrednictwem łączników organizuje spotkanie. Konspirator z Hongkongu dba o własne bezpieczeństwo tak samo jak Sheng, a ponieważ jest równie przebiegły, domaga się spotkania na neutralnym gruncie.
Tak też zostaje ustalone. To jest pułapka. – Bourne przerwał, patrząc na McAllistera. – Nawet podrzędny dywersant dałby sobie z tym radę.
– Bardzo inteligentnie i fachowo – przyznał ambasador. – I z imponującym rozmachem. Tylko gdzie znajdziemy w Hongkongu takiego konspiratora?
Jason Bourne przypatrywał się uważnie starszemu politykowi, wyraz jego twarzy graniczył z pogardą. – Pan go stworzy – powiedział. – I to będzie kłamstwo.
Havilland i Conklin pozostali sami w pokoju o białych ścianach. Siedzieli na przeciwległych krańcach stołu konferencyjnego spoglądając na siebie. McAllister i Morris Panov udali się do biura podsekretarza, by tam używając specjalnych telefonów posłuchać, jak wypadł fikcyjny portret amerykańskiego mordercy stworzony przez ludzi z konsulatu na użytek prasy. Panov zgodził się dostarczyć odpowiedniej terminologii z zakresu psychiatrii, która ponadto wskazywałaby na powiązania zabójcy z Waszyngtonem. Dawid Webb poprosił, aby pozwolono mu zostać sam na sam z żoną aż do czasu, kiedy będzie musiał wyjechać. Zaprowadzono ich do pokoju na górze;
nikomu nie przyszło do głowy, że jest to sypialnia. Były to po prostu drzwi do pustego pokoju w południowej części starego wiktoriańskiego domu, z dala od strażaków i ruin północnego skrzydła. McAllister zdecydował, że Webb wyjedzie za piętnaście minut lub nawet wcześniej. Jason Bourne i podsekretarz zostaną odwiezieni samochodem na lotnisko Kai Tak. Aby zyskać na czasie, a także dlatego, że wodoloty przestawały kursować o dziewiątej wieczorem, polecą do Makau helikopterem sanitarnym, jako nadzorujący transport leków dla szpitala Kiang Wu na Rua Coelho Do Amaral, dzięki czemu unikną wszelkiej kontroli na granicy.
– To by się nie udało – odezwał się Havilland patrząc na Conklina.
– Co mianowicie? – zapytał człowiek z Langley, wyrwany z rozmyślań przez dyplomatę. – Co Dawid panu powiedział?
– Sheng nigdy by się nie zgodził spotkać z kimś, kogo nie zna, z kimś, kto by nie ujawnił swego nazwiska.
– To zależy, jak sprawa zostałaby przedstawiona. Tak się zawsze dzieje w podobnych wypadkach. Jeżeli informacja jest rzeczywiście alarmująca, a fakty prawdziwe, adresat nie ma zbyt dużego wyboru. Nie może wypytywać posłańca – on nic nie wie – musi więc próbować dotrzeć do źródła. Tak jak ujął to Webb, nie może postąpić inaczej.
– Webb? – zapytał obojętnie ambasador marszcząc brwi.
– Bourne, Delta. Kto to, u diabła, wie? Strategia jest słuszna.
– Jednak zbyt łatwo można się przeliczyć, zbyt wiele jest szans na zrobienie niewłaściwego kroku, kiedy jedna ze stron wymyśla sobie mityczną postać.
– Niech pan to powie Jasonowi Bourne'owi.
– Inne okoliczności. W Treadstone działał zapaleniec, agent-prowokator, który ścigał Szakala, człowiek opętany, podejmujący największe ryzyko, ponieważ tak był wyszkolony, a poza tym zbyt długo stosował przemoc, by z niej zrezygnować. Nie chciał zrezygnować. Nie było dla niego innej roli.
– To akademickie – powiedział Conklin – i nie sądzę, że ma pan odpowiednie argumenty, by z nim dyskutować. Wysłał go pan z misją bez żadnych szans powodzenia, a on wraca z pojmanym mordercą – i znajduje pana. Skoro powiedział, że można to było zrobić w inny sposób, to prawdopodobnie ma rację i nie może pan temu zaprzeczyć.
– Mogę natomiast powiedzieć – rzekł Havilland opierając ręce na stole i nie spuszczając wzroku z agenta CIA – że to, co zrobiliśmy, jednak było udanym pociągnięciem. Straciliśmy zabójcę, ale zyskaliśmy zapaleńca, a nawet opętanego prowokatora. Od początku stanowił on naszą najkorzystniejszą alternatywę, lecz nigdy, ani przez chwilę, nie przypuszczaliśmy, że podjąłby się tego zadania z własnej woli. A teraz nie pozwoli tego zrobić nikomu innemu, uważając, że to jemu należy się wyłączne prawo. Tak więc w rezultacie mieliśmy rację -ja miałem rację. Trzeba wprawić siły w ruch doprowadzając do starcia – i obserwować, będąc gotowym zatrzymać akcję, zabić, jeśli trzeba, wiedząc jednocześnie, że im bardziej piętrzą się przeszkody, im bardziej przeciwnicy stają się dla siebie niebezpieczni, tym szybciej nastąpi rozwiązanie. W końcu – to ich nienawiść, podejrzenia i namiętności rodzą w nich tę przemoc – i robota jest wykonana. Można stracić własnych ludzi, lecz warto ponieść tę stratę, by zniszczyć przeciwnika, zdemaskować go.
– Pan również ryzykuje ujawnienie swojego udziału, tej ręki, która, jak pan twierdzi, musi pozostać niewidoczna.
– Jak to?
– Ponieważ to jeszcze nie koniec. Przypuśćmy, że Webbowi się nie uda. Powiedzmy, że go złapią, a może się pan założyć o swój wytworny tyłek, że wydadzą rozkaz, aby wziąć go żywcem. Kiedy człowiek pokroju Shenga zobaczy, że zastawiono na niego pułapkę, będzie chciał się dowiedzieć, kto za tym stoi. Jeżeli nie wystarczy wyrwanie jednego lub dziesięciu paznokci – a prawdopodobnie nie wystarczy – wycisną z Webba wszystkie soki, aby dowiedzieć się, kto go przysyła. A on słyszał wszystko, co pan mu powiedział…
– Aż po samo sedno sprawy, w co rząd Stanów Zjednoczonych nie może być zamieszany – przerwał dyplomata.