Выбрать главу

– Won!

Chwilę później Su powrócił do telefonu kontynuując rozmowę po francusku. – Co się stało? Wiadomości z Pekinu są nieprawdopodobne. Podobnie wieści z lotniska w Shenzhen. Zostałeś przez niego porwany!

– On nie żyje – odezwał się głos z Makau.

– Nie żyje?

– Zastrzelony przez własnych ludzi. Wpakowali mu co najmniej pięćdziesiąt kuł.

– A ty?

– Uwierzyli w moją historyjkę. Byłem niewinnym zakładnikiem wziętym na ulicy i wykorzystanym jako tarcza, a także jako przynęta. Traktowali mnie dobrze i w gruncie rzeczy trzymali z dala od prasy na moją prośbę. Oczywiście starają się wyciszyć całą sprawę, ale nie sądzę, żeby im się to udało. Na miejscu było wielu ludzi z prasy i z telewizji, tak że przeczytasz o tym w porannych gazetach.

– O, mój Boże, gdzie to się stało?

– Posiadłość na Yictoria Peak. Należy do konsulatu i jest zakonspirowana jak diabli. Dlatego właśnie muszę dotrzeć do twojego najwyższego przywódcy. Dowiedziałem się rzeczy, o których powinien wiedzieć.

– Powiedz mnie.

Zabójca zaśmiał się szyderczo.- Ja sprzedaję tego rodzaju informacje. Nie rozdaję ich – a już na pewno nie świniom.

– Będziesz miał dobrą ochronę – upierał się Su.

– Zbyt dobrą jak dla mnie.

– Kogo masz na myśli mówiąc „najwyższy przywódca”? – powrócił do tematu pułkownik Su Jiang ignorując uwagę.

– Twojego zwierzchnika, szefa, wielkiego koguta – jakkolwiek chcesz go nazwać. To tamten człowiek, który w leśnym rezerwacie wygłaszał wszystkie mowy, prawda? Ten, który z taką wprawą używał swojego miecza, mężczyzna o dzikim spojrzeniu i krótkich włosach, ten, którego próbowałem ostrzec przed opóźniającą taktyką stosowaną przez Francuza…

– Ośmieliłeś się…? Zrobiłeś to?

– Zapytaj go. Powiedziałem mu, że coś jest nie w porządku, że Francuz go zwodzi. Chryste, zapłaciłem za to, że mnie nie słuchał. Powinien był porąbać tego francuskiego drania, kiedy go ostrzegałem! Teraz powiedz mu, że chcę z nim rozmawiać!

– Nawet ja z nim nie rozmawiam – powiedział pułkownik. – Kontaktuję się tylko z jego podwładnymi używając ich pseudonimów. Nie znam prawdziwych…

– Masz na myśli ludzi, którzy przylatują na wzgórza w Guang-dongu, żeby spotkać się ze mną i przekazać mi zlecenia? – przerwał mu Bourne.

– Tak.

– Nie będę rozmawiał z żadnym z nich! – wybuchnął Jason, udając swojego sobowtóra. – Chcę rozmawiać wyłącznie z tym człowiekiem. I byłoby lepiej, żeby on chciał rozmawiać ze mną.

– Najpierw będziesz rozmawiał z innymi, ale nawet jeżeli chodzi o nich, muszą być ku temu bardzo ważne powody. Tylko oni wyznaczają spotkania. Powinieneś się już dotąd tego nauczyć.

– Dobrze. Ty możesz być kurierem. Spędziłem z Amerykanami prawie trzy godziny, wciskając im najlepszą historyjkę, jaką udało mi się kiedykolwiek wymyślić. Wypytywali mnie szczegółowo i odpowiadałem im bez ogródek – nie muszę ci mówić, że mam na całym terytorium swoich ludzi, zarówno mężczyzn, jak i kobiety, którzy przysięgną, że jestem przedstawicielem handlowym i że przebywałem z nimi w określonym czasie, niezależnie od tego, kto będzie dzwonił…

– Nie musisz mi tego wszystkiego mówić – przerwał mu Su. – Podaj mi tylko wiadomość, którą mam przekazać. Rozmawiałeś z Amerykanami – i co?

– Również słuchałem. Ci kolonialiści mają głupi zwyczaj prowadzenia swobodnej rozmowy w obecności obcych.

– Tak jakbym słyszał teraz głos Brytyjczyka. Głos pełen wyższości. Wszyscy to znamy.

– Cholera, masz rację. Arabowie tego nie robią i Bóg świadkiem, że wy, skośnoocy, też nie.

– Proszę mówić dalej.

– Człowiek, który mnie porwał, ten, który został zabity przez Amerykanów, sam był Amerykaninem.

– Tak?

– Podpisuję się pod swoimi morderstwami pewnym nazwiskiem. Nazwisko to ma długą historię. Brzmi ono Jason Bourne.

– Wiemy o tym. I co?

– On był tym prawdziwym! Tym Amerykaninem, którego oni poszukiwali przez blisko dwa lata.

– No i?

– Oni uważają, że to Pekin go odnalazł i wynajął. Ktoś z Pekinu, dla kogo najważniejszą rzeczą w życiu stało się zabójstwo pewnego człowieka z tamtego domu. Bourne jest do wynajęcia i każdy ma takie same szansę go kupić, jak mawiają Amerykanie.

– Twój język jest wykrętny. Proszę, mów jaśniej!

– W tamtym pokoju razem z Amerykanami było jeszcze kilku innych ludzi. Chińczycy z Tajwanu, którzy powiedzieli otwarcie, że są przeciwnikami większości przywódców tajnych ugrupowań z Kuomin-tangu. Byli wściekli i myślę, że również wystraszeni. – Bourne przerwał. Zapanowała cisza.

– Tak? – naciskał zaniepokojony pułkownik.

– Mówili też wiele innych rzeczy. Ciągle wspominali o kimś, kto nazywa się Sheng.

– Aiya!

– To jest ta wiadomość, którą przekażesz, a ja będę czekał na odpowiedź w kasynie w ciągu trzech godzin. Wyślę kogoś, żeby ją odebrał i nie próbuj żadnych głupstw. Mam tam ludzi, którzy mogą wszcząć burdę równie łatwo, jak pociągnąć za spust. Jakikolwiek podejrzany ruch, a twoi ludzie zginą.

– Pamiętamy Tsimshatsui parę tygodni temu – powiedział Su Jiang. – Pięciu z naszych wrogów zostało zabitych w gabinecie na zapleczu, podczas gdy w kabarecie rozpętała się bijatyka. Nie będzie żadnych podejrzanych ruchów; nie jesteśmy głupcami, kiedy mamy do czynienia z tobą. Często zastanawialiśmy się, czy ten prawdziwy Jason Bourne był takim fachowcem jak jego następca.

– Nie był. – Wspomnij o burdzie w kasynie, gdyby ludzie Shenga próbowali zastawić na ciebie pułapkę. Powiedz, że zostaną zabici. Nie musisz wdawać się w szczegóły. Oni zrozumieją… Analityk dobrze wiedział, o czym mówi. – Jedno pytanie – dodał Jason z niekłamanym zainteresowaniem. – Kiedy doszliście do tego, że ja nie jestem prawdziwym Jasonem Bourne'em?

– Zorientowaliśmy się na pierwszy rzut oka – odparł pułkownik. – Lata robią swoje, czyż nie? Ciało może pozostać sprawne, dzięki ćwiczeniom można nawet poprawić swoją formę, ale na twarzy odciska się piętno czasu; to nieuniknione. Twoja twarz nie mogłaby być twarzą człowieka z „Meduzy”. To było ponad piętnaście lat temu, a ty masz teraz niewiele ponad trzydzieści. Do „Meduzy” nie werbowano dzieci. Ciebie stworzył Francuz.

– Hasłem jest „Kryzys”. Masz trzy godziny – powiedział Bourne odwieszając słuchawkę.

To szaleństwo! – Jason wyszedł z oszklonej kabiny w czynnym przez całą dobę centrum telefonicznym i spojrzał ze złością na McAllistera.

– Bardzo dobrze ci poszło – pochwalił go analityk zapisując coś w małym notesiku. – Ja zapłacę rachunek. – Podsekretarz ruszył w kierunku podwyższenia, gdzie telefonistki przyjmowały opłaty za rozmowy międzynarodowe.

– Ty nie rozumiesz, w czym rzecz – ciągnął Bourne idąc obok McAllistera, mówiąc ściszonym, chrapliwym głosem. – To nie może się udać. Jest za bardzo wymyślne, zbyt oczywiste, by ktoś mógł się na to nabrać.

– Gdybyś nalegał na spotkanie – to owszem, ale ty przecież nie nalegasz. Chodzi ci tylko o rozmowę telefoniczną.

– Chcę, aby potwierdził swój udział w tym całym cholernym szwindlu. Żeby się przyznał, że to on za tym wszystkim stoi!

– Przytaczając znowu twoje słowa – powiedział analityk, biorąc z lady rachunek i wyjmując pieniądze – on nie może nie odpowiedzieć. Musi to zrobić.

– Stawiając takie warunki wstępne, które rozwalą cały twój plan.

– W takich sprawach będę oczywiście potrzebował twojej pomocy. – McAllister wziął resztę dziękując skinieniem głowy znużonej telefonistce i ruszył ku drzwiom. Jason szedł obok.