– Xianzai – rzekł mężczyzna, oznajmiając, że nadszedł właściwy moment. Uniósł do góry przenośną radiostację i zaczął mówić. Dalishi, dalishi\ – warknął, podając swemu odbiorcy hasło wywoławcze, które brzmiało,,Marmur”. – Są sami, nie ma z nimi nikogo. Będziemy postępować według instrukcji. Przygotujcie się na sygnał.
Oficerowie wstali z ziemi, poprawili broń i zgasili papierosy rozgniatając je na ziemi. Ruszyli szybkim krokiem ku leśnej drodze.
Bourne przedzierał się przez pewien czas na czworakach, po czym wstał na nogi i puścił się pędem przez las. Musiał dobiec do McAllistera, zanim ludzie Shenga zbliżą się do niego na tyle, że będą mogli w świetle księżyca dojrzeć, że podsekretarz jest sam. Z pewnością by ich to zaalarmowało, a wówczas mogliby wysłać inny „sygnał” – konferencja odwołana. Jason dotarł do zakrętu i zaczął biec jeszcze szybciej przeskakując przez leżące gałęzie, których inni pewnie by nie zauważyli, prześlizgiwał się przez pnącza i splątane poszycie, przeszkody, których inni nie byliby w stanie przewidzieć. Niespełna dwie minuty później wybiegł bezszelestnie z lasu tuż przy McAllisterze.
– Dobry Boże! – wysapał z trudem podsekretarz stanu.
– Spokojnie!
– Jesteś szaleńcem!
– Wyjaśnij dlaczego.
– Trwałoby to kilka godzin. – Drżącymi rękami wręczył Ja-sonowi teczkę. – Dobrze, że chociaż to nie wybuchło.
– Powinienem był cię ostrzec, że nie można tego upuścić ani potrząsać tym zbyt gwałtownie.
– O, Jezu!… Czy nie czas zboczyć z drogi? Wong powiedział…
– Nie myśl o tym. Mamy być całkowicie widoczni, dopóki nie dojdziemy do drugiego wzgórza, a wtedy ciebie będzie widać znacznie lepiej niż mnie. Chodź szybciej. Mają nadać jakiś sygnał, co oznacza, że znowu miałeś rację. Pilot ma otrzymać znak, że może lądować, lecz nie drogą radiową, a światłem.
– Mamy gdzieś się spotkać z Wongiem. Chyba mówił, że u podnóża pierwszego pagórka.
– Poczekamy na niego parę minut, ale myślę, że raczej możemy o nim zapomnieć. Zobaczy to, co ja widziałem, i gdybym był na jego miejscu, zawróciłbym prosto do Makau, gdzie czeka na niego dwadzieścia tysięcy dolarów, i powiedziałbym, że zabłądziłem.
– A co takiego widziałeś?
– Sześciu uzbrojonych ludzi wyposażonych w taką ilość amunicji, że wystarczyłoby, aby zmieść z powierzchni Ziemi jedną z tych gór.
– O, mój Boże, nigdy się stąd nie wydostaniemy!
– Nie poddawaj się przedwcześnie. To jedna ze spraw, o których cały czas myślałem. – Bourne odwrócił się do McAllistera przyspieszając kroku. – Z drugiej strony – dodał śmiertelnie poważnym tonem – wprowadzenie w czyn twojego planu zawsze związane było z ryzykiem.
– Tak, wiem o tym. Nie będę poddawał się panice. Nie będę! – Nagle las się skończył, polna droga przechodziła teraz w ścieżkę biegnącą przez pola porośnięte wysoką trawą. – Jak myślisz, po co ci ludzie tutaj są? – zapytał analityk.
– Asekuracja na wypadek zasadzki, jaką każdy drań zamieszany w tę brudną robotę może podejrzewać. Mówiłem ci, ale nie chciałeś mi wierzyć. Jeżeli jednak twoje przewidywania okażą się trafne, a wszystko na to wskazuje, będą trzymać się z daleka, w ukryciu – abyś się nie przestraszył i nie uciekł. Jeżeli tak się stanie, to uda nam się stąd wydostać.
– W jaki sposób?
– Teraz w prawo przez pola – odrzekł Jason, pozostawiając pytanie bez odpowiedzi. – Daję Wongowi pięć minut, chyba że zauważylibyśmy jakiś sygnał lub usłyszeli samolot, ale ani chwili dłużej. A daję mu aż tyle czasu tylko dlatego, że rzeczywiście potrzebuję tych oczu, za które zapłaciłem.
– Czy mógłby przejść w pobliżu tych ludzi, tak żeby go nie zauważyli?
– Bez problemu, oczywiście pod warunkiem, że nie jest teraz w drodze powrotnej do Makau.
Dotarli do końca trawiastego pola i znaleźli się u podnóża pierwszego pagórka, którego zbocze porośnięte było drzewami. Bourne spojrzał na zegarek, następnie na McAllistera. – Wejdźmy w las, tak by nas nie widziano – polecił wskazując na drzewa rosnące powyżej. – Ja zostanę tutaj, ty wejdź trochę wyżej, ale nie wychodź na otwarty teren, nie pokazuj się, zostań na skraju lasu. Gdy zobaczysz światła lub usłyszysz samolot, zagwiżdż. Chyba umiesz gwizdać?
– Prawdę mówiąc, nie za bardzo. Kiedy dzieci były mniejsze i mieliśmy psa, brązowego psa myśliwskiego…
– Och, na miłość boską! No to rzuć w dół kilka kamieni. Usłyszę, jak będą spadały. No, idź!
– Tak, rozumiem. Ruszam.
Delta – bo był teraz Deltą – stanął na czatach. Księżyc nieustannie przesłaniały przesuwające się powoli niskie chmury, wytężał więc wzrok obserwując uważnie porośnięte trawą pole, wypatrując jakiegoś poruszenia w tym jednostajnym pejzażu – trzcin zginających się w kierunku podnóża, ku niemu. Minęły trzy minuty i Jason prawie już uznał, że jest to strata czasu, gdy nagle z wysokiej trawy po jego prawej stronie wynurzył się pochylony mężczyzna i skrył się natychmiast z powrotem. Bourne odstawił teczkę i wyciągnął zza pasa długi nóż.
– Kam Pęk! – odezwał się szeptem mężczyzna.
– Wong?
– Tak, sir – rzekł łącznik wymijając pnie drzew i zbliżając się do Jasona. – Wita mnie pan z nożem?
– Idzie za nami paru innych ludzi, a poza tym, szczerze mówiąc, nie przypuszczałem, że się tu pokażesz. Powiedziałem ci przecież, że możesz się wycofać, jeśli uznasz, że ryzyko jest zbyt wielkie. Nie sądziłem, że nastąpi to tak szybko, ale pogodziłbym się z tym. Broń, jaką mają ci ludzie, robi wrażenie.
– Mogłem wykorzystać sytuację, ale oprócz pieniędzy ofiarował mi pan coś więcej – pozwolił dokonać czynu, który dostarczył mi ogromnej satysfakcji. Nie tylko zresztą mnie. Nawet pan sobie nie wyobraża, ilu ludzi będzie błogosławić człowieka, który tego dokonał.
– Świnia Su?
– Zgadza się, sir.
– Czekaj no – rzekł przerażony Bourne. – Skąd masz pewność, że będą o to podejrzewać jednego z tych ludzi?
– Jakich ludzi?
– Tych z karabinami maszynowymi, którzy podążają za nami, Oni nie są z Guangdongu, nie są z garnizonu. Ściągnięto ich z Pekinu.
– Miało to miejsce w Zhuhai Shi. Na przejściu.
– A niech cię! Rozwaliłeś wszystko! Oni czekali na Su!
– Jeżeli nawet czekali, to on i tak nigdy by do nich nie dotarł.
– Co?
– Urządzili sobie z panią prefekt libację. Poszedł do niej, żeby się pocieszyć, tam właśnie go zastałem. Teraz znajduje się w sąsiednim pomieszczeniu, w brudnej damskiej toalecie, z poderżniętym gardłem i obciętymi genitaliami.
– Na Boga… Czyli że on za nami nie poszedł?
– Nie miał najmniejszego zamiaru.
– Rozumiem, choć nie za dobrze. Był wyłączony z dzisiejszej akcji. Jest to w całości operacja prowadzona przez Pekin. Jednak tam na dole on był głównym łącznikiem.
– Nic mi o tych sprawach nie wiadomo – przerwał Wong nie chcąc podtrzymywać tematu.
– Przepraszam, oczywiście, że nie.
– Oto są oczy, które pan wynajął, sir. W którą stronę życzy pan sobie, abym patrzył i czego pan ode mnie oczekuje?
– Czy udało ci się bez kłopotu wyminąć tę uzbrojoną grupę na drodze?
– Tak. Widziałem ich, ale oni mnie nie widzieli. Siedzą teraz w lesie na skraju pola. Jeśli to się panu na coś przyda, to mężczyzna z radiostacją polecił człowiekowi, z którym się połączył, aby się oddalił w chwili, gdy zostanie nadany,,sygnał”. Nie wiem, co to oznacza, ale przypuszczam, że chodzi tu o helikopter.