Zabierała go na przyjęcia, na których zawsze znajdowała się w centrum uwagi. Był z tego dumny, ale jednocześnie zazdrosny o tych wszystkich młodych mężczyzn, tłoczących się wokół niej. Czasem zastanawiał się, ilu z nich oglądało ją nago.
Gdy z błahych powodów nie zjawiała się na umówione spotkania, wiedział, że ma randkę z innym mężczyzną. Wówczas zachowywał się jak głupiec. Potrafił całą noc czatować pod jej oknem, aby dowiedzieć się, z kim była.
Chcąc położyć kres udręce, postanowił poprosić Vivian o rękę. Sir Alec był świadom, że popełnia mezalians. Wybranka nie pochodziła z dobrego domu, a jej rodzice byli ubogimi artystami w jednym z prowincjonalnych teatrów. Nie miała też wykształcenia. Swoją edukację pobierała na ulicy. I choć nie należała do osób wyjątkowo inteligentnych, sir Alec gotów był popełnić dla niej każde szaleństwo.
Vivian bez wahania zgodziła się zostać jego żoną. Po ślubie zamieszkali w jego rodzinnej posiadłości w Gloucestershire. Był to dwór z doryckimi kolumnami i długim podjazdem. Wnętrze domu było niezwykłe: duży hol z kamienną podłogą i drewnianymi ścianami, biblioteka z oryginalnymi osiemnastowiecznymi półkami i piedestałami zaprojektowanymi przez Henry'ego Hollanda oraz krzesłami według projektu Thomasa Hope'a. Salon stanowił połączenie dwóch stylów: hepplewhite i chippendale; na podłodze pysznił się dywan Wiltona, a sufit zdobiły dwa szklane żyrandole Waterfurda. Obok salonu znajdowała się ogromna jadalnia, w której mogło spożywać posiłek czterdzieści osób. Sześć komfortowo urządzonych sypialni sąsiadowało z pokojami dla służby.
Po dwóch miesiącach spędzonych w posiadłości Vivian zapragnęła wyjechać z Gloucestershire.
– Chciałabyś pobyć trochę w Londynie? – zapytał Alec z nadzieją w głosie.
– Nie… Chcę tam wrócić na dobre.
Nichols ze smutkiem popatrzył na zielone łąki i stuletnie dęby, wśród których bawił się jako młody chłopiec.
– Tu jest tak cicho i spokojnie.
– Mam już po dziurki w nosie tej ciszy!
W Londynie zamieszkali w czteropiętrowej malowniczej kamieniczce w Wilton Crescent. Vivian była mu wdzięczna za to, że zgodził się przeprowadzić do Londynu, i przez kilka kolejnych nocy pozwalała mu do woli pieścić swoje ciało. Któregoś ranka oświadczyła jednak, że pragnie spać oddzielnie. Gdy zaprotestował, odparła, że nie ma zamiaru dłużej znosić jego chrapania.
– Rozumiem, kochanie! – pokiwał głową ze smutkiem.
Nie chciała dzielić z nim łoża, bo nie był dla niej dostatecznie atrakcyjny.
Na początku, jak żony innych polityków, przychodziła do Izby Gmin i z galerii dla gości przysłuchiwała się jego wystąpieniom. Nadszedł jednak dzień, w którym, wchodząc na mównicę, ujrzał na galerii puste miejsce.
Alec za wszystko winił siebie. Vivian potrzebowała rozrywki, której nie mogli jej dostarczyć sędziwi dżentelmeni odwiedzający ich dom. Zgodził się więc, aby zapraszała swoich przyjaciół. Jednak każde takie odwiedziny okazywały się tragiczne w skutkach.
Pocieszał się myślą, że gdy urodzi dziecko, z pewnością ustatkuje się. “Gdyby tak dała mi syna – marzył – byłbym najszczęśliwszym ojcem na kuli ziemskiej”. Któregoś wieczoru zdobył się na odwagę i udał się do sypialni Vivian, aby z nią o tym porozmawiać.
– Mam infekcję dróg rodnych – usłyszał. – Będą musieli usunąć mi macicę.
Alec był wstrząśnięty. Vivian przeciwnie, nie wydawała się być zbytnio tym przejęta.
– Nie bój się, kochanie – pocieszała go. – Nie zaszyją mi przecież tego najsłodszego miejsca.
Alec nic nie odpowiedział. Pokiwał tylko głową i wyszedł z sypialni.
Vivian uwielbiała wydawać pieniądze. Kupowała biżuterię i ubrania. Stale zmieniała samochody na coraz to droższe.
Alec przymykał oczy na tę jej słabość. Wychowywała się w nędzy – tłumaczył sobie – i teraz pragnie mieć to, o czym marzyła. Gdyby tylko mógł, kupiłby jej wszystkie salony mody i sklepy z najdroższą biżuterią w Londynie. Niestety, znaczną część pensji, jaką otrzymywał, pochłaniały podatki. Nie mógł też dysponować częścią dużego majątku, jaki mu przypadał, bez zgody Sama Roffe'a. Próbował wytłumaczyć to Vivian, ona jednak nie wykazywała najmniejszego tym zainteresowania. Rozmowy o interesach nudziły ją.
O jej zamiłowaniu do ruletki dowiedział się od Toda Michaelsa, właściciela znanego kasyna w Soho. Któregoś dnia Michaels wybrał się do Aleca z wizytą.
– Pana żona jest mi winna tysiąc funtów, sir Alec. Miała wyjątkowego pecha przez ostatnich kilka wieczorów.
To odkrycie wstrząsnęło nim. Po uregulowaniu długu postanowił porozmawiać z Vivian.
– Żyjesz, kochanie, ponad stan – powiedział.
W odpowiedzi zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się do niego. Po cudownej nocy spędzonej w jej ramionach gniew minął bezpowrotnie.
Po niedługim czasie Tod Michaels ponownie złożył wizytę sir Alecowi. Tym razem Alec musiał zapłacić aż pięć tysięcy funtów.
– Jakim prawem pożycza jej pan pieniądze? – był zupełnie wytrącony z równowagi.
– Jak śmiałbym odmówić. Jest przecież pańską żoną.
– Nie mam przy sobie tak dużej kwoty. Będzie pan musiał poczekać.
– Proszę się nie zamartwiać. Może pan zwrócić pieniądze w późniejszym terminie.
– To miło z pana strony – sir Alec odetchnął z ulgą.
Jego spokój nie trwał długo. Dokładnie miesiąc później dług Vivian zwiększył się do dwudziestu tysięcy funtów. Nichols był przerażony. Od tej ogromnej kwoty Michaels doliczał odsetki w wysokości 10 procent tygodniowo. Było wykluczone, aby Alec kiedykolwiek mógł zdobyć taką sumę pieniędzy. Nie mógł przecież niczego sprzedać. Domy, antyki, samochody były własnością korporacji.
Jego gniew przeraził Vivian do tego stopnia, że przyrzekła zapomnieć o ruletce. Było jednak za późno. Alec znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Nie miał z czego spłacić długu, nie mówiąc już o odsetkach, które rosły w zastraszającym tempie.
O spłatę pożyczki Michaels upomniał się dopiero po roku. Wysłał do Aleca jednego ze swoich pseudokomorników. Wówczas sir Nichols zagroził, że pójdzie na policję.
– Mam przyjaciół w ministerstwie spraw wewnętrznych – oznajmił bandziorowi.
– A my w niebie, dokąd od czasu do czasu posyłamy naszych opornych dłużników.
– Oddałem wam już wszystkie swoje oszczędności, panie Swinton.
– Wystarczyło tego zaledwie na odsetki.
– Chcecie ze mnie zedrzeć skórę – rzucił podniesionym głosem, zapominając, że rozmowa toczy się w klubie. – Nie dostaniecie ode mnie już ani szylinga!
– W porządku, przekażę szefowi pańską odpowiedź. – Swinton podniósł się wolno z krzesła.
– Niech pan usiądzie.
Mężczyzna z widocznym wahaniem posłuchał prośby Aleca.
– Na przyszłość radzę nie drażnić się ze mną
– ostrzegł. – Jedno słowo szefa, a przyjaciele znajdą pana z kolanami przybitymi do podłogi.
Alec wiedział, że Swinton nie żartuje. Karę, o której wspominał bandzior, wymyślili dla swoich dłużników bracia Kray. A ludzie, z którymi z winy Vivian miał teraz do czynienia, byli z całą pewnością jeszcze gorsi.
Czuł, jak zasycha mu w gardle.
– Nie mam więcej pieniędzy – wyjąkał.
– A udziały w “Roffe & Sons”? – Swinton strzepnął popiół z papierosa do kieliszka Aleca.