Odkąd sięgał pamięcią, jego ojciec zajmował się handlem obwoźnym. Był przygarbionym, posiwiałym mężczyzną z twarzą pooraną zmarszczkami. Każdego ranka, pogwizdując, pchał swój wóz, wypakowany różnymi towarami, przez wąskie i kręte ulice getta. Samuel często mu towarzyszył, pomagając torować drogę przez gęsty tłum ludzi. Uwielbiał odgłosy, jakie wydawały metalowe koła, uderzając o bruk. Idąc rozkoszował się zapachem świeżego chleba, suszonych ryb i serów. Przysłuchiwał się też kłótniom handlarzy i utyskiwaniom gospodyń domowych na ich paskarskie ceny. Dostawał zawrotu głowy od ilości towaru, jaki handlarze wozili na swoich wózkach: płótno na wsypy, przędza, skóra i mydło obok mięsa i warzyw.
W jego dwunaste urodziny ojciec postanowił zabrać go do miasta. Samuelowi dane było wtedy po raz pierwszy ujrzeć Kraków i jego mieszkańców. Któregoś ranka wraz z hałaśliwą grupą handlarzy ustawili się pod bramą oddzielającą oba światy. Samuel ubrany był w swój odświętny garnitur, na który narzucił czarny wełniany płaszcz. Było zimno i wiał ostry wiatr.
Po godzinie, która Samuelowi wydawała się wiecznością, otworzono wreszcie bramę i korowód kupców ruszył w kierunku miasta. Kiedy po chwili zbliżyli się do rogatek, serce zabiło mu mocniej. Chwycił ojca za rękę. Przed nimi wznosiły się fortyfikacje broniące dostępu do Wisły.
Niespodziewanie znaleźli się wśród ludzi, z winy których żyli w nędzy, za murami getta. Mimo strachu, bacznie przyglądał się przechodniom. Nie nosili payves czy bekaches, długich, czarnych płaszczy. Byli gładko ogoleni, a kolor ich włosów przypominał łany pszenicy.
Aby dojść do rynku, musieli pójść wzdłuż Plant, a następnie minąć kościół Mariacki, który wprawił młodzieńca w zachwyt. Ogromne wrażenie wywarły też na nim kamienice z małymi ogródkami pełnymi pachnących kwiatów. Marzył o tym, że któregoś dnia zamieszka w jednej z nich. Bardzo pragnął podzielić się z kimś swoimi wrażeniami, ale wokół nie było nikogo, kto mógłby go zrozumieć.
Elżbieta zamknęła oczy. Starała się wyobrazić sobie siebie na miejscu Samuela. Niemal fizycznie odczuwała gorycz jego osamotnienia. Czuła, że on jest częścią jej samej. W ich żyłach płynęła ta sama krew. Należeli przecież do tej samej rodziny i chyba po raz pierwszy Elżbieta była z tego dumna.
Jej rozmyślania przerwał warkot zbliżającego się samochodu ojca. Szybko ukryła pamiętnik w szklanej gablocie.
Sam długo nie wychodził ze swego gabinetu i Elżbieta nie mogła dokończyć czytania pamiętnika, mimo że umierała z ciekawości.
Dopiero po powrocie do Nowego Jorku ponownie sięgnęła po niego, przywiozła go bowiem ze sobą, ukryty na dnie walizki.
Rozdział 9
Tylko trzech lekarzy mogło się zajmować chorymi w getcie. Najlepiej powodziło się doktorowi Zeno Wałowi. Jego biały dom wśród pozostałych brudnych i zaniedbanych domostw wyglądał jak pałac. Miał trzy piętra. We wszystkich oknach wisiały śnieżnobiałe firany. Czasami, gdy w słoneczne dni okna były otwarte na oścież, widać było połyskujące politurowane meble.
W takie dni Samuel, wspierając się łokciami o parapet, godzinami przyglądał się, jak doktor Wal bada swoich pacjentów. “Gdyby tak doktor zechciał mi pomóc – myślał, przestępując z nogi na nogę. – Niedługo sam leczyłbym tych ludzi”. Wal nie zwracał jednak na niego najmniejszej uwagi. Był tak samo nieprzystępny, jak ludzie z tamtej strony muru.
Czasami Samuel widział, jak zacny doktor przechadzał się po głównej ulicy w towarzystwie dwóch innych lekarzy. Gestykulując, opowiadali sobie o czymś bardzo interesującym.
Któregoś dnia przypadkowo przechodził obok domu lekarza i natknął się na powracającego ze spaceru doktora z córką. Była w tym samym wieku co Samuel i należała do najładniejszych Żydówek w getcie. Samuel był nią oczarowany. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie, aby zadecydował, że córka doktora zostanie jego żoną. Od tamtej pory często spacerował w pobliżu domu doktora w nadziei, że znów ją ujrzy.
Pewnego dnia usłyszał dochodzące z okna na pierwszym piętrze dźwięki. Ktoś grał na fortepianie. Samuel rozejrzał się dookoła, aby upewnić się, czy nikt go nie obserwuje, i zbliżył się do białej ściany domu. Okno, przez które dochodziła muzyka, znajdowało się tuż nad nim. Samuel bez chwili wahania uchwycił się blaszanego parapetu i podciągnął do góry. Kątem oka dostrzegł córkę doktora. To ona właśnie wygrywała skoczną melodię polki. Siedziała na obrotowym stołku i, przebierając palcami po klawiaturze, patrzyła przed siebie. Przez chwilę zdawało mu się nawet, że grała dla niego.
Obok fortepianu, na fotelu, siedział jej ojciec i czytał książkę. Samuel nie patrzył jednak na doktora. Cała jego uwaga skupiona była na dziewczynie. Nie mógł oderwać oczu od jej długich, czarnych włosów i delikatnych ramion. Kochał ją z całego serca i modlił się, aby jakiś cud sprawił, żeby i ona go pokochała.
W pewnym momencie zsiniałe od wysiłku palce odmówiły posłuszeństwa i Samuel, rozpaczliwie machając nogami, upadł na chodnik i stracił przytomność.
Ocknął się dopiero na stole operacyjnym w gabinecie doktora.
Doktor trzymał w ręku wacik nasączony jakimś cuchnącym roztworem. Samuel zakrztusił się powietrzem, a następnie, ciężko posapując, usiadł na stole.
– Widzę, że wróciłeś do siebie – zauważył doktor. – Miałem zamiar usunąć ci mózg, ale nie byłem pewien, czy go w ogóle masz w tej swojej głowie. Po co zakradałeś się do mojego domu? Chciałeś coś ukraść?
– Nie – Samuel potrząsnął głową.
– Jak się nazywasz?
– Samuel Roffe… – nie dokończył. Poczuł ostry ból w prawej ręce, której właśnie dotknął doktor.
– Hm… Masz złamaną rękę, chłopcze. Może powinienem wezwać policję, aby się tym zajęła.
Słowa doktora przeraziły go. Oczami wyobraźni widział zapłakaną twarz ciotki i ponurą minę ojca na widok prowadzących go policjantów. Najgorsze było jednak to, że jako przestępcy nigdy nie uda mu się zdobyć ręki córki doktora Wala…
Ponownie syknął z bólu.
– Nie trzeba wzywać policji. Właśnie ją nastawiłem – powiedział spokojnie doktor i zabrał się do zakładania gipsu. – Pewnie mieszkasz gdzieś niedaleko?
– Tak, proszę pana.
– Już nieraz cię widywałem. Dlaczego kręcisz się w pobliżu mojego domu?
Samuel pomyślał, że doktor wyśmiałby go, gdyby powiedział, że kocha jego córkę.
– Chcę, tak jak pan, zostać lekarzem. Doktor Wal spojrzał na niego z niedowierzaniem.
– To dlatego próbowałeś wejść do mojego domu przez okno jak włamywacz?
Samuel znalazł się w tarapatach. Aby z nich wybrnąć, zaczął opowiadać o matce, która umarła na ulicy, o ojcu, obwoźnym handlarzu, a nawet o wycieczce do Krakowa i o tym, że zamyka się ich na noc w getcie jak zwierzęta w klatce. Wyznał też doktorowi, że kocha jego córkę. Na koniec przyznał, że jest mu niezmiernie przykro z powodu tego, co się stało.
Doktor słuchał w milczeniu, przyglądając mu się uważnie, a następnie powiedział:
– Wszyscy jesteśmy tu więźniami, chłopcze, a najtragiczniejsze jest to, że uwięził nas tu inny człowiek.
Samuel spojrzał na niego zmieszany.
– Nic nie rozumiem… Doktor westchnął.
– Pewnego dnia, chłopcze, przejrzysz na oczy i wszystko zrozumiesz. To nie czas ani miejsce dla niepoprawnych marzycieli, Samuelu Roffe. Nigdy nie zostaniesz lekarzem w getcie, bo tylko ja i dwóch moich kolegów możemy tu leczyć ludzi.
– Przerwał i zapalił fajkę. – Jest jeszcze co najmniej tuzin innych zdolnych lekarzy – kontynuował – czekających niecierpliwie na moment, w którym my przejdziemy na emeryturę lub pożegnamy się z tym bezdusznym światem na dobre, aby oni mogli zająć nasze miejsce. Ty nie stoisz nawet na końcu tej kolejki. Nie masz najmniejszych szans, chłopcze! Urodziłeś się w niewłaściwym czasie i niewłaściwym miejscu. Rozumiesz?