Zdezorientowani muzycy znowu zaczęli grać, starając się utrzymać rytm. Spoglądali niepewnie na madame Netturovą, która, trzęsąc się ze złości, ręką dawała znać Elżbiecie, że ma zejść ze sceny. Ona jednak nie zwracała na nią uwagi. Liczył się tylko ojciec i to, że dla niego tańczyła.
– Takiego zachowania nie możemy tolerować w naszej szkole, panie Roffe – powiedziała oburzona do głębi madame Netturova. – Pańska córka zignorowała moje polecenia, zachowując się jak, z przeproszeniem, rozkapryszona gwiazda.
Elżbieta stała obok ojca ze spuszczoną głową. Wiedziała, że to, co zrobiła, było karygodne. Chęć zaimponowania ojcu była jednak silniejsza niż zdrowy rozsądek. Pragnęła za wszelką cenę, aby był z niej dumny, aby ją kochał.
– Ma pani rację, madame. Dopilnuję, aby moją córkę spotkała zasłużona kara.
Madame Netturova spojrzała z triumfem na Elżbietę i powiedziała:
– Dziękuję, panie Roffe. Jestem pewna, że przemówi pan córce do rozsądku.
Po wyjściu z gabinetu madame Netturovej ojciec nie odezwał się do niej ani słowem. Szli w milczeniu długim szklanym korytarzem.
Elżbieta gorączkowo próbowała wymyślić cokolwiek na swoje usprawiedliwienie. Wątpiła jednak, czy ojciec ją zrozumie. Bała się go. Był dla niej zupełnie obcym człowiekiem. Nieraz słyszała, jak łajał innych za błędy i brak posłuszeństwa. Była pewna, że gdy przekroczą próg szkoły, wybuchnie gniewem. On jednak spojrzał na nią łagodnie i zaproponował:
– Chodźmy, Elżbieto, do Rumpelmayera na gorącą czekoladę.
– Dobrze, ojcze – odpowiedziała i wybuchnęła płaczem.
Tej nocy długo nie mogła zasnąć. Wciąż wywoływała w pamięci ten sam obraz: wnętrza kawiarni u Rumpelmayera, gdzie przy stoliku wśród kolorowych zabawek siedziała razem z ojcem i popijała czekoladę. Później zamówiła duży kawałek pysznego tortu i jedząc słuchała, co do niej mówił. Po raz pierwszy w życiu ich rozmowa nie była dialogiem dwojga obcych sobie ludzi.
Ojciec opowiadał jej o swojej podróży do Tokio i o tym, jak podano mu tam na deser koniki polne i mrówki w kremie czekoladowym. Ubawił Elżbietę do łez tym, że musiał wymieść miseczkę do czysta, aby nie obrazić gospodarzy.
. Krwawa linii
– Dlaczego sprzeciwiłaś się woli madame Netturovej, Elżbieto? – zapytał nagle, gdy zbierali się już do wyjścia.
Poczuła nagły ucisk w żołądku. Sądziła, że ojciec zapomniał o całym incydencie.
– Chciałam być lepsza od innych – odpowiedziała, a po chwili dodała z lękiem: – dla ciebie, ojcze…
Patrzył na nią przez chwilę. W jego oczach nie dostrzegła jednak złości.
– Sprawiłaś wszystkim wielką niespodziankę.
– Więc nie gniewasz się na mnie?
– Za to, że chcesz być najlepsza? To leży w naturze naszej rodziny – mówiąc to, uścisnął jej rękę.
“Mój ojciec mnie kocha – myślała, zapadając powoli w sen. – Od tej pory będziemy razem. Będzie rozmawiał ze mną o swoich problemach i zostaniemy przyjaciółmi”.
Następnego dnia rano sekretarka ojca poinformowała ją, że wkrótce wyjedzie do szkoły w Szwajcarii, gdzie zamieszka w internacie.
Rozdział 10
Chauteau Lemand, nowa szkoła Elżbiety, znajdowała się w małej wiosce Saint-Blaise, nad brzegiem jeziora Neuchatel.
Była to typowa szkolą dla dziewcząt, które rozpoczynały tu naukę w wieku czternastu lat i opuszczały jej mury skończywszy lat osiemnaście.
Już od pierwszych chwil Elżbieta nienawidziła tego miejsca. Czuła się jak na wygnaniu, jakby przysłano ją tu za karę. W jednej chwili rozwiały się nadzieje, że już nigdy nie rozstanie się z ojcem. Był teraz dalej niż zwykle i z każdym dniem stawał się znów coraz bardziej obcy.
O tym, co robił, dowiadywała się z gazet i magazynów, które często zamieszczały jego fotografie i relacje ze spotkań z szefami rządów. Rozpisywano się o jego nowych przedsięwzięciach, takich jak otwarcie zakładów farmaceutycznych w Bombaju, o tym, że jadł obiad z szachem Iranu lub że w wolnych chwilach uprawiał wspinaczkę wysokogórską.
Elżbieta zbierała skrzętnie wszystkie te wycinki i układała w kopercie obok pamiętnika Samuela.
W Chauteau, podobnie jak w poprzedniej szkole, znów trzymała się na uboczu, nie zabiegając o nowe przyjaźnie. Inne dziewczynki chciały być razem, prosząc o dwu-, trzyosobowe pokoje, Elżbieta nalegała, aby przydzielono jej osobny pokój.
Pisała długie listy do ojca, starając się nie opisywać w nich swoich uczuć. Czasami dostawała od niego lakoniczną odpowiedź z miłym załącznikiem z któregoś z drogich supermarketów. Na urodziny otrzymywała dodatkowo kartkę z życzeniami, które układała dla niej sekretarka. Elżbieta bardzo tęskniła za ojcem.
Nie mogła doczekać się chwili, kiedy ujrzy go znowu. Miało to nastąpić w najbliższe święta Bożego Narodzenia w ich willi na Sardynii. Elżbieta na samą myśl o spotkaniu umierała z niepokoju. Na kilka dni przed przyjazdem sporządziła listę przykazań, których postanowiła przestrzegać.
Otóż po pierwsze – nie wzbudzać zainteresowania. W dalszej kolejności – nie wolno było narzekać na szkołę czy życie w internacie. Nie powinna też dać odczuć ojcu, że jest samotna. Na czwartym miejscu umieściła zakaz przerywania mu, gdy mówił. Powinna też często się śmiać, aby widział, że jest szczęśliwa. Gdzieś w głębi duszy miała nadzieję, że ojciec zapragnie mieć ją przy sobie na dłużej i nie odeśle z powrotem do Szwajcarii. “Nie wiedziałem, że jesteś taka błyskotliwa, Elżbieto – powie na pewno, gdy zasiądą do kolacji wigilijnej. – Mam rację, Gertrudo, prawda? – zwróci się do sekretarki. – Chcę, aby przez jakiś czas Elżbieta została z nami”.
Przedstawiciele kompanii Lear j et odebrali Elżbietę w Zurychu, skąd poleciała do Olbi, gdzie na lotnisku czekała na nią limuzyna. W drodze do Costa Smeralda układała plan rozmowy z ojcem. Przyrzekła też sobie, że nie uroni ani jednej łzy na jego widok. “Nie może się dowiedzieć, jak bardzo za nim tęskniłam” – myślała.
Limuzyna, zwalniając, wjechała na wąską drogę, prowadzącą na szczyt stromego wzniesienia, na którym stała willa. Ta droga zawsze ją przerażała. W górze, tuż nad jadącymi samochodami, wisiały ogromne bloki skalne, w dole zaś widniała głęboka przepaść.
Samochód zatrzymał się przed wejściem do willi. Na powitanie wyszła Margherita, która zajmowała się domem pod ich nieobecność.
– Miło znów widzieć panienkę – powiedziała, śmiejąc się. – Jak minęła podróż?
– Dobrze, dziękuję, Margherito. Ojciec jeszcze nie przyjechał?
– Nie, panienko. Dzwonił, że musi udać się w pilnej sprawie do Australii. Mówił też, że przesyła mnóstwo prezentów. Życzył panience wesołych świąt.
–
Rozdział 11
Elżbieta przywiozła ze sobą pamiętnik Samuela Roffe, który spoczywał bezpiecznie na dnie jednej z jej przepastnych waliz. Codziennie przesiadywała po kilka godzin w gabinecie ojca, zaczytując się we wspomnieniach wielkiego pradziada.
Przez kilka następnych lat Samuel pomagał doktorowi Wałowi sporządzać mikstury i maści. Około dziesiątej w pracowni pojawiała się Terenia, przynosząc im drugie śniadanie.
W białym zgrzebnym fartuszku wyglądała tak uroczo, że chłopiec nie mógł oderwać od niej oczu. Ona zaś uśmiechała się zalotnie, dając mu do zrozumienia, że nie jest jej obojętny. “Już niedługo będzie moja – myślał Samuel. – W końcu zdarzy się ten cud. Jestem tego pewien”.
Utwierdziła go w tym postawa doktora, który bardzo go polubił i wyrażał się o nim bardzo pochlebnie, chwaląc za sumienność i pracowitość. Innego zdania była jednak żona doktora, która otwarcie nienawidziła chłopca i przy każdej okazji starała się go upokorzyć.