Выбрать главу

– Co to było? – zapytał.

– Nic, panie.

Strażnik, nie puszczając chłopca, nachyli} się, aby przyjrzeć się leżącym na ziemi metalowym krążkom.

– Słusznie robisz, chłopcze, pozbywając się pieniędzy. Tam, gdzie jedziesz, nie będą ci potrzebne.

Aram pochylił się jeszcze bardziej i zaczął zbierać połyskujące guldeny.

Samuel w jednej chwili znalazł się tuż przy strażniku i chwycił spory kamień, którym zaczął uderzać go w głowę. Aram zawył z bólu, chwiejąc się pod kolejnymi razami. Głowa zaczynała przypominać krwisty befsztyk. Nagle olbrzym wyprostował się i, otwierając szeroko usta, runął na ziemię. Samuel patrzył na leżące ciało Arama, próbując odzyskać równowagę. Musiał uciekać. Groziło mu niebezpieczeństwo dużo większe niż roboty na Śląsku. Za zabicie strażnika torturowano by go, a następnie powieszono na centralnym placu getta.

Gorączkowo rozważał możliwość ucieczki gdzieś za granicę. Jednak rozesłano by za nim listy gończe i musiałby się ukrywać do końca życia. Postanowił zrobić inaczej. Z kieszeni spodni Arama wyjął duży klucz, którym otwierano bramę. Potem chwycił strażnika za nogę i, sapiąc z wysiłku, zaciągnął jego ciało na brzeg rzeki. Patrzył, jak ciało powoli stacza się po stromym brzegu i zanurza w kipiącej toni.

Chłopiec stał jak zahipnotyzowany, póki ciało nie zniknęło za najbliższym zakrętem. Potem podniósł z ziemi kamień, którym zabił strażnika, i również wrzucił go do rzeki.

Nie zwlekając ani chwili dłużej, zawrócił i pobiegł w stronę bramy. Szybko umieścił klucz w zaniku i nie bez wysiłku otworzył ją. Potem wepchnął wóz do środka i zatrzasnął za sobą wrota. Po kilku minutach był już w domu. W pokoju gościnnym zgromadzili się wszyscy mieszkańcy.

– Strażnicy puścili cię wolno? – zapytali, przyglądając mu się, jakby był duchem.

– Myśleliśmy już, że… – mówił, jąkając się, ojciec.

Samuel opowiedział im. co się stało.

– O mój Boże – jęknęła ciotka. – Powiesza nas wszystkich.

– Nie, jeżeli mnie posłuchacie – odparł Samuel i przedstawił wszystkim swój plan.

Po kwadransie Samuel, jego ojciec i dwóch sąsiadów stali przy bramie getta.

– A jeżeli nadejdzie drugi strażnik? – wyszeptał z trwogą ojciec.

– Musimy zaryzykować – odparł Samuel. – Jeżeli się nam nie powiedzie, całą winę wezmę na siebie.

Po chwili Samuel otworzył wrota i wyjrzał na zewnątrz. Był bardzo czujny. W każdej chwili mógł pojawić się drugi strażnik. Tym razem jednak dopisało mu szczęście: mała stróżówka przy murze była pusta.

Samuel pośpiesznie zamknął bramę od zewnątrz i stanął obok stróżówki. Z góry zrzucono mu linę, która błyskawicznie ześlizgnęła się po mokrym murze. Chłopiec chwycił się liny i wspierając stopami o mur, powędrował do góry. Później zaczepił linę o wystający hak, zjechał po niej w dół i znalazł się po drugiej stronie, obok czekających na niego mężczyzn.

– Wolę nie myśleć, co się będzie działo jutro rano – odezwał się ojciec.

– A co ma się dziać? Będziemy walić w bramę, nalegając, aby nas wypuszczono.

O świcie w getcie zaroiło się od policjantów i żołnierzy. Szukali klucza, którym należało otworzyć bramę, aby wypuścić kupców. Paweł, drugi ze strażników, wyznał, że spędził noc w mieście i nic nie wie. Za karę umieszczono go w areszcie.

Szukano Arama. Zwykle podobne zniknięcie strażnika było wystarczającym powodem do wszczęcia pogromu. Tym razem jednak policję powstrzymywała zamknięta od zewnątrz brama i napierający na nią od wewnątrz kupcy.

W końcu uznano, że Aram uciekł z jedną ze swoich kochanek, i zaniechano poszukiwań. Zastanawiano się tylko, co zrobił z wielkim i wyjątkowo ciężkim kluczem. Jednak nikomu nie przeszło nawet przez myśl, że klucz spoczywał w ziemi pod domem Samuela.

Gdy wojsko i policja opuściły teren getta, Samuel wyczerpany położył się do łóżka i natychmiast zasnął.

Kilka godzin później obudziły go czyjeś krzyki. Ktoś energicznie potrząsał go za ramię.

“Znaleźli ciało Arama i teraz przyszli mnie aresztować” – myślał z przerażeniem.

– Samuelu, to ja, Izaak! Obudź się! Matka prosi, abyś natychmiast przyszedł do naszego domu.

Kiedy, przeskakując po kilka stopni, Samuel wpadł do sypialni Izaaka, jego ojciec siedział na łóżku i rozglądał się przytomnie dookoła. Gorączka i kaszel ustąpiły.

– Mam ochotę na zupę z kurczaka – powiedział cicho do klęczącej przy jego łóżku żony.

Samuel przyglądał się tej scenie, nie mogąc powstrzymać łez.

Wieść o cudownym uzdrowieniu obiegła całe getto. Rodziny umierających mężczyzn, kobiet i dzieci zaczęły nachodzić dom Samuela, błagając go o cudowny lek. Chłopiec, nie mogąc poradzić sobie z przygotowaniem tak dużej ilości surowicy, udał się po pomoc do doktora Wala.

Doktor jednak odniósł się do wszystkiego bardzo sceptycznie.

– Przygotuj mi, chłopcze, kilka fiolek tego czegoś zielonego. Wypróbuję je na moich pacjentach.

Doktor wybrał kilku umierających mężczyzn i wstrzyknął im surowicę. Po dwudziestu czterech godzinach wszyscy zaczęli powracać do zdrowia.

– Udało ci się, Samuelu! – krzyczał stary doktor, pokonując biegiem dystans dzielący jego dom od stajni Samuela, w której znajdowało się laboratorium chłopca.

– Jakiej pragniesz nagrody za swój niezwykły talent?

Samuel popatrzył przez chwilę na doktora i odparł:

– Chcę jeszcze jednego konia.

Rok 1868 był z całą pewnością początkiem “Roffe & Sons”. Samuel i Terenia pobrali się i otrzymali w posagu sześć koni i małe, ale dobrze wyposażone laboratorium, w którym Samuel kontynuował swoje medyczne eksperymenty. Przyrządzał między innymi preparaty z ziół, po które co dzień ustawiała się kolejka cierpiących na różne dolegliwości osób. Tym, których nie stać było na zapłatę, zwykł był mówić:

– Leki są przede wszystkim po to, aby leczyły, a nie przynosiły zyski.

Jego sława sięgała daleko poza mury getta. Wkrótce mógł powiedzieć Tereni:

– Kochanie, niedługo otworzymy naszą własną aptekę. Ludzie będą nam przynosić recepty, a my będziemy im sprzedawać maści i proszki.

Ich mała apteka od samego początku cieszyła się dużą popularnością. Wielu bogatych mieszczan przychodziło tu, ofiarowując swoją pomoc i pieniądze.

– Będziemy partnerami – mówili. – Otworzymy całą sieć aptek.

Samuel kręcił jednak przecząco głową i odpowiadał:

– Nie chcę partnerów. To nasz rodzinny interes. Nie zniósłbym myśli, że ktoś obcy zarządzałby czymś, czemu poświęciłem połowę mojego życia.

Doktor Wal był zgorszony tym, że jego zięć odprawia z kwitkiem najbogatszych ludzi w mieście. Kiedy zapytał go, dlaczego tak postępuje, usłyszał:

– Nigdy nie wpuszczaj nawet przyjaźnie usposobionego lisa do kurnika, bo pewnego dnia może zgłodnieć.

Samuelowi i Tereni powodziło się coraz lepiej. Doczekali się pięciu synów: Abrahama, Józefa, Antoniego, Jana i Piotra. Otworzyli też pięć nowych aptek i zatrudniali prawie trzydziestu pracowników.

Pewnego dnia odwiedził ich pełnomocnik burmistrza Krakowa.

– Zniesiono wiele restrykcji nałożonych na Żydów – oznajmił. – Chcemy, aby pan otworzył aptekę w naszym mieście.

Tak też się stało. Trzy lata później Samuel wybudował kamienicę w centrum Krakowa i kupił piękny dom nad jeziorem, dokąd jeździli odpoczywać w niedziele i święta.

Tak oto spełniło się marzenie Samuela o ucieczce z getta. Z czasem zapragnął też podbić świat.

Dorastającym chłopcom nakazał uczyć się języków obcych: Abrahamowi i Janowi – angielskiego, Józefowi – niemieckiego, Antoniemu – francuskiego, a Piotrowi – włoskiego.