Płacząc i śmiejąc się na przemian, zdała sobie sprawę, że jest najnormalniejszą w świecie dziewczyną, którą Bóg stworzył po to, aby dawała rozkosz mężczyźnie i urodziła mu potomka.
Rozdział 13
Ostatnie ferie wiosenne Elżbieta postanowiła spędzić w willi na Sardynii. Ponieważ tuż przed końcem semestru ukończyła kurs prawa jazdy, mogła teraz przemierzać okolice Costa Smeralda swoim ulubionym jeepem.
W dzień zażywała morskich kąpieli, a w nocy, leżąc w łóżku, słuchała żałosnego zawodzenia “śpiewających skał”.
Pewnego razu wybrała się na festiwal do Tempio, gdzie podziwiała narodowe stroje, w których paradowali mieszkańcy pobliskich wiosek. Dziewczęta miały na twarzach przedziwne maski i zapraszały chłopców do zabawy, tańcząc przed nimi w takt muzyki. Tamtej nocy rzadko która broniła im dostępu do swoich wdzięków.
W Punta Murra Elżbieta rozkoszowała się smakiem pieczonych jagniąt przyrządzanych przez Sardyńczyków, piła miejscowe wino selememont, nieznane nigdzie indziej na świecie z tej prostej przyczyny, że łatwo psuło się podczas podróży.
Często też zaglądała do gospody w Porto Cervo. Znajdowało się tam zaledwie dziesięć małych stolików, a za staromodnym kontuarem otyły barman sprzedawał trunki. Przebywała tam w towarzystwie synów z najbogatszych rodzin na wyspie, którzy po obiedzie zapraszali ją na prywatki lub konną jazdę. Czasami co bardziej romantyczni proponowali kąpiel w morzu przy blasku księżyca.
– To dżentelmeni w każdym calu – zapewniał ojciec.
Żeby tylko wiedział, jak bardzo się mylił. Wszyscy oni, jak jeden mąż, za dużo pili, zagadywali ją na śmierć i obłapiali przy każdej okazji. Za nic mieli jej osobowość. Nie pytali, co czuje lub jakie ma plany na przyszłość. Liczyły się jedynie jej wdzięki i to, oczywiście, że jest córką wielkiego Roffe'a.
Jakimś dziwnym zmysłem czuli, że jest dziewicą, i sądzili, że jeżeli uda im się zaciągnąć ją do łóżka, to z wdzięczności ona pozostanie ich niewolnicą do końca życia.
– Pragnę pójść z tobą do łóżka, Elżbieto – szeptał każdy z nich, odprowadzając ją po kolacji do domu.
Ci dżentelmeni w każdym calu nie rezygnowali nawet wówczas, gdy im grzecznie odmawiała.
Nie wiedzieli, co o niej sądzić. Była piękna, a zatem musiała być głupia. Bo czy ktoś słyszał, aby dziewczyna była nie tylko piękna, ale i – o zgrozo – inteligentna?
Elżbieta umawiała się na randki jedynie po to, aby zadowolić ojca.
Któregoś dnia w ich domu niespodziewanie pojawił się Rhys Williams. Podobał się jej jeszcze bardziej niż wtedy, gdy widziała go po raz pierwszy. On również wydawał się zadowolony ze spotkania z nią.
– Bardzo się zmieniłaś od ostatniego razu – powiedział na powitanie.
– Nie rozumiem, proszę pana.
– A co tu jest do rozumienia? Przeglądałaś się ostatnio w lustrze?
Elżbieta oblała się rumieńcem. Lubiła, gdy tak do niej mówił.
Odkąd się pojawił, nie odstępowała go na krok. Czasem, gdy siedział zajęty rozmową z ojcem, wpatrywała się w jego pogodną twarz i słuchała, jak mówił o interesach.
Po jednej z takich rozmów Rhys zaprosił ją na obiad. Zaproponowała, by udali się do jej ulubionej gospody w Porto Cervo. Rhys przystał z ochotą. Po obiedzie grał w bilard z zupełnie obcymi mężczyznami i Elżbieta nie mogła się nadziwić, z jaką łatwością nawiązywał kontakty. Był człowiekiem, który wszędzie czuł się dobrze. Idealnie pasowało do niego pewne hiszpańskie określenie: “człowiek o wielu wcieleniach”. Po kilku wygranych rundach Rhys wrócił do stolika i zamówił piwo. Siedzieli chwilę w milczeniu, popijając doskonały miejscowy trunek.
– Co słychać w szkole? – zapytał niespodziewanie Rhys.
– Całkiem nieźle, proszę pana. Dopiero teraz zaczynam rozumieć, jak mało jeszcze umiem. Rhys uśmiechnął się.
– Doskonale, moja panno. Jesteś lepsza od wielu ludzi, których znam. Dla nich to, co mówisz, byłoby herezją. Szkołę skończysz w sierpniu, prawda?
– Tak, proszę pana.
“Ciekawe, skąd on o tym wie?” – pomyślała.
– Co zamierzasz robić potem?
To pytanie sama zadawała sobie setki razy.
– Nie wiem, proszę pana.
– Czy chcesz wyjść za mąż?
“Chyba nie chce mi się oświadczyć?” – pomyślała, a serce zabiło jej mocniej. Po chwili zdała sobie jednak sprawę, że pytał bez wyraźnej przyczyny.
– Jeszcze nie poznałam nikogo odpowiedniego. Przypomniała sobie madame Harriot i zaśmiała się głośno.
– A może jednak nie mówisz prawdy?
– Może…
Elżbieta chętnie zwierzyłaby mu się z różnych swoich tajemnic, ale nie znała go dostatecznie dobrze. Był czarującym, przystojnym mężczyzną, który pewnego razu ulitował się nad nią i zgodził się zjeść z nią kolację. Wiedziała też, że doskonale znał się na swojej pracy. W wielu sprawach wyręczał ojca. Nic jednak nie wiedziała o jego życiu osobistym. Był dla niej zagadką.
To przez niego Elżbieta straciła dziewictwo. Od dawna pragnęła zbliżenia z mężczyzną, chociażby dlatego, żeby przekonać się, jak to jest. Musiał to być jednak ktoś wyjątkowo czuły i delikatny.
W najbliższą sobotę ojciec Elżbiety urządzał wystawne przyjęcie.
– Włóż coś ładnego, Elżbieto. Chciałbym cię przedstawić paru osobom – oznajmił przed balem Rhys.
Elżbieta była przekonana, że Williams w nieco zawiły sposób zaproponował jej randkę. Była w siódmym niebie i z niecierpliwością oczekiwała na rozpoczęcie balu.
Gdy w końcu ujrzała go w towarzystwie jasnowłosej piękności, wybuchnęła płaczem. Czuła się upokorzona. O północy opuściła przyjęcie w towarzystwie rosyjskiego malarza Wasilewa. Kilka minut później szukała ukojenia w jego ramionach.
Jej pierwsze doświadczenie seksualne okazało się zupełną porażką. Była zbyt zdenerwowana, a Wasilew zbyt pijany, aby dać jej choć namiastkę rozkoszy. Ich zbliżenie zdawało się nie mieć ani początku, ani końca.
Wasilew po prostu zdjął spodnie i zwalił się na nią całym ciężarem ciała. W pierwszej chwili miała ochotę uciec z sypialni. Postanowiła jednak ukarać Rhysa za jego zdradę.
Brodaty malarz wszedł w nią, zanim się spostrzegła. Czuła się dziwnie. Nie… to coś, co poruszało się w niej, nie sprawiało jej bólu. Ale też to, co odczuwała, nie było podobne do trzęsienia ziemi, o którym pisali poeci. Wasilew unosił rytmicznie obwisłe pośladki. Po chwili zaryczał jak raniony zwierz i zastygł w bezruchu. Jeszcze moment i w całym domu rozległo się jego głośne chrapanie. Elżbieta czuła obrzydzenie. Myślała o Rhysie i chciało jej się płakać.
Następnego dnia rano w towarzystwie Rhysa i ojca odleciała do Szwajcarii na pokładzie ich prywatnego samolotu. Samolot mógł pomieścić aż stu pasażerów. W tylnej jego części znajdowały się dwie sypialnie z łazienkami. Dalej było biuro, skąd ojciec mógł w każdej chwili rozmawiać z przedstawicielami wszystkich agend “Roffe & Sons” na całym świecie. Z biura przez rozsuwane drzwi można było przejść do salonu, a stamtąd do małej galerii obrazów.
Jeszcze jako mała dziewczynka myślała o tym samolocie jak o latającym dywanie jej ojca.
Przez całą niemal podróż ojciec i Rhys rozmawiali o interesach. W wolnej chwili Elżbieta i Rhys zasiedli do szachów. Kiedy Elżbieta wygrała, Rhys powiedział:
– Jestem mile zaskoczony.
– Dziękuję – odparła, a na jej twarzy pojawił się rumieniec.
Kilka miesięcy roku szkolnego minęło błyskawicznie. Nadeszła pora, aby pomyśleć o przyszłości. “Co zamierzasz robić po szkole?” – dźwięczało jej w uszach pytanie Rhysa. Do tej pory nie zastanawiała się nad przyszłością. Pamiętnik pradziadka Samuela sprawił jednak, że coraz bardziej zaczynała się interesować korporacją. Intrygował ją zapis w testamencie dziadka, który mówił, że najpierw jej ojciec, a później ona przejmą całkowitą kontrolę nad firmą.