Zastanawiała się, czy nie powinna pomagać ojcu w taki sam sposób, jak robiła to jej matka. Być może z czasem stałaby się równie doskonałą panią domu jak Patrycja. W każdym razie powinna spróbować.
Rozdział 14
Ambasador Szwecji położył dłoń na pośladkach Elżbiety i zaczął je ugniatać. Ona jednak starała się nie zwracać na niego najmniejszej uwagi. Tańczyli przecież na balu, który sama przygotowała.
– Jest pani wspaniałą tancerką – szepnął jej do ucha ambasador.
– Pan również świetnie tańczy – odpowiedziała, uśmiechając się słodko do natręta.
Kiedy jednak zacny dyplomata próbował włożyć rękę pod jej bluzkę, stanęła obcasem na jego bucie.
– Boli! – syknął mężczyzna.
– Bardzo przepraszam – odpowiedziała, udając współczucie. – Pozwoli pan, że postawię mu drinka.
Kiedy szli w kierunku baru, Elżbieta spoglądała dyskretnie na tańczących mężczyzn i kobiety, na orkiestrę, na poruszających się bezszelestnie kelnerów i bufet pełen egzotycznych dań i wybornych trunków.
Przyjęcie odbywało się na Long Island, a zaproszeni goście byli niezwykle ważni dla firmy.
“Wszyscy doskonale się bawią – pomyślała z dumą. – Mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam”.
“Perfekcja” była ulubionym słowem jej ojca. Każde przyjęcie musiała więc zaplanować ze szczegółami. W każdej chwili bowiem mogło wydarzyć się coś, co naraziłoby na szwank interesy firmy. Pewnie dlatego nie potrafiła nabrać dystansu do tego, co robiła, mimo że obecne przyjęcie było już setnym, nad którym sprawowała pieczę.
Jako gospodyni odczuwała podwójną satysfakcję: pracowała dla firmy i zarazem spełniły się jej dziewczęce marzenia, aby być blisko ojca.
Powoli przyzwyczaiła się do tego, że Sam traktował ją bezosobowo. Dla niego warta była tyle, ile mogła wnieść do firmy. W tym wypadku jego stosunek do niej w niczym nie różnił się od sposobu, w jaki traktował pozostałych współpracowników. Nie przypuszczała, że tak będzie, kiedy trzy lata wcześniej postanowiła zająć miejsce matki.
Wróciła teraz w myślach do tamtych wspomnień…
Nazajutrz po rozdaniu świadectw i hucznym balu na zakończenie roku szkolnego zjawiła się w apartamencie w Beekman Place na Manhattanie, gdzie czekali na nią ojciec i Rhys.
– Wejdź, Elżbieto – usłyszała, gdy otworzyła drzwi do biblioteki, w której siedzieli, jak zwykle zajęci rozmową o interesach.
– Jak tam szkoła? Skończyłaś już z nauką?
– Tak, ojcze.
I to było wszystko, co ojciec miał jej do powiedzenia. Nawet w takim momencie nie zdobył się na powiedzenie kilku ciepłych słów.
Natomiast Rhys wstał z sofy i podszedł do niej, śmiejąc się. Zdawał się być szczerze zadowolony na jej widok.
– Wyglądasz prześlicznie – powiedział.
Podobnych słów spodziewała się od ojca.
Poczuła nagły przypływ złości. “Gdybym była jego synem – pomyślała – na pewno objąłby mnie teraz, wypytując o samopoczucie. Jako córka jestem mu obca”.
– Przepraszam, że przeszkadzam – powiedziała, wycofując się w kierunku drzwi.
– Zaczekaj, Elżbieto – zatrzymał ją Rhys i zwrócił się do Sama: – Może Elżbieta pomogłaby nam zorganizować sobotnie przyjęcie. Co ty na to?
Sam uważnie przyjrzał się córce. Przypominała matkę. Była równie piękna i elegancka.
Elżbiecie przyszło na myśl, że patrzy na nią jak na nowy nabytek firmy.
– Czy masz odpowiednią kreację na taka okazję? – zapytał.
Elżbieta spojrzała na niego zaskoczona.
– Ja… – zaczęła.
– Mniejsza o to. Przecież możesz kupić sobie tyle sukienek, ile zechcesz. Czy potrafiłabyś przygotować przyjęcie?
Elżbieta przełknęła ślinę i odpowiedziała:
– Wydaje mi się, że tak, ojcze. W szkole, którą ukończyłam, uczono nas, jak urządzać bale i wydawać przyjęcia.
– Świetnie. Wkrótce przekonamy się, co potrafisz. W sobotę wieczorem będziemy mieli gości z Arabii Saudyjskiej – skwitował i po chwili zajął się rozłożonymi na biurku dokumentami.
– Chcesz, abym ci pomógł? – zapytał Rhys.
– Nie, dziękuję. Sama zajmę się wszystkim.
Kolacja okazała się niewypałem. Elżbieta kazała szefowi kuchni przygotować koktajle z krabów, które podano razem z wieprzowiną i winem. Arabowie po długiej podróży byli wyczerpani i głodni, lecz mimo to nawet nie tknęli kolacji. Patrzyli tylko na gospodarzy i uśmiechali się.
Elżbieta miała ochotę zapaść się pod ziemię. Siedziała ze spuszczoną głową przy końcu długiego stołu. Gdyby nie Rhys Williams, poważne rozmowy o interesach z pewnością by się nie odbyły. Próbując ratować sytuację, wyszedł na kilka minut z sali, następnie wrócił i zabawiał gości zabawnymi historyjkami, póki kelnerzy bezszelestnie nie uprzątnęli stołu. Po chwili wjechały wózki z jedzeniem. Najpierw podano potrawy afrykańskie i kulki mielonego mięsa z prosem. Później na stół wniesiono jagnię i kurczaki z rożna, ryby i słodycze.
Wszyscy jedli z apetytem. Tylko Elżbieta nie mogła niczego przełknąć. Potem, gdy po kolacji zostali sami, westchnęła i powiedziała:
– Przepraszam, ojcze. Gdyby nie Rhys…
– Nic się nie stało – przerwał jej Sam. – Następnym razem z pewnością spiszesz się lepiej – dodał chłodno.
Później zrozumiała swój błąd. Powinna była sprawdzić, co jadają goście, zanim przygotowała menu. W tym celu założyła specjalny katalog, gdzie zbierała informacje o wszystkich ważnych osobach odwiedzających ich dom. Każdemu pochlebiało to, że podawano mu jego ulubioną brandy czy częstowano wyśmienitym hawańskim cygarem, które uwielbiał. Wszyscy byli też zadowoleni, że gospodyni doskonale jest zorientowana w interesach.
Rhys był obecny na każdym przyjęciu, zawsze w towarzystwie pięknych kobiet. Elżbieta nienawidziła ich i jednocześnie próbowała się do nich upodobnić. Nosiła więc te same sukienki, czesała się podobnie, a nawet naśladowała ich zachowanie. Jej starania nie wywierały jednak na Rhysie najmniejszego wrażenia.
W dniu jej dwudziestych pierwszych urodzin ojciec poprosił ją, aby kupiła bilety do teatru i zamówiła stoliki w restauracji. Elżbieta była bardzo zadowolona, że Sam pamiętał o jej urodzinach. Chciała zapytać, czy ma być też tort ze świeczkami, gdy ojciec niespodziewanie dorzucił:
– Każ przygotować kolację na dwanaście osób. Po spektaklu i kolacji omówimy nowe kontrakty z Boliwią.
Elżbieta pokiwała tylko głową i ani słowem nie wspomniała o urodzinach.
Tego dnia jeszcze raz mocniej zabiło jej serce. Otóż późnym popołudniem przyniesiono z kwiaciarni ogromny bukiet kwiatów. “W końcu Sam przypomniał sobie o mnie” – pomyślała i otworzyła kopertę z życzeniami. Były podpisane przez… Rhysa Williamsa.
Ojciec wyszedł z domu o dziewiętnastej, śpiesząc się do teatru. Przechodząc obok jej pokoju, zauważył kwiaty.
– Cóż za hojny adorator – powiedział, poprawiając krawat.
Kusiło ją, aby zdradzić ojcu, że kwiaty są prezentem urodzinowym. Ale czy miało to jakiś sens? Nie mogła przecież nakazać mu pamiętania o jej urodzinach. Lepiej było pozostawić sprawy swojemu biegowi. Zastanawiała się tylko, czy pamiętałby o dwudziestych pierwszych urodzinach syna, który urodziłby się zamiast niej, czy też, podobnie jak ona, syn samotnie spędzałby ten wyjątkowy dzień w życiu. Czuła się okropnie.
O dwudziestej drugiej przebrała się w piżamę i nalała sobie kieliszek białego wina. Po godzinie, gdy powoli zaczęła zapadać w sen, rozległo się nagle: “Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin” – śpiewane na korytarzu.