Nie musiała długo czekać na odpowiedź. Tego samego wieczoru złożył jej wizytę adwokat Sama i oznajmił, że ma ze sobą kopię testamentu, z którego wynikało, że kontrolny pakiet akcji korporacji “Roffe & Sons” przechodzi w… jej ręce.
Elżbieta nie mogła uwierzyć własnym uszom.
– Co sprawiło, że właśnie mnie uczynił swoim następcą? – To pytanie zadała prawnikowi. Stary Robertson odchrząknął i powiedział:
– Pozwoli pani, że będę szczery. Otóż pani ojciec był stosunkowo młodym człowiekiem i nie spodziewał się rychłej śmierci. Testament, który pani odczytałem, spisał dawno temu, i jestem przekonany, że gdyby teraz miał zdecydować, komu przekazać władzę, wybrałby kogoś zupełnie innego. Tym bardziej że do tej pory żadna kobieta nie sprawowała funkcji prezesa firmy. W piątek w Zurychu odbędzie się walne zebranie członków zarządu. Czy będzie pani obecna?
– Tak – odpowiedziała Elżbieta.
Gdyby się nie zgodziła, Sam i Samuel nigdy by jej tego nie wybaczyli.
CZĘŚĆ DRUGA
Rozdział 15
PORTUGALIA, ŚRODA, 9 WRZEŚNIA, PÓŁNOC
W apartamencie przy Rua dos Bombeiros kręcono niezwykły film. Wszystkiemu przyglądał się mężczyzna w ciemnych okularach i dużym czarnym kapeluszu. Prócz niego obecny był jeszcze kamerzysta i reżyser w jednej osobie oraz aktorzy: trzydziestoletni, dobrze zbudowany mężczyzna oraz młoda, zgrabna blondynka. Oboje byli zupełnie nadzy. Jej szyję zdobiła jasnoczerwona kokardka, zaś jego sterczący penis imponował niezwykłymi rozmiarami.
Kamerzysta spojrzał pytająco na obserwatora, a kiedy tamten pokiwał głową, włączył kamerę i krzyknął:
– Kręcimy!
Mężczyzna uklęknął na wprost twarzy kobiety i włożył jej do ust członka. Po chwili, kiedy członek nabrzmiał jeszcze bardziej, wyjął go i rozkazał dziewczynie położyć się na łóżku.
– O Boże, jaki on duży! – powiedziała, delikatnie dotykając penisa palcami.
– Wejdź w nią! – krzyknął kamerzysta.
– Nic z tego – dziewczyna pokręciła przecząco głową i odsunęła się od mężczyzny.
Krwawa linia
– Przestań kaprysić, moja panno. Bierz się do roboty! – Kamerzysta był wyraźnie poirytowany.
– Za nic w świecie! Jego członek jest wielkości melona!
Po chwili pokiwała głową z rezygnacją i wykonała polecenie.
Obserwator w czarnych okularach pochylił się, aby nie uronić niczego z rozpoczynającego się aktu.
– Pamiętaj, że ma ci się to podobać – upomniał dziewczynę kamerzysta.
– O mój Boże! – jęknęła. – Włóż go głębiej!
Anonimowy widz oddychał coraz szybciej. Dziewczyna była najładniejsza z trzech, które dotąd oglądał. Teraz wiła się jak węgorz, powtarzając:
– Nie przestawaj!… O tak!… Mocniej! – Chwyciła mężczyznę za biodra i zaczęła rytmicznie przyciągać go do siebie. Po chwili ruchy jej ciała stały się coraz szybsze i w końcu wysapała: – Już jest!… O Boże!… Czuję się jak w raju!
Kamerzysta ponownie spojrzał na obserwatora. Na twarzy mężczyzny pojawiły się kropelki potu.
– Teraz! – rozkazał kamerzysta.
Dryblas chwycił dziewczynę za gardło i zaczął dusić. Blondynka była przerażona. Na próżno próbowała wyzwolić się ze śmiertelnego uścisku. Orgazm, który nadal przeżywała, zmieszał się z agonią.
Pot lał się strużkami z czoła obserwującego mężczyzny. Jego podniecenie sięgnęło zenitu. Wstał z miejsca, aby lepiej przyjrzeć się ciału wijącemu się w śmiertelnych konwulsjach. Oddychał głęboko, chwytając łapczywie powietrze.
Dziewczyna została ukarana. Czuł się jak młody bóg.
Rozdział 16
ZURYCH, PIĄTEK, 11 WRZEŚNIA, POŁUDNIE
Budynki zarządu korporacji rozlokowane były na sześćdziesięciu akrach ziemi wzdłuż Sprettenbach, w zachodniej części miasta. Najwyższy z nich, ze szkła i aluminium, miał dwanaście pięter. Spośród pozostałych budynków, w których mieściły się laboratoria, wyróżniał się kształtem. Na jedenastym i dwunastym piętrze znajdowało się centrum dowodzenia całej korporacji “Roffe & Sons”.
W sekretariacie przyjmował gości sekretarz korporacji i towarzyszył osobiście tym wszystkim, którzy uzyskali przepustkę do budynku. Wystrój sekretariatu utrzymany był w kolorze zielonym i białym. Wnętrze wypełniały eleganckie duńskie meble.
Po prawej stronie biurka sekretarza znajdowały się windy. Najszybsza z nich, zwana “ekspresem” z powodu szybkości, z którą przemieszczała się między piętrami, zarezerwowana była dla samego prezesa.
Tego ranka przewoziła członków zarządu do gabinetu, w którym do niedawna urzędował Sam Roffe. Niektórzy z dyrektorów nie musieli korzystać z “ekspresu”, ponieważ przylecieli prywatnymi helikopterami, które jeden po drugim lądowały na dachu biurowca.
Sir Alec Nichols, Walther Gassner, Ivo Palazzi i Charles Martel siedzieli w sali konferencyjnej, nerwowo wyczekując przybycia piątego i najważniejszego członka rodziny i być może przyszłej królowej farmaceutycznego imperium.
– Przyjechała limuzyna panny Roffe – poinformowała Kate Erling. Rozejrzała się też bacznie dokoła, sprawdzając, czy pióra i notatniki leżały na swoim miejscu i czy przy każdej z osób stoi karafka z wodą.
Kate Erling była osobistą sekretarką Sama Roffe'a od piętnastu lat. I mimo jego śmierci, nie zaniedbywała swoich obowiązków.
Upewniwszy się więc, że wszystko jest w porządku, pokiwała głową z aprobatą i wyszła z sali.
Czarna limuzyna zatrzymała się przy wejściu do budynku. Szofer otworzył drzwi i pomógł Elżbiecie wysiąść. Była ubrana w czarny, doskonale skrojony kostium i białą bluzkę. Jej twarz bez makijażu była nienaturalnie blada. Natychmiast otoczył ją tłum reporterów.
– Jestem z “L'Europero”, panno Roffe. Kto teraz będzie kierował korporacją, gdy pani ojciec…
– Proszę spojrzeć w moją stronę i uśmiechnąć się do czytelników…
– “Associated Press”: czy pani ojciec pozostawił testament?
– “New York Daily News”: pani ojciec był ekspertem we wspinaczce wysokogórskiej. Czy wiadomo już, jak doszło do tragedii?
– “Wall Street Journal”: czy może pani powiedzieć, jak wygląda budżet korporacji?
– Jestem z “London Times”. Planuję napisać artykuł o pani ojcu…
Trzech strażników pomagało Elżbiecie przecisnąć się przez gęstniejący tłum przedstawicieli mass mediów.
– Prosimy o jeszcze jedno zdjęcie, panno Roffe…
Za reporterem z aparatem fotograficznym w ręku zatrzasnęły się drzwi. Elżbieta odetchnęła z ulgą i ruszyła w kierunku windy. Kiedy znalazła się w sali konferencyjnej, pierwszy powitał ją Alec Nichols.
– Tak mi przykro, Elżbieto. Wszyscy jesteśmy wstrząśnięci tym tragicznym wypadkiem. Vivian i ja próbowaliśmy zadzwonić, ale…
– Tak, wiem – przerwała Elżbieta. – Dziękuję, że nie zapomniałeś o mnie.
– Cara – Ivo Palazzi pocałował ją czule w policzek – co tu dużo mówić, musisz wziąć się w garść.
– Tak, wiem, Ivo. Dziękuję.
– Przyjmij nasze kondolencje, Elżbieto. Jeżeli ja lub Helena moglibyśmy ci w czymś pomóc, to…
– Wiem, dziękuję, Charles.
Ostatni przywitał się z nią Walther Gassner.
– Anna i ja pragniemy wyrazić nasz głęboki smutek z powodu tego, co się stało.
– Dziękuję, Waltherze.
Chciała uciec na koniec świata, od tych ludzi, którzy przypominali jej ojca. Pragnęła być sama.
Rhys Williams obserwował ją bacznie. Czuł, że jeżeli za chwilę nie wkroczy, nowy prezes korporacji zapewne wybuchnie płaczem. Wyciągnął rękę i powiedział:
– Witaj, Liz.
– Witaj, Rhys. – Ostatni raz widziała go, gdy zjawił się, by powiadomić ją o śmierci ojca. Zdawało jej się, że od tamtej pory minęły wieki.