– Nie co dzień obchodzi się dwudzieste pierwsze urodziny – mignęła jej przed oczami twarz Rhysa.
“O Boże, już nigdy go nie zobaczę – pomyślała. – Jeżeli mam już zginąć, to niech się to stanie teraz, zaraz…” – Otworzyła oczy i kilkadziesiąt metrów przed sobą ujrzała barierkę, za którą znajdowały się ostre występy skalne. Uderzy w nie z wystarczającą siłą, aby jeep rozpadł się na kawałki. Jednak w ostatnim momencie mocno obróciła kierownicą w prawo. Ku swojemu zaskoczeniu wjechała na drogę ukrytą w rozstępie między skałami. Droga biegła w górę. Pomyślała, że przynajmniej częściowo wyhamuje samochód. Jak się okazało, była to złudna nadzieja. Jeep bowiem błyskawicznie znalazł się na szczycie skały i jechał z góry prosto w stronę urwiska, za którym znajdowała się przepaść i spienione morze. Samochód z rykiem podskoczył na występie i… uderzył w rosnące w tym miejscu drzewo. Ostatnią rzeczą, którą Elżbieta zapamiętała, był potężny huk, po którym nastąpiła martwa cisza.
Rozdział 20
Kiedy otworzyła oczy, znajdowała się w łóżku szpitalnym, a obok niej stał Alec Nichols.
– Nie zdążyłam zrobić zakupów, Alec – powiedziała cicho i wybuchnęła płaczem. Alec ujął jej dłoń.
– Elżbieto!
– Nic mi nie jest, Alec… Boli mnie tylko głowa.
Z trudem przychodziło jej uwierzyć, że żyje. Przypomniała sobie to ogromne drzewo i silne uderzenie. Poczuła nagły skurcz serca.
– Jak długo tu jestem?
– Przywieźli cię dwa dni temu. Lekarz mówił, że cudem uszłaś z życiem. Wszyscy, którzy widzieli miejsce wypadku, zgodnie twierdzili, że byłaś w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Masz rany na całym ciele, ale, dzięki Bogu, wszystkie kości są całe. Dlaczego właściwie pędziłaś tak na złamanie karku, ryzykując życie?
Elżbieta opowiedziała mu o całym wydarzeniu. Kiedy skończyła, Alec zbladł i wykrztusił:
– Co za okropny wypadek!
– To nie był wypadek – powiedziała z naciskiem.
Nichols spojrzał na nią zmieszany.
– Nie rozumiem.
“Jak możesz rozumieć, skoro nie czytałeś raportu?” – pomyślała i dodała głośno:
– Ktoś zepsuł hamulce. Nichols potrząsnął głową.
– Ale dlaczego? Jaki miałby w tym cel? Nie mogła powiedzieć mu prawdy, mimo że darzyła go zaufaniem. Jeszcze nie teraz.
– Nie wiem, Alec. Intuicja mówi mi jednak, że hamulce nie mogły same przestać działać. Zauważyła, jak twarz Nicholsa pochmurnieje.
– Jeżeli to, co mówisz, jest prawdą – wybuchnął – to natychmiast każę szukać sprawcy!
Podszedł do telefonu i wykręcił numer posterunku policji w Olbi.
– Mówi Alec Nichols. Tak, panie komendancie, czuje się dobrze. Dziękuję, przekażę jej. Chciałbym się dowiedzieć, gdzie w tej chwili znajduje się jeep? Proszę go tam zatrzymać i postarać się o dobrego mechanika. Przyjadę za pół godziny. Do zobaczenia. – Odwrócił się do Elżbiety i powiedział: – Samochód jest w policyjnym garażu.
– Jadę z tobą.
Spojrzał na nią zaskoczony.
– W takim stanie? Lekarz nalegał, abyś została w łóżku jeszcze co najmniej przez dwa dni.
– Nic mnie to nie obchodzi – powiedziała stanowczo i kwadrans później, mimo protestów lekarza, siedziała już w samochodzie Nicholsa.
Ligi Ferraro, szef posterunku policji w Olbi, był otyłym mężczyzną w średnim wieku. Oprócz niego pracował tam jeszcze detektyw Bruno Campagna, który wzrostem górował nad komendantem. Obaj, a także Elżbieta i Nichols bacznie przyglądali się mechanikowi, który badał podwozie jeepa, stojącego na hydraulicznym wysięgniku.
– Dobrze się czujesz? – zapytał szeptem Alec.
– Nic mi nie jest – skłamała. Była słaba i zbierało się jej na wymioty. Pragnęła jednak być obecna przy oględzinach samochodu.
Mechanik wytarł ręce w poplamioną olejem szmatę i powoli cedząc słowa, powiedział:
– Teraz już nie budują takich mocnych wozów. Po innym samochodzie nie byłoby co zbierać.
Elżbieta przyjrzała się uważnie jeepowi. Lewy błotnik i przedni zderzak były zmiażdżone, widniała na nich kora drzewa, w które uderzyła.
– W jakim stanie są hamulce? – zapytał Nichols.
– W doskonałym, proszę pana.
– Co pan przez to rozumie? – Elżbieta nie dowierzała własnym uszom.
– Że mimo wypadku działają należycie.
– To niemożliwe! Gdyby były sprawne, nie doszłoby do wypadku.
– Panna Roffe sądzi, że ktoś majstrował przy hamulcach – wyjaśnił Ferraro.
– Pani się myli – mechanik potrząsnął głową.
– Ktoś, kto chciałby uszkodzić hamulce, musiałby albo podciąć linki, albo poluzować nakrętkę
– wskazał na kawałek metalu wystający z tyłu podwozia. – Gdyby poluzował nakrętkę, wówczas wyciekłby płyn hamulcowy znajdujący się w tym zbiorniczku. A jak pani sama widzi, zbiorniczek jest pełny. Linek również nikt nie dotykał. Są napięte.
Szef policji odwrócił się do Elżbiety i powiedział:
– Rozumiemy, że w pani stanie…
– Czy jest możliwe – przerwał komendantowi Alec – aby ktoś już po wypadku wymienił linki lub ponownie napełnił zbiorniczek?
– Wykluczone, proszę pana. – Mechanik wydawał się rozdrażniony. – Powiedziałem już, że nikt nie dotykał linek. Co do nakrętki… – przerwał i szmatą, którą trzymał w dłoni, wytarł nakrętkę. – Nie ma na niej nawet najmniejszej rysy. Mogę przysiąc, że odkręcano ją co najmniej pół roku temu. Niech mi pan wierzy, te hamulce są w idealnym stanie. Zresztą pokażę panu.
Mechanik włączył wysięgnik i kiedy samochód znalazł się na betonowej posadzce, wsiadł do niego i po zapaleniu silnika cofnął jeepa do ściany. Następnie nacisnął pedał gazu i samochód z piskiem opon ruszył w kierunku detektywa Campagny. Elżbieta przerażona patrzyła na pędzący samochód. Po chwili ponownie rozległ się pisk opon i jeep zatrzymał się kilka centymetrów od nóg detektywa.
– Widzą państwo sami, że hamulce działają jak należy – powiedział mechanik z triumfem, wysiadając z samochodu.
Wszyscy spojrzeli na Elżbietę. Wiedziała, co myślą. Nie byli jednak z nią w pędzącym jeepie, gdy w panice naciskała pedał hamulca raz za razem.
Teraz mechanik udowodnił, że działają. A może jej się to wszystko wydawało?
– Co ty na to, Elżbieto? – zapytał bezradnie Alec.
– Sama nie wiem. Przecież jeżdżę zupełnie nieźle. Gdyby hamulce były sprawne… Sam rozumiesz…
Nichols patrzył przez chwilę na Elżbietę, a następnie zwrócił się do mechanika.
– Czy istnieje jeszcze jakiś inny sposób, aby uszkodzić hamulce?
– Tak, proszę pana – powiedział detektyw. – Można zmoczyć klocki hamulcowe i wówczas nie będą tarły o bęben hamulcowy.
– To prawda, proszę pani – zgodził się mechanik. – Czy kiedy ruszała pani spod domu, hamulce działały?
Elżbieta przypomniała sobie, że kilkakrotnie hamowała, wyprowadzając jeepa z garażu.
– Działały.
– To wszystko wyjaśnia. – Mechanik zadowolony klasnął w dłonie. – Klocki zmokły na deszczu.
– Mógł je przecież ktoś zmoczyć, zanim samochód wyjechał z garażu – oponował Alec.
– Wtedy hamulce nie działałyby od samego początku – odparł spokojnie mechanik.
– Deszcze w tych okolicach wyrządzają wiele szkód, proszę pani – wtrącił komendant. – Takie wypadki jak ten, który przydarzył się pani, nie należą wcale do rzadkości…
Alec pokiwał głową z rezygnacją. Było mu głupio.
– Przepraszamy za kłopot, jaki panu sprawiliśmy.
– Nie ma za co. Najważniejsze, że pana kuzynka wyszła cało z tego wypadku. – Ostatnie słowo komendant wymówił z naciskiem. – Detektyw Campagna odwiezie państwa do domu.