Człowiek, który jej płacił, ostrzegał jednak, że jeżeli nie przeżyje orgazmu, nie dostanie drugiej pięćsetki. Zaczęła więc myśleć o wszystkich pięknych rzeczach, które będzie mogła sobie kupić.
– Schneller! – krzyknęła i poczuła ciarki przebiegające po całym ciele. – Es kommt! Es kommt!
Widz pokiwał głową, a człowiek stojący za kamerą powiedział:
– Teraz, Hans!
Mężczyzna chwycił Hildę za szyję i zacisnął palce. Spojrzała przerażona w jego oczy. Były chłodne i bez wyrazu. Szamotała się i próbowała krzyczeć. Zaczynała tracić oddech. Jeszcze moment i jej ciało, targane konwulsjami, zastygło w bezruchu.
Rozdział 23
ZURYCH, PONIEDZIAŁEK, 4 PAŹDZIERNIKA, 10 RANO
Kiedy Elżbieta przybyła do biura, czekała na nią zalakowana koperta, na której widniał napis: “Do rąk własnych”. W środku znajdował się raport z laboratorium chemicznego podpisany przez Emila Joeppli.
Mimo że raport pełen był niezrozumiałych terminów, czuła, że jest ważny. Przejrzała go pobieżnie i powiedziała do Kate Erling:
– Kate, wychodzę na pół godziny.
Emil Joeppli był wysokim mężczyzną w średnim wieku. Miał siwe włosy i szczupłą, bladą twarz. Podczas rozmowy z Elżbietą wydawał się być zdenerwowany. Widocznie nie był przyzwyczajony do odwiedzin kogokolwiek z zarządu w swoim małym laboratorium.
– Przeczytałam pana raport – powiedziała Elżbieta. – Jednak w niektórych miejscach jest on dla mnie niejasny. Czy mógłby pan…
– Tak, rozumiem – przerwał jej Joeppli. – Otóż przeprowadzam eksperymenty nad metodą powstrzymywania szybkiego rozpadu kolagenu, używając do tego mukopolisacharydów i stosując techniki blokujące enzymy. Kolagen, rzecz jasna, jest podstawowym składnikiem protein tkanki łącznej.
– Jest dokładnie tak, jak pan mówi. – Starała się być grzeczna, choć nadal nie rozumiała ani słowa z jego wywodu. W pamięci jednak utkwiło jej zdanie podsumowujące raport, który od niego otrzymała: “…śmiem twierdzić, że środek, nad którym pracuję, może znacznie opóźnić proces starzenia się…”
– Być może człowiek w niedalekiej przyszłości – dowodził Joeppli – będzie mógł z łatwością dożyć stu, stu pięćdziesięciu, a może nawet dwustu lat.
To, o czym mówił Joeppli, mogło oznaczać rewolucję w medycynie i miliardy dolarów dla “Roffe & Sons”. Mogliby sami produkować ten lek lub sprzedawać licencję innym firmom. Elżbieta z trudem ukrywała podniecenie.
– Kiedy zakończy pan prace nad lekiem?
– Jak napisałem w raporcie, przeprowadzałem przez ostatnie cztery lata testy na zwierzętach z bardzo dobrym wynikiem. Czas, aby podać go ludziom.
Elżbiecie podobał się jego entuzjazm.
– Kto jeszcze wie o pana badaniach? – zapytała.
– Wiedział o nich pani ojciec. Moja praca badawcza jest ściśle tajna. O jej rezultatach mogłem informować jedynie prezesa korporacji i jednego z członków zarządu.
– Kogo?
– Walthera Gassnera. Elżbieta umilkła na moment.
– Od tej pory proszę kontaktować się w tej sprawie tylko ze mną.
Joeppli spojrzał na nią zaskoczony i odparł:
– Rozumiem, proszę pani.
– Kiedy będziemy mogli wdrożyć ten lek do produkcji?
– Jak wszystko pójdzie dobrze, za rok, może półtora.
– Doskonale. Proszę dać mi znać, jeżeli będzie pan potrzebował pomocy.
– Dobrze, proszę pani.
Elżbieta wstała z miejsca i ruszyła w kierunku drzwi.
– Było mi miło panią poznać – powiedział Joeppli na pożegnanie. – Bardzo lubiłem pani ojca.
– Dziękuję. Sądzi pan, że lek będzie przydatny dla ludzi?
– Jestem tego pewien.
– Kto zatwierdza nowe projekty badawcze? – zapytała Elżbieta sekretarkę po powrocie do biura.
– To zależy, na jaką sumę opiewa projekt.
– Co przez to rozumiesz?
– Jeżeli projekt nie przekracza pięćdziesięciu tysięcy dolarów, wówczas każdy z dyrektorów może zezwolić na rozpoczęcie badań. Powyżej tej sumy projekt musi uzyskać akceptację całego zarządu.
– A co się dzieje w przypadku badań ściśle tajnych?
– Zanim trafią do tak zwanej czerwonej teczki, muszą przejść pozytywnie testy wstępne.
– Oznacza to, że muszą dobrze rokować – wtrąciła Elżbieta. – Co się dzieje dalej?
– Później prace nad nimi zleca się jednemu z naszych tajnych laboratoriów, a wszystkie wyniki umieszcza się w czerwonej teczce. Dostęp do niej ma tylko troje ludzi: naukowiec prowadzący badania, prezes korporacji i jeden z jej dyrektorów.
– Który?
– Pani ojciec wybrał Walthera Gassnera.
– Dziękuję, Kate.
Elżbieta nie wspomniała sekretarce ani słowem o projekcie Joeppli, ale czuła, że ta wie o jego istnieniu. Były tylko dwie możliwości: albo Sam miał do niej zaufanie i powiedział jej o tajnych badaniach, albo dowiedziała się o nich od kogoś innego.
Postanowiła porozmawiać z Gassnerem. Nacisnęła guzik interkomu.
– Słucham – usłyszała głos Kate.
– Chciałam… Nie, nic, Kate. – W ostatnim momencie doszła do wniosku, że lepiej będzie, jeżeli spotka się z nim osobiście.
Jeszcze tego samego popołudnia poleciała do Berlina.
Walther Gassner był bardzo zdenerwowany. Jedli kolację w jednej z restauracji w Kurfiirstendamm.
Jeszcze nie tak dawno, gdy przyjeżdżała do Berlina, Walther zapraszał ją na kolację do domu, gdzie czekała na nich Anna. Tym razem zaproponował kolację w restauracji i przyszedł bez Anny.
Walther swoim wyglądem przypominał gwiazdora filmowego. Miał jednak bladą, zmęczoną twarz i drżały mu ręce. Wydawał się żyć w ciągłym napięciu. Gdy zapytała go o Annę, udzielił niejasnej odpowiedzi.
– Nie mogła przyjść, bo nie czuje się najlepiej.
– Czy to coś poważnego?
– Nie, skądże. Jest teraz w domu. Odpoczywa.
– Zadzwonię do niej.
– Lepiej jej nie przeszkadzaj – powiedział stanowczo.
Zastanawiała się, co sprawiło, że Walther z sympatycznego człowieka przemienił się w ponuraka. W końcu zdecydowała się porozmawiać o projekcie badawczym Emila.
– To, nad czym ten człowiek pracuje, może uratować “Roffe & Sons”. Walther pokiwał głową.
– Narobi niezłego zamieszania.
– Poprosiłam Joeppli, aby od tej pory nie składał ci już więcej raportów. Spojrzał na nią zaskoczony.
– Dlaczego to zrobiłaś?
– Nie zrozum mnie źle. Uczyniłabym to samo w przypadku każdego innego członka zarządu. Po prostu chcę sama sprawować nadzór nad tym projektem.
– Rozumiem – odparł i położył ręce na stole, próbując opanować ich drżenie. – Masz rację. – Uśmiechnął się, choć widziała, ile go to kosztowało. – Chcę cię jednak o coś prosić.
– Słucham.
– Zgódź się, proszę, na sprzedaż akcji. Pieniądze, które dostalibyśmy, bardzo by nam pomogły… Sama rozumiesz…
– Rozumiem, Waltherze, ale nie mogę się na to zgodzić. Jeszcze nie teraz.
–
Rozdział 24
Herr Julius Badrutt był szczupłym, wysokim mężczyzną. W czarnym garniturze przypominał do złudzenia kapłana. Siedział teraz wraz z pięcioma innymi bankierami za prezydialnym stołem i nie spuszczał wzroku z Elżbiety.
– Bardzo dziękuję panom za przybycie – zaczęła.
Mężczyźni ukłonili się grzecznie. Wszyscy, podobnie jak Badrutt, mieli na sobie czarne garnitury, białe koszule i krawaty w ciemnych kolorach.