– Pragnę prosić panów o przedłużenie terminów spłaty pożyczek, które zaciągnął u panów mój ojciec – wyrzuciła z siebie jednym tchem.
Julius Badrutt pokręcił przecząco głową.
– Już informowaliśmy panią…
– Jeszcze nie skończyłam. – Elżbieta spojrzała na twarze bankierów. – Wiem, że gdybym była na miejscu panów, również odmówiłabym.
Bankierzy wydawali się zaskoczeni.
– Zastanawiam się jednak, dlaczego zgodziliście się przełożyć spłatę długu, kiedy żył mój ojciec, a nie chcecie zrobić tego teraz, gdy ja zostałam prezesem? Może dlatego, że mój ojciec był doskonałym biznesmenem?
– Sama odpowiedziała sobie pani na to pytanie – powiedział Badrutt.
– Współpracujecie z “Roffe & Sons” od ćwierćwieku – kontynuowała, ignorując uwagę Badrutta. – Jestem pewna, że większość z was znała mojego ojca i szanowała go.
– To prawda, proszę pani. – Kilku bankierów uśmiechnęło się. Z ich reakcji wynikało, że go lubili.
– Chciałabym zobaczyć miny panów, kiedy dziś rano dowiedzieliście się, że to ja zajęłam jego miejsce.
Jeden z bankierów wybuchnął głośnym śmiechem i powiedział:
– Wypadła mi z rąk filiżanka z kawą. Pozostali zawtórowali mu śmiechem.
– Jestem pewna, że na miejscu panów zareagowałabym podobnie. – Elżbieta uśmiechnęła się niewinnie.
– Pozwoli pani, że zapytam – odezwał się siedzący najbliżej bankier – co jest naprawdę powodem naszego spotkania? Nasze stanowisko w sprawie pożyczek jest jasne, więc… – Rozłożył ręce.
Elżbieta przełknęła ślinę i powiedziała:
– Zarządzają panowie najpotężniejszymi bankami na świecie. Ale nie odnieślibyście sukcesu, gdyby świat wokół miał dla was jedynie postać dolarów i centów.
– To prawda, panno Roffe, jesteśmy biznesmenami, a nie księgowymi, jednak…
– “Roffe & Sons” jest przecież doskonałą inwestycją. Dopiero gdy usiadłam za biurkiem ojca, uświadomiłam sobie, jak wiele istnień ludzkich zawdzięcza swoje życie naszej korporacji, jak wielki wnieśliśmy wkład w rozwój medycyny. Mamy filie w…
– Przepraszam bardzo – przerwał jej energicznie Badrutt – to, co pani mówi, jest godne pochwały, ale odbiegamy od tematu. Wiem, że naciskano na panią, aby zgodziła się pani na sprzedaż udziałów. W ten sposób uzyskałaby pani pieniądze potrzebne na spłatę długów.
“Wiem, że naciskano na panią”. Skąd mógł wiedzieć, że na nią naciskano, skoro nie był obecny na zebraniu zarządu? Dyrektorzy byli przecież zobowiązani do zachowania tajemnicy. Któryś z nich miał jednak za długi język.
– Dla panów to zapewne bez różnicy, skąd pochodzą pieniądze na spłatę długów?
Badrutt przyjrzał się jej badawczo. Zastanawiał się, czy w tym, co mówi, nie kryje się jakaś pułapka.
– Nie… to oczywiste.
– Pieniądze mogą więc pochodzić zarówno ze sprzedaży akcji, jak i z naszych zysków.
– Tak.
– Proszę więc o wyświadczenie mi grzeczności i przełożenie terminu spłaty długów o trzy miesiące.
Julius Badrutt poruszył się nerwowo w fotelu.
– Współczujemy pani, ale nie możemy…
– Trzy miesiące, plus karne odsetki. W sali zaległa cisza nie wróżąca nic dobrego. Postanowiła więc być z nimi szczera.
– Wyjawię panom pewien sekret. Muszą mi jednak panowie obiecać, że to, co powiem, nie wyjdzie poza tę salę.
Wszyscy mężczyźni skinęli głowami.
– Otóż “Roffe & Sons” prowadzi prace badawcze nad lekiem, który wkrótce zrewolucjonizuje wszystkie dotychczasowe osiągnięcia w pewnej dziedzinie medycyny.
Bankierzy patrzyli na nią z niedowierzaniem.
– Zgodnie z naszymi przewidywaniami znacznie wyprzedzamy konkurencję. Jestem pewna, że specyfik, o którym mówię, stanie się rynkowym szlagierem.
– A jaki to lek? – spytał Bardutt.
– Przykro mi, ale i tak powiedziałam już za wiele. Muszą mi panowie zaufać. Jeżeli wdrożymy lek do produkcji, “Roffe & Sons” zarobi setki milionów dolarów. Być może będziemy też zmuszeni poczynić nowe inwestycje i zaciągnąć nowe kredyty. – Bankierzy spojrzeli po sobie. Pierwszy odezwał się Badrutt:
– Jeżeli odłożymy spłatę obecnych długów korporacji o trzy miesiące, czy możemy wówczas liczyć na współpracę w przypadku przyszłych transakcji?
– Naturalnie.
Bankierzy znów spojrzeli po sobie znacząco.
– Czy może nam pani zagwarantować, że po upływie trzech miesięcy zaległości finansowe korporacji zostaną w całości uregulowane?
– Tak.
– W takim razie zgadzam się – odparł Badrutt. – Nie sądzę, aby zaszkodziła nam tak niewielka zwłoka, jeżeli jeszcze przy okazji zarobimy dodatkowe odsetki. Co panowie na to?
– No cóż – odezwał się jeden z bankierów – skoro ty się zgadzasz, Juliuszu…
“Udało się – pomyślała Elżbieta z ulgą. – Mam jednak zaledwie dziewięćdziesiąt dni na zrealizowanie mojego planu. Nie wolno mi więc zmarnować ani minuty”.
Rozdział 25
W ciągu najbliższych dni czekał ją ogrom pracy. Jej biurko uginało się pod stosem raportów z fabryk w Zairze, laboratoriów na Grenlandii, z biur w Australii i w Tajlandii.
Każdy z nich opisywał nowy produkt, warunki jego sprzedaży i programy badawcze. Musiała podjąć decyzje co do budowy nowych fabryk lub sprzedaży starych. Musiała też przyjmować lub zwalniać dyrektorów. W każdej sprawie zasięgała rady ekspertów, ale ostateczną decyzję musiała podjąć sama, podobnie jak robił to przedtem jej ojciec. Była mu wdzięczna, że przez te trzy lata pozwolił jej pracować obok siebie. Wtedy utożsamiała ojca z królem, a korporację z królestwem składającym się z wielu księstw rządzonych przez książęta w osobach jej kuzynów. Wszystkie ich poczynania były analizowane w sali tronowej w Zurychu.
Pojawienie się Elżbiety w świecie będącym domeną mężczyzn wywołało wiele zamieszania. Zdawało jej się kiedyś, że twierdzenie, jakoby mężczyźni traktowali kobiety przedmiotowo, było nieprawdziwe. Teraz dopiero zrozumiała, jak bardzo się wtedy myliła. Świat męski wypowiedział jej wojnę.
Przy każdej okazji dawano jej odczuć, że zamiast interesami powinna zająć się domem, kuchnią lub oddawać się miłosnym uciechom w łóżku. Nie znosili, gdy kwestionowała ich poczynania lub rozkazywała im. Dla niektórych to, że była młoda i ładna, stanowiło wyzwanie. “Wystarczyłaby jedna upojna noc z tą kobietą, a miałbym ją w garści” – zdawali się myśleć. Do złudzenia przypominali chłopców z Sardynii i popełniali ten sam błąd: kwestionowali zalety jej umysłu, dostrzegając tylko piękno jej ciała. Zanim zdążyli się zorientować, przegrywali. W jej żyłach płynęła krew wielkich Roffe'ów. Po przodkach odziedziczyła siłę, upór i przebiegłość, zalety, dzięki którym z ofiary szybko przeistaczała się w myśliwego.
Po pracowitym dniu długo jeszcze studiowała dokumenty. Pewnego wieczoru wścibskiemu reporterowi udało się zrobić jej zdjęcie, kiedy wychodziła z biura z dwiema grubymi aktówkami pod pachą. Następnego dnia w jednej z gazet ukazał się tytuł: “Zapracowana dziedziczka olbrzymiej fortuny”.
W ciągu jednego dnia Elżbieta stała się głównym obiektem zainteresowań mass mediów. Historia młodej, atrakcyjnej dziewczyny, która odziedziczyła multimiliardowy majątek i jednocześnie zabrała się do zarządzania olbrzymią korporacją, była nie lada gratką.
Elżbieta nie unikała dziennikarzy. Wprost przeciwnie: urządzała minikonferencje, na których odpowiadała na trudne pytania. Zdobyła sobie tym uznanie środowiska dziennikarskiego. Starała się choć w części naprawić nadszarpniętą reputację firmy.