Выбрать главу

Często zwoływała też posiedzenia rady nadzorczej. Pragnęła lepiej przyjrzeć się najbliższym członkom rodziny i w końcu wyśledzić łotra odpowiedzialnego za eksplozję fabryki w Chile, sprzedaż konkurencji wyników badań nad lekami i wiele innych aktów sabotażu, w wyniku których “Roffe & Sons” mogło ulec zniszczeniu.

“Który z nich? – zastanawiała się. – Czarujący i pełny temperamentu Ivo Pallazi? Alec Nichols, dżentelmen w każdym calu, zawsze gotowy pośpieszyć z pomocą? A może cichy i spokojny Charles Martel? Tacy ludzie potrafią być bardzo niebezpieczni, gdy czują się zagrożeni. No i został już tylko Walther Gassner, bardziej przypominający zimnego i wyrachowanego Anglika niż Niemca. Ciekawe, czy ożenił się z Anną, starszą od siebie o trzynaście lat, z miłości czy dla jej ogromnej fortuny?”

Często w obecności członków rady nadzorczej wspominała o ofiarach w Chile lub skradzionych patentach, badając ich reakcje. Niczego podejrzanego jednak nie odkryła. Ten, którego tropiła, był zbyt przebiegły, aby dać się złapać w zastawione przez nią sidła.

“Dopadnę go w końcu” – myślała, zaciskając pięści.

Coraz bardziej fascynował ją przemysł farmaceutyczny i związany z nim rynek leków.

Czasem szefowie konkurencyjnych firm spotykali się, aby przedyskutować nurtujące ich, w większości podobne, problemy. Na jedno z takich nieformalnych zebrań została zaproszona Elżbieta. Była tam jedyną kobietą.

Pod koniec zebrania zagadnął ją jakiś nadęty prezes którejś z większych firm.

– Restrykcje rządowe stają się z każdym dniem coraz bardziej uciążliwe. Gdyby jakiś geniusz wynalazł teraz aspirynę, ci debile z rządu z pewnością by ją zakwestionowali. – Uśmiechnął się z wyższością. – A czy ty, młoda damo, wiesz, od jak dawna ludzkość ma aspirynę?

– Od czwartego stulecia przed naszą erą, kiedy to Hipokrates odkrył salicylany w korze wierzby.

Uśmiech zastygł na jego twarzy.

– Ma pani rację – odburknął i odszedł.

Szefowie firm doszli do wspólnego wniosku, że wrogiem numer jeden są małe, półlegalne zakłady, które całą swoją energię skupiają na kradzieży patentów. Zmieniają potem opakowania, sprzedając lek pod inną nazwą. Liczące się zakłady farmaceutyczne tracą na tych nikczemnych operacjach setki milionów dolarów.

Jednym z krajów, gdzie najłatwiej można było skraść patent, były Włochy. Kupowano go za jedyne kilkaset tysięcy lirów i w ciągu niewielu dni uruchamiano produkcję leku pod inną nazwą.

– Wydajemy miliony dolarów na prace badawcze – dowodził jeden z prezesów – a ci drobni handlarze odbierają nam później zyski. I to wszystko dlatego, że rząd włoski nie wydał dotąd ustawy regulującej ochronę prawną nowo powstałego leku.

– Czy powinniśmy obawiać się tylko Włoch? – zapytała Elżbieta.

– Najgorsze są Włochy i Hiszpania. Nieco lepiej jest we Francji i Niemczech. Najbezpieczniejsze pod tym względem są Stany Zjednoczone i Anglia.

Elżbieta przyglądała się zatroskanym twarzom godnych zaufania biznesmenów i zastanawiała się, który z tych sukinsynów okradał z patentów jej firmę.

Większość czasu Elżbieta spędzała na pokładzie swojego prywatnego samolotu. Co chwila bowiem dostawała pilną depeszę z Kairu, Gwatemali czy Tokio i wraz z tuzinem bliskich współpracowników leciała tam, aby zająć się pilnymi sprawami.

Spotykała się z dyrektorami i ich rodzinami w dużych miastach, takich jak Bombaj, i odległych filiach, jak Puerto Yallarta. Powoli “Roffe & Sons” przestawało być dla Elżbiety tylko zestawieniem liczb i statystyk. Kiedy otrzymywała raport z Gwatemali, wiedziała, że był pisany ręką Emila Nunoza, męża otyłej dobrodusznej kobiety z dwanaściorgiem dzieci o łagodnie brzmiących imionach. Kopenhaga kojarzyła jej się z Nilsem Bjornem, który opiekował się swoją kaleką matką. Depesza z Rio de Janeiro przywodziła na myśl wspaniały wieczór, który spędziła w towarzystwie Alessandro Duvala i jego pięknej kochanki.

Elżbieta utrzymywała też stały kontakt z Emilem Joeppli. Dzwoniła do jego domu przy Aussersihl i pytała o postęp w pracach.

– Wszystko idzie dobrze, proszę pani – odpowiadał niezmiennie.

– Czy potrzebuje pan mojej pomocy?

– Na razie nie. Zadzwonię do pani, jeżeli będę miał kłopoty. Obiecuję.

Podczas każdej takiej rozmowy Elżbieta miała ochotę ponaglić go, dać mu do zrozumienia, że w jego rękach spoczywa los całego “Roffe & Sons”. Było to jednak zbyteczne. Joeppli był odpowiedzialnym człowiekiem. Dwoił się i troił, aby zakończyć badania na czas. Jak jednak zaznaczył, na pewno nie uda mu się zakończyć ich przed upływem roku. Elżbieta nie miała zatem wyboru. Postanowiła, że po upływie terminu płatności kredytów zaproponuje Badruttowi wizytę w tajnym laboratorium. Była przekonana, że po zapoznaniu się z wynikami badań nad lekiem i rozmowie z Emilem Joeppli bankier zgodzi się na najdłuższy nawet termin spłaty kredytów.

Dużo też ostatnio pracowała z Rhysem. Czasem zostawała w biurze do późna w nocy, Williams towarzyszył jej przez cały czas. Jedli kolację w małej jadalni na zapleczu bądź też w pięknie położonym apartamencie w Zurichberg. Zauważyła, że przybyło mu nieco siwizny na skroniach, co dodawało mu jeszcze uroku. Czuła, że ona także mu się podoba, choć właściwie nie okazywał tego. Był co prawda dla niej bardzo uprzejmy i czuły, ale swoim zachowaniem przypominał bardziej dobrotliwego wujaszka. Wiele razy miała ochotę zwierzyć mu się ze swoich nadziei związanych z badaniami nad niezwykłym lekiem oraz powiedzieć mu o tym, że któryś z członków rodziny próbuje zniszczyć korporację. Powstrzymywała się jednak. Nawet jemu nie mogła ufać, póki nie dowie się czegoś więcej.

Z każdą podjętą decyzją Elżbieta nabierała coraz więcej zaufania do siebie.

Kiedyś rozmawiali o nowym lakierze do włosów. Dowiedziała się, że sklepy kosmetyczne zwracają go, ponieważ nie zainteresował klientów. Zdziwiło ją to, gdyż był on o niebo lepszy od innych, mających powodzenie na rynku.

– Zabierzcie lakier ze sklepów – zarządziła – i dajcie go do salonów piękności. Musi stać się dostępny tylko dla bogatszej klienteli. Zróbcie przy tym większą reklamę.

Przy tej rozmowie obecny był również Rhys. Wysłuchał jej rady, pokiwał głową i powiedział:

– Nasza pani prezes ma rację. Myślę, że możemy spróbować tak postąpić.

Lakier w ciągu zaledwie kilku dni stał się handlowym przebojem.

– W tej pięknej główce kryje się wiele rozumu – powiedział Rhys z uznaniem, przeglądając raport o zyskach ze sprzedaży lakieru.

“Pięknej główce. Zauważył w końcu, że jestem ładna” – pomyślała Elżbieta, oblewając się rumieńcem.

Rozdział 26

LONDYN, PIĄTEK, 2 LISTOPADA, 5 PO POŁUDNIU

Alec Nichols siedział samotnie w saunie na zapleczu klubu, gdy nagle otworzyły się drzwi i do środka wszedł mężczyzna, owinięty ręcznikiem kąpielowym. Usiadł na drewnianej ławce obok Nicholsa.

– Gorąco tu jak w piekle, prawda, panie Nichols?

Alec odwrócił się nerwowo i spojrzał na mężczyznę.

– Jon Swinton? Jak się pan tu dostał?

– Powiedziałem, że mnie pan oczekuje. – Swinton przymrużył zawadiacko oko. – Miałem rację, czekał pan na mnie, nieprawdaż?

– Myli się pan. Przecież uprzedzałem was, że potrzebuję trochę więcej czasu.

– Mówił pan też, że jego mała, śliczna kuzyneczka nosi się z zamiarem sprzedania firmy i że wkrótce dostaniemy brzęczące pieniążki.

– Ona… rozmyśliła się.

– Wiesz dobrze, że byłoby lepiej dla ciebie, gdyby zmieniła zdanie.

– Robię, co mogę. To tylko kwestia czasu.