Выбрать главу

– Rozumiem – pokiwał głową Lange.

Dałby wiele, aby móc wejść do środka i przeszukać każdy kąt. Był pewien, że ta kobieta coś przed nim ukrywa.

– Dziękuję, pani Gassner. Proszę mi wybaczyć, że panią niepokoiłem… – Nie skończył, bo kobieta zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.

Detektyw wsiadł do samochodu i natychmiast odjechał.

Grzeczna dziewczynka – powiedział Walther, kiedy usłyszał odgłos odjeżdżającego samochodu, i pogłaskał ją po głowie jak dziecko.

– A teraz wrócimy na górę. – Odwrócił się plecami do Anny i wszedł na schody.

Annie wystarczył ułamek sekundy na podjęcie decyzji. Chwyciła leżące na szafce na buty nożyczki i wbiła je Waltherowi w plecy.

Rozdział 28

RZYM, NIEDZIELA, 4 LISTOPADA, POŁUDNIE

“Wspaniały dzień na wizytę w Villi d'Este” – pomyślał Ivo, krocząc u boku Simonetty przez ogrody Tivoli. Obok, podskakując radośnie, biegły jego córki. Przez całą drogę przyglądały się z zaciekawieniem fontannom.

Ivo zastanawiał się, czy gdy Pirro i Ligorio budowali fontanny, przyszło im na myśl, ile radości sprawią milionom ludzi odwiedzającym ogrody.

W przeszłości Ivo przychodził tu z Donatella i swoimi trzema synami. Uwielbiali wprost bawić się wśród tych przepięknych fontann.

Posmutniał nagle na wspomnienie swoich dorodnych chłopaków. Nie odwiedzał Donatelli od tamtego wieczoru, gdy rozorała mu plecy swoimi długimi paznokciami. Był przekonany, że jego prześliczna kochanka bardzo teraz cierpi i tęskni do niego. “No cóż? – myślał Ivo. – Rozłąka wyjdzie nam na dobre. Niepotrzebnie tylko swoim postępowaniem sprawia ból chłopcom. Ciekawe, co teraz robią?”

– Tędy, chłopcy! – usłyszał nagle głos Donatelli.

Ivo poczuł, jak ciarki przechodzą mu po plecach.

Obejrzał się i zobaczył Donatellę i synów przeciskających się przez tłum ludzi w ich kierunku.

W pierwszej chwili pomyślał, że pojawienie się Donatelli w ogrodach jest dziełem przypadku. Kiedy jednak dojrzał jej twarz czerwoną od gniewu, szybko zmienił zdanie.

Putana zapragnęła zapewne, aby obie rodziny spotkały się. W ten sposób, on, Ivo, będzie skończony. Czuł, że musi jakoś temu zapobiec.

– Szybko, coś wam pokażę! – krzyknął do Simonetty i dziewczynek, popychając je przed sobą.

Biegli na złamanie karku w dół po wąskich kamiennych schodach. Wokół słychać było złorzeczenia ludzi, którym deptali po nogach. W pewnym momencie Ivo obejrzał się i dojrzał chłopców zbliżających się do schodów.

“Wystarczy, że któryś z nich krzyknie papa, a skoczę do największej fontanny” – pomyślał.

– Po co ten pośpiech? – dopytywała się Simonetta, chwytając łapczywie powietrze.

– To niespodzianka! – krzyknął Ivo i szczerząc zęby w uśmiechu dodał: – Nie pożałujecie.

Donatella z dziećmi zniknęła mu na moment z pola widzenia. Schody przed nimi zaczęły nagle biec stromo w górę. Ivo klasnął w dłonie i krzyknął:

– Ta, która pierwsza dobiegnie na górę, dostanie nagrodę!

– Ivo, nie mam już siły! Błagam, usiądźmy gdzieś na chwilę!

– Nie ma mowy, kochanie. Zepsułoby to całą zabawę.

Ivo chwycił ją za rękę i pociągnął w górę schodów. Coraz bardziej brakowało mu tchu.

“Boże słodki, gdybym tak dostał teraz ataku serca – pomyślał. – Przeklęta kobieta. Zapłaci mi za to!”

Wyobrażał sobie, że chwyta Donatellę za gardło. Ona jest naga i krzycząc wniebogłosy, błaga go o litość. Zaczęło go to podniecać.

– Już nie mogę, Ivo – jęknęła Simonetta.

– Zaraz będziemy na miejscu.

Ivo rozejrzał się dookoła i odetchnął z ulgą. Nigdzie nie widział Donatelli ani chłopców. Pewnie utknęli gdzieś w tłumie.

– Gdzie ci tak spieszno, Ivo?

– Cierpliwości, mój skarbie. Chodźcie ze mną! – rozkazał i ruszył w kierunku bramy wyjściowej.

– Już wychodzimy? – zapytała zdziwiona Izabella, najstarsza córka. – Przecież dopiero co przyszliśmy!

– Tu mi się nie podoba. Pokażę wam lepsze miejsce.

Nagle tuż przy końcu schodów ujrzał chłopców, a za nimi zdyszaną Donatellę.

– Szybciej, dziewczynki! – krzyknął i popędził w kierunku samochodu. Kilka sekund później mknęli autostradą w kierunku miasta.

– Jestem zaskoczona twoim zachowaniem – powiedziała z wyrzutem Simonetta.

– Jak ci to wytłumaczyć, najdroższa? – zawahał się Ivo. – Jakiś diabeł we mnie wstąpił. – Poklepał Simonettę po ręce. – Żeby wam to wynagrodzić, zabieram was na obiad do Hasslera.

Tak bardzo trzęsły mu się ręce, że z trudem utrzymywał kierownicę.

“Już dłużej tego nie zniosę – powtarzał w myślach. – H giuoco e stato fatto. Ta kobieta gotowa jest mnie zniszczyć, jeżeli nie dam jej pieniędzy, których żąda. Muszę je wydobyć choćby diabłu z gardła”.

Rozdział 29

PARYŻ, PONIEDZIAŁEK, 5 LISTOPADA, 6 PO POŁUDNIU

Po powrocie do domu Charles Martel natychmiast zorientował się, że będzie miał nie lada kłopoty. W salonie czekała na niego Helena z Pierre'em Richaudem, jubilerem, który podrabiał dla niego biżuterię Heleny.

– Wejdź, Charlesie – poprosiła Helena. Łagodny ton jej głosu niemal go sparaliżował. – Znasz chyba obecnego tu pana Richauda?

Charles kiwnął głową bez słowa. Jubiler siedział ze wzrokiem utkwionym w podłodze.

– Usiądź! – rozkazała Helena. – Mon cher marż, jesteś przestępcą. Kradłeś z mojego sejfu klejnoty, które następnie podrabiał ten tu oszust – wskazała ręką na Richauda.

Charles z przerażeniem stwierdził, że wilgotnieją mu spodnie w kroku. Coś podobnego nie zdarzyło mu się od czasu, gdy był małym chłopcem.

Miał ochotę zapaść się pod ziemię.

– Sądziłeś, że ujdzie ci to na sucho?

Charles nie odezwał się ani słowem. Nie miał też odwagi spojrzeć w dół na spodnie, choć wiedział, że mokra plama powiększa się.

– Poprosiłam pana Richauda – mówiła nieco łagodniej – aby opowiedział mi od początku do końca, jak się to wszystko odbyło.

“Poprosiła”. Już on wie, jak Helena potrafi prosić.

– Mam fotokopie wszystkich rachunków, na których dokładnie jest zapisane, ile pieniędzy dostałeś za moją własność. Jeżeli zechcę, dokonasz w więzieniu swojego nędznego żywota.

Czyżby zamierzała mu wybaczyć? Wielkoduszność Heleny była po stokroć niebezpieczniejsza. Ciekawe, czego zażyczy sobie w zamian?

– Proszę nikomu nie wspominać o naszej rozmowie. W przeciwnym razie… – Helena zwróciła się do Richauda.

– Tak, rozumiem, pani Rof f e – wybełkotał mężczyzna, patrząc z nadzieją w stronę drzwi. – Czy pozwoli pani, że…

– Tak, może pan już iść.

Richaud poderwał się z miejsca i nie ukłoniwszy się nawet, zniknął za drzwiami.

Helena przyjrzała się uważnie Charlesowi. Jego przerażenie bawiło ją. Nawet więcej, dawało jej satysfakcję, którą można by porównać do rozkoszy seksualnej. Charles trząsł się jak galareta i… siusiał w spodnie. Uśmiechnęła się na widok mokrej plamy na spodniach.

“Dałam mu niezłą nauczkę. Gdyby ktoś zobaczył go w tym stanie, nie uwierzyłby, że jest jednym z lepszych dyrektorów»Roffe & Sons«.

A może powinna go teraz pokazać pozostałym członkom zarządu i powiedzieć, że rozkwit filii paryskiej jest całkowicie jej zasługą. Nie interesowałyby jej pieniądze, ale władza.

Pragnęła odkupić udziały rodziny i przejąć kontrolę nad “Roffe & Sons”. Rozmawiała już z nimi o tym i wszyscy wyrazili zgodę. Dotąd w realizacji jej planów przeszkadzał jej Sam, teraz – Elżbieta.