– Podoba mi się tu.
– Lepsze to niż mieszkanie u którejś z twoich kochanek – odparł stary Anton.
– Słucham? – Walther przyjrzał mu się uważnie.
– Wybacz mi tę szczerość, chłopcze, ale popełniłeś błąd. Moja córka nie ma pieniędzy.
– Co pan próbuje…
– Nic nie próbuję – przerwał mu ostro Roffe.
– Nie dostaniesz od Anny złamanego szeląga, bo ona go nie ma. Gdybyś zechciał choć trochę zainteresować się jej fortuną, dowiedziałbyś się, że korporacja “Roffe & Sons” jest firmą ściśle rodzinną. Oznacza to, że udziały nie mogą być odsprzedane nikomu z zewnątrz. Wszyscy członkowie rodziny otrzymują solidne wypłaty, pozwalające im na dostatnie życie, ale nie są to zawrotne kwoty, o których marzą ludzie twojego pokroju.
Po tych słowach wyjął z szuflady dużą kopertę i położył na biurku przed Waltherem.
– To powinno ci wszystko wynagrodzić. Chcę, abyś opuścił Berlin najbliższym pociągiem i zapomniał o mojej córce.
– Czy nie przyszło panu do głowy, że ja kocham pańską córkę?
– Nie – odparł chłodno Anton.
Walther przyjrzał się mu bacznie i sięgnął po kopertę.
– Zobaczymy, ile jestem wart. – Wyjął z koperty pieniądze i przeliczył je. Po chwili dodał: – Niestety, wyceniam siebie na więcej niż dwadzieścia pięć tysięcy marek.
– To wszystko, co ci mogę dać. Powinieneś być zadowolony – odparł Anton.
Po chwili Walther włożył pieniądze do kieszeni i opuścił gabinet bez słowa.
Staremu kamień spadł z serca. Miał wyrzuty sumienia, ale tłumaczył sobie, że to, co uczynił, było wyjściem najlepszym. Nagłe zniknięcie Walthera zapewne na jakiś czas unieszczęśliwi Annę, ale lepiej, że to stało się teraz.
Postanowił dopilnować, aby tym razem poznała odpowiedniego mężczyznę w odpowiednim wieku. Jeżeli nawet nie będzie jej kochał, to przynajmniej powinien ją szanować. Musi to być ktoś, dla kogo będzie ważna i kto nie opuści jej dla nędznych dwudziestu pięciu tysięcy marek.
Kiedy Roffe wrócił do domu, już w progu powitała go płacząca Anna. Objął ją ramieniem, próbując uspokoić. Wtedy dojrzał stojącego za jej plecami Walthera.
– Spójrz, ojcze, jaki prezent dostałam od Walthera – powiedziała Anna, pokazując połyskujący na palcu pierścionek. – Kosztował dwadzieścia tysięcy marek.
Anton nie miał wyjścia, musiał zaakceptować ich związek. W prezencie ślubnym kupił im dom w Wannsee, urządzony z przepychem, pełen antyków i ogromnych szaf wypełnionych książkami. Na górnym piętrze znajdowały się oryginalne osiemnastowieczne meble, wykonane przez szwedzkich i norweskich mistrzów.
– Nie chcę już niczego więcej od twojego ojca. – Tymi słowami Walther skwitował podarek Roffe'a. – Chciałbym ci wszystko kupować sam. Szkopuł w tym, że nie mam pieniędzy.
– Jesteś w błędzie, mój drogi – odparła Anna. – Wszystko, co mam, należy do ciebie.
– Jesteś tego pewna?
– Jak najbardziej, kochanie. Dostaję regularnie pokaźną sumę pieniędzy od korporacji “Roffe & Sons”, za nią będziemy mogli żyć dostatnio. Niestety, większość mojego i ojca majątku znajduje się we władaniu zarządu korporacji i bez jego zgody nie możemy sprzedać naszych udziałów.
Kiedy Anna wyjawiła mu, o jak wysokie udziały chodzi, zaniemówił z wrażenia i poprosił, aby powtórzyła raz jeszcze ten astronomiczny rząd cyfr.
– I nie możesz sprzedać udziałów? – zapytał z niedowierzaniem.
– Mój kuzyn Sam nigdy nie wyraziłby na to zgody. Posiada kontrolny pakiet i o wszystkim decyduje. Ale może pewnego dnia…
Któregoś dnia Walther oznajmił Anionowi, że chciałby pracować w rodzinnej korporacji. Stary sprzeciwił się temu.
– Cóż dobrego mógłby zrobić dla firmy jakiś tam instruktor narciarstwa – powiedział Annie.
Jednak wkrótce uległ prośbom córki i dał mu posadę w administracji. Nowy członek rodziny okazał się pojętnym uczniem i wkrótce awansował. Kiedy zaś dwa lata później zmarł Anton, Walther zasiadł w zarządzie.
Anna była z niego dumna. Danke, lieber Gott, był wspaniałym mężem i kochankiem. Przynosił jej kwiaty i upominki, a każdą wolną chwilę spędzał razem z nią w domu.
Dla niego nauczyła się gotować i codziennie przyrządzała mu jego ulubione dania: choucroute, duszoną cielęcinę z ziemniakami czy też kiełbaski Nuremberg.
– Znasz się na gotowaniu jak mało która kobieta, liebchen. – Te słowa często padały z ust Walthera, wywołując rumieniec na jej twarzy.
W trzecim roku układnego pożycia Anna zaszła w ciążę. Dzielnie znosiła ból, jaki towarzyszył jej przez całe osiem miesięcy. Była jednak zaniepokojona, choć z innego zupełnie powodu.
Któregoś popołudnia zabrała się do robienia swetra na drutach i wtedy to zapadła w dziwny letarg, z którego obudził ją dopiero głos męża:
– Mój Boże, zrobiło się już zupełnie ciemno, a ty jeszcze pracujesz?
Spojrzała na robótkę i z przerażeniem zauważyła, że nie zrobiła ani jednego rzędu. Miała pustkę w głowie i nie mogła sobie przypomnieć, co się z nią działo podczas całego popołudnia.
Od tamtej pory często zdarzały się jej podobne luki w pamięci. Zaczęła się już nawet zastanawiać, czy nie zwiastują one czasem śmierci. Nie, nie bała się umierać. Nie mogła tylko znieść myśli, że opuści Wallhera.
Miesiąc przed rozwiązaniem Anna znów niespodziewanie znalazła się w stanie dziwnego letargu i spadła ze schodów. Odzyskała przytomność dopiero w szpitalu.
– Co się stało z dzieckiem? – zapytała przerażona, patrząc na swój płaski brzuch.
Walther przytulił ją wtedy mocno i powiedział:
– Droga pani Gassner, powiła pani bliźnięta – miał łzy w oczach – chłopca i dziewczynkę – dokończył.
Anna poczuła nieodpartą chęć ujrzenia dzieci. Pragnęła przytulić niemowlęta do piersi i rozkoszować się ich widokiem.
– Jeszcze nie teraz, kochanie. Dopiero wtedy, gdy nabierzesz sił. Tak zawyrokowali lekarze.
Ten cudowny dzień w końcu nadszedł. Anna opuściła szpital na wózku, mimo protestów z jej strony, iż jest na tyle sprawna, aby iść o własnych siłach. Pragnęła tylko jednego: jak najszybciej ujrzeć dzieci.
Kiedy przestąpili próg domu, poprosiła, aby Walther zaniósł ją do dziecinnego pokoju. On jednak sprzeciwił się, mówiąc:
– Jesteś jeszcze za słaba…
Nie dokończył, bo Anna zeskoczyła z wózka i pobiegła do dzieci.
W pokoju panował półmrok. Wiszące w drzwiach ciężkie zasłony były zaciągnięte. Musiała odczekać dobrą chwilę, zanim zdołała dojrzeć w ciemności łóżeczka. Walther próbował jej coś tłumaczyć, ale zignorowała go; nie mogła oderwać oczu od śpiących dzieci.
– Są takie piękne – wyszeptała. – Jestem bardzo szczęśliwa.
– Chodźmy już, Anno. – Walther objął ją ramieniem i poprowadził do wyjścia. Czuł narastające podniecenie. Nie kochali się przecież już od tak dawna. Teraz powinni pomyśleć o sobie. Dla dzieci będą mieli dużo czasu potem.
Chłopcu dali na imię Piotr, a dziewczynce Brygida. Anna całymi dniami przesiadywała w pokoju dzieci, bawiła się z nimi i rozmawiała. I choć maleństwa nie rozumiały ani słowa z tego, co do nich mówiła, to jednak czuły, że je kocha. Była nimi tak zajęta, że nawet nie zauważała powrotu męża do domu.
– Czy ugotowałaś dziś obiad? – pytał zwykle Walther, choć z góry znał odpowiedź.
Dzieci były niczym magnes. Wiedziała, że zaniedbuje Walthera, i czuła się winna. Próbowała choć częściowo usprawiedliwić swoje postępowanie, tłumacząc sobie, że one są przecież częścią niego.
Każdej nocy, gdy zasypiał zmęczony po całym dniu pracy, wymykała się do dziecinnego pokoju i aż do świtu wpatrywała się w twarzyczki śpiących dzieci. Nad ranem biegła na palcach z powrotem do sypialni, bojąc się obudzić Walthera.