Podczas pracy policję obowiązywało wiele przepisów tak oczywistych, jak choćby ten nakazujący policjantowi dokonać oględzin miejsca wypadku. A jednak znalazł się osioł, niejaki detektyw Max Hornung, któremu to święte przykazanie było całkowicie obce. Zresztą mógł się tego po nim spodziewać.
“Ze też ja się w ogóle czemukolwiek dziwię” – pomyślał biorąc do ręki raport swojego podwładnego.
“Raport Brandtour Offizier, środa, 7 listopada, czas: l rano
Temat: Wypadek w budynku administracyjnym»Roffe & Sons«
Rodzaj wypadku: nieznany
Przyczyna: nieznana
Liczba rannych lub zabitych: nieznana
Czas: 1:27
Temat: Drugie zawiadomienie z budynku administracyjnego»Roffe & Sons«
Rodzaj wypadku: zerwanie windy
Przyczyna: nieznana
Liczba rannych lub zabitych: Jedna kobieta. Śmierć na miejscu.
Rozpocząłem natychmiastowe dochodzenie. O godzinie 1:35 skontaktowałem się z zarządcą budynku, od którego uzyskałem nazwisko i adres głównego architekta.
:30. Udało mi się nawiązać kontakt z architektem. Obchodził urodziny w La Puce. Podał mi nazwę firmy, która instalowała windy w budynku. Oto ona: Rudolf Schatz, A.G.
:35. Zadzwoniłem do Rudolfa Schatza i poprosiłem go, aby przygotował plany wind, ich kosztorysy oraz spis wszystkich materiałów użytych do ich skonstruowania”.
Głębokie oddechy przestały skutkować. “Musiałbym chyba łyknąć całe opakowanie środków uspokajających, żeby utrzymać nerwy na wodzy” – pomyślał nadinspektor.
“6:15. Żona Schatza przyniosła na posterunek dokumenty, o które prosiłem. Już po pobieżnym ich przejrzeniu doszedłem do takich oto zadowalających wniosków:
a) Do budowy wind użyto materiałów budowlanych najwyższej jakości.
b) Konstruktor, podobnie jak i podlegli mu robotnicy, cieszy się dobrą reputacją i nie sądzę, aby można było posądzić go o brak uczciwości.
c) Windy wyposażono w prawidłowo działające urządzenia zabezpieczające.
d) Uważam więc, że zerwanie windy spowodowały czyjeś celowe działania.
Podpisano: Max Hornung, CIA
Nb. Ponieważ wszystkie moje rozmowy telefoniczne odbywały się w nocy, istnieje prawdopodobieństwo, że osoby, które obudziłem, zgłoszą się do pana z pretensjami”.
Schmied rzucił raport z łoskotem na biurko.
Istnieje prawdopodobieństwo! Osoby, które obudziłem!
Od rana nie milkną telefony od wyższych urzędników państwowych. Ubliżano mu od gestapowców i grożono dymisją. Hornung zerwał z łóżka prezesa jednej z największych firm budowlanych w Szwajcarii i nakazał mu dostarczenie dokumentów na posterunek policji w środku nocy. Najbardziej zdumiewające było jednak to, że pojawił się na miejscu wypadku dopiero po czternastu godzinach. W tym czasie ofiarę wyciągnięto z windy, zidentyfikowano i przeprowadzono autopsję. Co więcej, pół tuzina innych detektywów zdążyło przepytać świadków i złożyć swoje raporty.
Kiedy nadinspektor Schmied po raz kolejny zakończył czytanie raportu, wezwał Maxa Hornunga na rozmowę.
Stanął przed nim mały, łysy jak kolano człowieczek. Jego twarz przypominała dzieło jakiegoś szaleńca. Wyglądała jak wielki pudding z ustami w kształcie rodzynka pośrodku.
Hornung był o dobre kilkanaście centymetrów za niski jak na policjanta Zurich Kriminal-polizei i miał kłopoty ze wzrokiem. Na domiar złego wszystkich kolegów, z nadinspektorem włącznie, traktował z wyższością, czym wzbudzał powszechną niechęć.
– Dlaczego po prostu go nie wyrzucisz? – zapytała któregoś dnia żona Schmieda, narażając się tym na gniew męża.
Schmied tolerował obecność Hornunga i miał ku temu powody. Po pierwsze detektyw był matematycznym geniuszem. Ponadto posiadał wprost encyklopedyczną wiedzę na temat spraw związanych z finansami. Potrafił też po mistrzowsku wykryć każdą, nawet najmniejszą defraudację.
Swoim postępowaniem bardziej przyczynił się do wzbogacenia skarbu państwa niż fabryki czekolady i zegarków razem wzięte. Bo przecież nie kto inny jak detektyw Max Hornung wykrył kilka poważnych prób wywiezienia brudnych pieniędzy ze Szwajcarii i prania ich w kilku poważnych bankach za jej granicami. Wiele liczących się w świecie biznesu osobistości trafiło dzięki niemu do więzienia. W krótkim czasie ten niewielki człowieczek stał się postrachem szwajcarskiej finansjery. Bogaci ludzie przede wszystkim cenią sobie spokój, który Max, jeśli przyszła mu na to ochota, potrafił skutecznie zakłócić.
Jego pensja jako psa pościgowego ministerstwa finansów była stosunkowo skromna. Kuszono go więc wysokimi łapówkami. Za zaniechanie czynności śledczych proponowano mu dom wypoczynkowy w Cortina d'Ampezzo, luksusowy jacht i kilka wyjątkowo pięknych kobiet do towarzystwa. O każdym z tych przypadków poinformowane zostały odpowiednie władze.
Hornung pogardzał pieniędzmi, choć mógł zarobić wiele milionów dolarów, proponując l swoje usługi chociażby agencjom maklerskim. Taki pomysł jednak nigdy nie przyszedł mu do głowy. Wolał ścigać ich agentów, uchylających • się od płacenia podatków.
Miał tylko jedno marzenie. Zapragnął mianowicie pracować w policji. Widział siebie w roli Sherlocka Holmesa lub komisarza Maigreta, tropiącego zwyrodniałych kryminalistów.
Ktoś wpływowy z ministerstwa finansów dowiedział się o jego marzeniach i zaproponowano Hornungowi posadę detektywa w Komendzie Głównej Policji w Zurychu, którą oczywiście przyjął z nie ukrywaną radością.
I w ten oto sposób któregoś ranka przedstawiono nadinspektorowi Schmiedowi jego nowego podopiecznego. Poradzono mu też, aby jak najszybciej przydzielił Hornunga do jakiegoś skomplikowanego śledztwa, gdyż ten, nie daj Boże, mógł się rozmyślić i na powrót zająć się kontami bogatych obywateli.
W ten sposób rozpoczęło się nie mające końca pasmo udręk nadinspektora. Pocieszał się jedynie myślą, że decyzja władz o przysłaniu mu niedoświadczonego policjanta musiała mieć głębokie podłoże polityczne. Postanowił, że na początek Hornung powinien zaznajomić się z obowiązkami policjanta, pracując w pocie czoła w Kriminal-Tech Abteilung przy identyfikowaniu odcisków palców. Potem znalazł mu zajęcie w Fahndungsabteilung, gdzie zajął się odszukiwaniem zaginionych osób. Miał po cichu nadzieję, że Hornung utknie w którejś sekcji na dobre. Mylił się jednak. Hornung powracał do wydziału zabójstw jak bumerang i bezbłędnie rozwiązywał każdą najtrudniejszą sprawę, wprawiając tym w zdumienie Schmieda i najbliższych współpracowników.
Nadinspektor doszedł do wniosku, że Hornung jest urodzonym szczęściarzem. Do sukcesów byłego urzędnika finansowego nie przyczyniło się jednak szczęście, lecz jego niezwykła skrupulatność – cecha o wiele bardziej pożyteczna od wiedzy na temat procedury policyjnej, kryminalistyki, medycyny sądowej czy balistyki. Wystarczył niewielki ślad, aby detektyw Hornung, drogą czystej dedukcji, dotarł do przestępcy. Pomagała mu w tym również jego niezwykła pamięć, w której przechowywał najdrobniejszy nawet szczegół ubrania czy fragment rozmowy. Przy tym wszystkim był niezwykle oszczędny. Kiedy po raz pierwszy przedstawił nadinspektorowi listę wydatków za prowadzoną sprawę, Schmied nie mógł uwierzyć własnym oczom.
– W swoich obliczeniach popełniłeś kilka błędów, Max – oznajmił zaskoczonemu Hornungowi.
– To niemożliwe, panie nadinspektorze.
– O tu… – Schmied wskazał palcem na pierwszą z rubryk, nad którą widniał napis: “transport”. – Pojechał pan na miejsce wypadku i wrócił na posterunek za jedyne dziewięćdziesiąt centymów, kiedy wszystkim wiadomo, że taryfa na drugi koniec miasta kosztuje trzydzieści pięć franków w każdą stronę – powiedział z naciskiem.