– Przyniosłam dokumenty gotowe do podpisu, panno Roffe – powiedziała Henrietta, wchodząc do gabinetu. – Źle pani wygląda. Czy coś się stało?
– Nie, nic. Poproś pana Williamsa, aby natychmiast do mnie przyszedł – powiedziała Elżbieta, nie odrywając oczu od fotografii.
“Co za potworność! – pomyślała. – To niemożliwe, aby»Roffe & Sons«było temu winne”.
– Mylisz się, Elżbieto – powiedział Rhys. – To nasza wina. Na lekach pojawiły się niewłaściwe nalepki. Udało nam się wycofać znaczną partię, jednak… Sama wiesz. – Rozłożył ręce z rezygnacją.
– Kiedy to się stało?
– Cztery lata temu.
– Ile osób ucierpiało?
– Około stu. Nie wszystkie przypadki były tak drastyczne jak ten. – Wskazał na fotografię. – Wiesz dobrze, że jesteśmy bardzo ostrożni, ale nasi pracownicy są tylko ludźmi. Pomyłki zdarzają się wszędzie.
– Ale nie tam, gdzie w grę wchodzi zdrowie lub życie ludzkie – powiedziała Elżbieta z wyrzutem.
Rhys nerwowo przeczesał ręką włosy.
– Nie gniewaj się, Elżbieto, ale mamy mnóstwo ważniejszych spraw na głowie, z którymi musimy się jak najszybciej uporać.
“Co może być ważniejszego od tej tragedii” – pomyślała Elżbieta, kładąc zdjęcie ostrożnie na biurku.
– Co masz na myśli, Rhys?
– FDA wydała decyzję zakazującą sprzedaży naszych leków w aerozolu. Poniesiemy w związku z tym poważne straty. Będziemy musieli zamknąć kilka bardzo dochodowych fabryk.
“Wkrótce na nowo je otworzymy, aby zajęły się produkcją leku Joeppli” – pomyślała na pocieszenie Elżbieta.
– Coś jeszcze?
– Czytałaś poranną prasę?
– Nie.
– Żona jednego z belgijskich ministrów, pani Van den Logh, zażywała “Benexan”.
– To jeden z naszych leków?
– Tak. Antyhistaminowy. Nie wolno go podawać ludziom cierpiącym na nadciśnienie. Umieściliśmy tę informację na nalepce. Ona jednak zignorowała ją.
Elżbieta czuła, że podnosi się jej własne ciśnienie.
– Teraz znajduje się w stanie śpiączki. Może nawet już nie żyje. Gazety aż huczą od domysłów. Z całego świata napływają zawiadomienia o wycofaniu leku z aptek. Nawet FDA wszczęła dochodzenie. Mimo to jeszcze przez rok będziemy mogli go produkować.
– Każ natychmiast wycofać lek z aptek!
– Nie widzę takiej potrzeby, Elżbieto. Ten lek jest bardzo skuteczny.
– Czy dużo osób ucierpiało po jego spożyciu?
– Ależ Elżbieto, “Benexan” pomógł tysiącom ludzi…
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
– No, było kilka odosobnionych przypadków, ale…
– Apteki mają natychmiast zaprzestać jego sprzedaży!
Rhys zamilkł, próbując opanować wzburzenie.
– Czy wiesz, ile twoja pochopna decyzja będzie kosztowała korporację?
– Nie wiem i nie chcę wiedzieć! – odparła stanowczo.
– Teraz przygotuj się na najgorsze. – Rhys nie dawał za wygraną. – Bankierzy chcą się z tobą spotkać jak najszybciej. Domagają się stanowczo zwrotu zaciągniętych przez nas pożyczek.
Elżbieta siedziała samotnie w biurze. Czuła się zagubiona i przygnębiona kłopotami, które zdawały się piętrzyć z dnia na dzień. Myślami znowu powróciła do dnia, gdy zdecydowała się zarządzać firmą. Może popełniła wtedy błąd?
Obróciła się na krześle i spojrzała zamyślona na portret Samuela. Z jego postawy biła niezwykła pewność siebie. Wiedziała jednak, ile trosk i problemów przyniosło mu życie, mimo to wszystkie przezwyciężył.
Ona też musi odnieść sukces. Jest przecież jego wnuczką. Zauważyła, że portret przesunął się nieco na bok. Zapewne w wyniku wstrząsu, jaki wywołała spadająca winda.
Wstała, aby poprawić obraz. Kiedy go dotknęła, oderwał się od ściany i spadł z hukiem na podłogę. W samym środku ciemnego prostokąta tkwił umocowany do ściany mały mikrofon.
Była czwarta rano, a mimo to Emil Joeppli nadal przebywał w laboratorium. Zamierzał ukończyć badania tak szybko, jak tylko było to możliwe. Choć Elżbieta Roffe nie ponaglała go, wiedział, jak bardzo zależy jej na “eliksirze młodości”. Pragnął też pomóc korporacji, której zarząd potrafił docenić jego zasługi. Mógł sam podejmować decyzje, a za swoją dobrą pracę otrzymywał królewskie honoraria.
Siedział wsparty o biurko i badał pod mikroskopem wyniki jednego z ostatnich eksperymentów. Okazały się lepsze, niż się spodziewał.
Był tak zajęty pracą, że nie czuł ani smrodu rozchodzącego się od klatek ze zwierzętami, ani tego, że w pomieszczeniu panowała duchota.
Drzwi laboratorium otworzyły się i stanął w nich strażnik pełniący służbę, Sepp Nolan.
Nolan nienawidził nocnej zmiany. Puste laboratorium napawało go grozą. Zwierzęcy odór dopełniał reszty. Zastanawiał się, czy dusze tych cierpiących zwierząt nie powracają tu, aby straszyć swoich prześladowców.
“Wszyscy poszli już do domu prócz tego cholernego maniaka, Joeppli” – pomyślał.
– Jeszcze pan zostaje? – zapytał.
. Krwawa linia
– Słucham? – powiedział naukowiec, odzyskując poczucie rzeczywistości.
– Idę do stołówki coś przekąsić. Przynieść panu kanapkę?
– Dziękuję, ale chętnie napiję się kawy – odparł Joeppli i ponownie skupił uwagę na rozmazie, który właśnie badał.
– Zamknę za sobą drzwi na klucz, proszę pana, ale proszę się nie niepokoić, zaraz wrócę.
Dziesięć minut później drzwi do laboratorium znowu się otworzyły i do środka wszedł mężczyzna, którego Joeppli dobrze znał.
– Pracujesz do późna, Emilu?
– Tak, proszę pana – odpowiedział Joeppli, wstając z miejsca. Był zaskoczony tymi odwiedzinami.
– Jak tam postępują prace nad “eliksirem młodości”? Nieźle, co?
Emil zawahał się. Elżbieta Roffe nakazała mu przecież zachować tajemnicę. Jednak sądził, że dla tego mężczyzny może zrobić wyjątek. Dzięki niemu przecież otrzymał pracę w korporacji.
– Tak, proszę pana. Lada dzień będą gotowe wszystkie wyniki. Są zdumiewające.
– Wiem, wiem – odparł mężczyzna i zbliżył się do jednej z klatek. Kiedy się odwrócił, strącił niechcący talerzyk.
– Ja to podniosę, proszę pana – Joeppli obszedł biurko i pochylił się, sięgając po talerzyk.
W tym momencie poczuł silne uderzenie w głowę i stracił przytomność.
Elżbietę obudził telefon. Usiadła i przecierając oczy spojrzała na zegar. Była piąta rano. W słuchawce usłyszała histeryczny krzyk strażnika.
– Panno Roffe, przepraszam, że budzę panią o tak wczesnej porze, ale w jednym z naszych laboratoriów miała miejsce eksplozja!
Ta wiadomość podziałała na Elżbietę paraliżująco.
– Czy ktoś jest ranny?
– Tak, proszę pani. Jeden z naukowców spłonął żywcem.
Rozdział 35
Detektyw Max Hornung siedział pogrążony w myślach. Jego umysł doskonale odizolowany od hałasu pracujących maszyn do pisania, dzwoniących telefonów i głośnych rozmów, pracował niczym któryś z ostatniej generacji komputerów IBM. Jego szare komórki rozgryzały właśnie problem kilku przykazań, które stary Samuel, założyciel “Roffe & Sons”, pozostawił swoim potomkom. Pierwsze z nich dotyczyło członka rodziny sprawującego absolutną władzę w firmie. Drugie nie dopuszczało do rządów obcych. Ostatnie wydarzenia dowiodły, że ścisłe ich przestrzeganie mogło być zabójcze.
Przypominało mu to do złudzenia inne wydarzenie sprzed lat. Otóż w 1695 roku włoski bankier Lorenzo Tonti wymyślił rentę dożywotnią; wszyscy członkowie jego rodziny otrzymywali dożywotnie pensje. W przypadku śmierci pensja miała być dzielona pomiędzy żyjącą rodzinę. Taka sytuacja była doskonałą zachętą do morderstwa.