Podobnie rzecz się miała w przypadku “Roffe & Sons”. Członkowie rodziny dziedziczą akcje warte miliony dolarów, lecz nie mogą nimi dysponować bez zgody prezesa. Sam Roffe nie wyraził takiej zgody i stracił życie. Jego córka postąpiła podobnie i już dwa razy o włos uniknęła najgorszego. Detektyw Hornung nie wierzył w nieszczęśliwy zbieg okoliczności.
Postanowił swoimi wnioskami podzielić się z nadinspektorem Schmiedem.
Schmied przez kilka minut słuchał cierpliwie wyjaśnień Hornunga w sprawie śmierci Sama Roffe'a. W końcu jednak nie wytrzymał i powiedział:
– To, że jakiś przewodnik górski zniknął bez śladu, nie oznacza zaraz, że zostało popełnione morderstwo, detektywie Hornung. Nawet dobra wróżka nie uwierzy w pana bajkę.
– Korporacja ma poważne kłopoty. Zabicie Sama Roffe'a mogło położyć im kres. – Detektyw upierał się przy swoim.
Schmied przyjrzał się uważnie Hornungowi.
“Ta kreatura nie zajdzie daleko tym tropem – pomyślał. – Ale gdybym tak zlecił mu przeprowadzenie śledztwa, miałbym go przez jakiś czas z głowy. Może też przy okazji swoim nierozważnym postępowaniem narazi się tej potężnej rodzinie i w ten oto sposób nieuchronnie wyląduje na zielonej trawce”.
Nadinspektor Schmied postanowił zaryzykować.
– Hornung, nakazuję ci przeprowadzenie śledztwa w tej sprawie – oznajmił zaskoczonemu detektywowi. – I niech się pan śpieszy.
– Dziękuję, panie nadinspektorze – odparł, prężąc się jak harcerz na porannym apelu.
Kilka minut później, gdy Hornung, promieniejąc ze szczęścia, szedł długim korytarzem, prowadzącym do wyjścia z komisariatu, zaczepił go koroner, mówiąc:
– Hornung, jesteś mi potrzebny.
– Do czego, proszę pana?
– Patrol rzeczny wyłowił przed chwilą z rzeki ciało dziewczyny. Mógłbyś rzucić na nią okiem?
Max przełknął głośno ślinę. Nie lubił oglądać nieboszczyków. Nie miał jednak wyboru.
W kostnicy panował przenikliwy chłód. Ciało leżało w potężnej metalowej szufladzie. Dziewczyna miała nie więcej niż dwadzieścia lat. Pozlepiane włosy zakrywały opuchniętą twarz. Zresztą cała była opuchnięta od długiego leżenia w wodzie. Na szyi miała czerwoną kokardkę i była naga.
– Przed śmiercią odbyła stosunek płciowy, po którym uduszono ją i wrzucono do rzeki – powiedział koroner i dodał jeszcze: – W płucach nie ma wody. Nie możemy też zdjąć odcisków palców. Czy widziałeś ją przedtem?
Hornung popatrzył obojętnie na twarz dziewczyny i powiedział:
– Przykro mi, ale widzę ją po raz pierwszy.
Rozdział 36
Po wylądowaniu w Costa Smeralda na Sardynii Hornung wynajął najtańszy wóz, fiata 500, i pojechał do Olbi.
Po godzinie żółwiej jazdy dotarł do budynku z napisem: “Questura di Sassari Commissariato di Polizia Olbia”. Kwadrans później siedział w biurze szefa policji Luigiego Ferraro.
– Czy mogę prosić o pana legitymację służbową? – poprosił Ferraro.
– Oczywiście – Hornung wyjął dokument i podał go szefowi policji.
Ferraro obejrzał dokładnie legitymację i zwrócił ją właścicielowi. “W Szwajcarii z pewnością bardzo źle płacą policji – pomyślał – skoro mają takich nędznych oficerów śledczych”.
– Czym mogę panu służyć? – zapytał.
Max rozpoczął wyjaśnianie w języku włoskim. Był przekonany, że mówi płynnie, i dlatego zdziwił się, gdy szef policji uniósł do góry rękę i krzyknął:
– Basta!
Następnie zapytał, czy Max zna angielski.
– Oczywiście, panie Ferraro – odparł Max.
Szef policji odetchnął z ulgą i poprosił Hornunga, aby mu wyjaśnił cel swojej wizyty.
Gdy Max wyraził pogląd, że ktoś próbował przy pomocy jeepa sfingować wypadek, Ferraro obruszył się i powiedział:
– Traci pan tylko czas, signore. Moi mechanicy dokładnie przejrzeli samochód i nie znaleźli nic podejrzanego. Wszyscy, którzy widzieli jeepa, zgodnie twierdzą, że był to zwykły wypadek, a nie próba morderstwa.
– Chętnie obejrzałbym tego jeepa.
– Nie widzę przeszkód – odparł Ferraro. – Stoi wystawiony na sprzedaż na dziedzińcu jednego z warsztatów. Przydzielę panu któregoś z moich ludzi, aby wskazał panu drogę. Czy chciałby pan też obejrzeć miejsce wypadku?
– Nie… nie muszę.
– Rozumiem.
– To był zwykły wypadek – oświadczył na wstępie detektyw Bruno Campagna. – Wszystko dokładnie sprawdziliśmy.
Jeep, tak jak mówił Ferraro, stał na dziedzińcu małego warsztatu. Miał wgnieciony przód, a na zderzaku znajdowały się resztki zielonej kory.
– Jeszcze nie miałem czasu zabrać się do tego grata – powiedział mechanik, który czekał na nich przy wejściu.
Max obszedł jeepa, pokiwał głową i zapytał:
– W jaki sposób niedoszły zabójca uszkodził hamulce?
– Gesu! Pan też!? – zawołał poirytowany mechanik. – Dokładnie przejrzałem hamulce w tym samochodzie, signore. Jestem mechanikiem od dwudziestu pięciu lat i może mi pan wierzyć, że ostatni raz dotykano hamulców tego jeepa w fabryce, przy montażu.
– Ktoś jednak je popsuł.
– W jaki sposób?
– Tego jeszcze nie wiem, ale postaram się dowiedzieć – poklepał mechanika po plecach i wyszedł z warsztatu.
Później podziękował Campagnie za towarzystwo i wyruszył samotnie na długi spacer.
Rozdział 37
– To wszystko zdarzyło się tak nagle, panno Roffe – powiedział szef ochrony. – Zanim zdołaliśmy uruchomić sprzęt gaśniczy, laboratorium doszczętnie spłonęło.
Po kilkunastu godzinach wydobyto zwęglone ciało naukowca. Nie było najmniejszych szans na znalezienie choćby receptury preparatu, nad którym pracował Joeppli.
– Laboratorium miało być pilnie strzeżone przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, prawda?!
– Tak, panno Roffe, ale…
– Jak długo jest pan szefem straży?
– Pięć lat.
– Jest pan zwolniony! Ilu strażników pracuje w ochronie kompleksu naukowego?
– Sześćdziesięciu pięciu, proszę pani.
– Sześćdziesięciu pięciu strażników nie potrafiło upilnować Emila Joeppli?!
– Ależ oni… – Mężczyzna próbował protestować.
– Nie chcę ani pana, ani ich więcej tu widzieć!
Przez cały następny dzień Elżbieta próbowała wymazać z pamięci obraz zwęglonych szczątków naukowca i popalonych zwierząt w klatkach. Wolała też nie myśleć, jak wielką stratę poniosła korporacja, nie mogąc produkować cudownego leku. Kto wie, może się okazać, że ktoś skradł recepturę i przekazał ją konkurencji. Najgorsze w tym wszystkim było to, że zrobił to ktoś z najbliższej rodziny, ta sama osoba, która zabiła jej ojca i także ją próbowała pozbawić życia. Postanowiła, że nad jej bezpieczeństwem będą czuwać pracownicy ochrony spoza korporacji.
Elżbieta co kilka godzin dzwoniła do szpitala w Brukseli, pytając o stan zdrowia pani Van den Logh, żony belgijskiego ministra.
Odpowiadano jej niezmiennie, że nadal znajduje się w stanie śpiączki i jej stan jest krytyczny.
Rhys podszedł do Elżbiety i przyjrzał jej się badawczo. Miała zaczerwienione i opuchnięte oczy. Była blada i roztrzęsiona.
Czuł, że nie jest w stanie znieść obecnego stresu.
– Chcesz, abym ci w czymś pomógł? “Żebyś wiedział – pomyślała – jak bardzo cię potrzebuję w tej chwili”.
– Czy dowiedziałaś się czegoś nowego o stanie zdrowia madame Van den Logh?
– Nie. – Elżbieta pokręciła przecząco głową.