Выбрать главу

Łódź nagle zwolniła i zaczęła zbaczać z obranego kursu.

– Gdzie jest ta twoja ryba? – zapytał Hiller, wychylając się za burtę.

– Teraz nie widać. Woda ją przykryła. Hiller zawahał się. Miał szczerą ochotę zignorować alarm policjanta.

– Czy to było duże?

– Ogromne, panie sierżancie! – Policjant rozłożył szeroko ramiona.

– Każ skierować barkę w tamtą stronę.

Po chwili tuż przy burcie wynurzyło się ciało jasnowłosej dziewczyny. Była naga. Na jej szyi widniała brudna od szlamu czerwona kokardka.

Rozdział 39

W czasie, gdy sierżant Hiller i jego ludzie zajęci byli wyławianiem ciała dziewczyny z Tamizy, dziesięć mil dalej, po drugiej stronie Londynu, detektyw Max Hornung wchodził do imponujących rozmiarów budynku Scotland Yardu. Po chwili zbliżył się do siedzącego na dyżurze policjanta.

– Czym mogę panu służyć?

– Jestem umówiony z inspektorem Davidsonem.

Ze wszystkich języków, którymi Max w swoim przekonaniu biegle władał, najbardziej dumny był z angielskiego. Potrafił przy pomocy tego praktycznego języka nawiązać kontakt z każdym mieszkańcem kuli ziemskiej.

– Nazwisko, sir?

– Inspektor Davidson – oznajmił Hornung zaskoczonemu policjantowi.

– Pan nazywa się inspektor Davidson?

– Nie, ja nazywam się Max Hornung. Inspektor Davidson to pana przełożony, z którym jestem umówiony.

– Następnym razem proszę się postarać o dobrego tłumacza. – Policjant pokręcił głową z politowaniem.

Pięć minut później Max siedział w gabinecie inspektora Davidsona. Inspektor, jak z radością zauważył Hornung, był typowym Anglikiem. Miał rumiane policzki i nierówne żółte zęby.

– Przez telefon mówił pan, że zbiera informacje na temat niejakiego sir Nicholsa, podejrzanego o zabójstwo.

– Nie tylko on jest podejrzany, panie inspektorze.

– Nie rozumiem – Davidson przyjrzał się bacznie Hornungowi.

– Nic wielkiego, sir, tylko głośno pomyślałem.

– Rozumiem. – Inspektor pokiwał głową. – Powiem panu, co zamierzam zrobić. Najpierw skontaktuję pana z C-4, gdzie przechowywane są kartoteki wszystkich zbrodniarzy. Jeżeli tam nie znajdzie pan swojego gagatka, skierujemy pana do C-11 i C-13. Już oni postarają się, aby go pan przyszpilił.

Max Hornung doskonale wiedział, że w żadnej kartotece w tym budynku nie widniało nazwisko Nicholsa. Istniało jednak takie miejsce, gdzie z pewnością uzyska informacje, na których mu zależy.

Komputery… to była domena Maxa. Potrafił godzinami przesiadywać przed klawiaturą komputera i wygrywać na niej najsłodszą dla uszu muzykę, zapisaną w kolumnach danych. Rozmawiał z nimi wszystkimi wynalezionymi przez geniuszy językami: fortran, fortran IV, IBM 370s, PDP lOs oraz ALGOL 68 i wiele innych. Komputery pochłaniały miliony bitów informacji i odpowiednio zaprogramowane wypluwały je z szybkością światła. Nic nie było dla nich święte. Prywatność, intymność we współczesnym, wysoko rozwiniętym społeczeństwie była tylko iluzją. Niezliczone ilości dyskietek zawierały dane o każdym z osobna. Wystarczyło nacisnąć odpowiedni klawisz, aby dowiedzieć się, jaki numer legitymacji służbowej ma pan Brown, w którym roku dostał prawo jazdy, w którym banku ma konto, czy płaci regularnie podatki, czy był w szpitalu, służył w wojsku, ma broń, składał podanie o paszport, gdzie się urodził i w jakich okolicznościach zmarł. Współpraca Maxa z komputerem przypominała przyjacielską pogawędkę.

– Poplotkujemy sobie na temat sir Aleca Nicholsa – zaproponował Max potężnemu IBM, głaszcząc go pieszczotliwie po klawiszach.

W ciągu dwóch godzin pracowita maszyna podała Hornungowi cały życiorys Nicholsa niemal godzina po godzinie, kopie czeków bankowych i kart kredytowych. Uwagę Hornunga przyciągnęły rachunki opiewające na ogromne sumy wystawione na okaziciela. Gdzie podziały się te pieniądze?

Max znowu przebiegł palcami po klawiaturze. “Czek do klubu»White«, rachunek za mięso… – nie zapłacony, rachunek za strój wieczorowy… – nie zapłacony, rachunek za dentystę… nie zapłacony, cztery sukienki z salonu Yves Saint Laurenta i Rive Gouche'a… – umieszczone w karcie kredytowej”.

Komputer w ministerstwie łączności powiedział Hornungowi w sekrecie, że Nichols jest właścicielem dwóch samochodów: bentleya i morrisa.

“Czegoś mi tu brakuje – myślał Max. – Czyżby wozy nigdy się nie psuły?” Brakowało bowiem rachunków od mechanika. Jedno przyciśnięcie klawisza i na monitorze błyskawicznie pojawiła się odpowiedź: Nichols nie potrzebował mechanika. Sam naprawiał swoje limuzyny.

Znał się na silnikach jak mało kto. Mógł więc z łatwością uszkodzić jeepa albo mechanizm windy. Co do jednego Max był pewny: rachunki sir Aleca opiewały na kwoty o wiele większe niż pensje, które otrzymywał z korporacji.

Dwa dni później Max dowiedział się od przyjaciela, wysokiej rangi urzędnika, że Nichols pożyczał pieniądze od niejakiego Toda Michaelsa, właściciela klubu w Soho. Poprosił więc o pomoc komputery policyjne.

“Tak, mamy tego gagatka u siebie” – odpowiedziały mu. Postawiono mu wiele zarzutów, jednak nigdy nie został skazany. Podejrzewano, że trudni się handlem narkotykami, stręczycielstwem, udzielaniem pożyczek na wysoki procent oraz szantażowaniem.

W Soho kolejny znajomy poinformował Hornunga, że żona Nicholsa uwielbia hazard. Nichols bez wątpienia był szantażowany. Miał wiele nie zapłaconych rachunków i na gwałt potrzebował pieniędzy. Co gorsza, w zasięgu ręki miał miliony dolarów, którymi nie mógł dysponować. Już samo to wystarczyło za stuprocentowy motyw zbrodni.

Następną ofiarą Maxa był Rhys Williams. Informacje o nim okazały się jednak zbyt powierzchowne.

“Urodzony w Walii przed trzydziestoma pięcioma laty, kawaler. Pracuje w zarządzie»Roffe & Sons«. Zarabia osiemdziesiąt tysięcy dolarów rocznie plus wysokie premie. Jedno z kont w banku angielskim opiewa na kwotę dwudziestu pięciu tysięcy funtów i kilka rachunków kredytowych na drobne sumy. Większość rachunków pochodzi ze sklepów jubilerskich, gdzie kupował upominki dla kobiet. Nie karany. Pracuje w korporacji farmaceutycznej od dziewięciu lat”.

Czysty jak łza… za czysty.

Max przypomniał sobie dziwne zachowanie Williamsa, kiedy po pogrzebie Kate Erling przesłuchiwał w jego obecności Elżbietę. Zdawało mu się wtedy, że kogoś próbował osłonić. Ciekawe, czy Elżbietę Roffe, czy siebie?

Jeszcze tego samego dnia Max znalazł się na pokładzie samolotu lecącego do Rzymu.

Rozdział 40

O Ivo Palazzim pogawędził sobie Max z komputerem w budynku Anagrafe. W ciągu dwudziestu minut dowiedział się o podwójnym życiu Ivo i jego dwóch, obcych sobie rodzinach. Był to największy sekret, który Palazzi skrywał nawet przed najlepszymi przyjaciółmi.

“…rachunek za zakupy u Amiciego… rachunek za usługi w salonie piękności Sergia, mieszczącym się w Via Godotti… dwie wieczorowe suknie od Irenę Galitzine… buty od Gucciego… torebka od Cerrutiego…”

Max skrupulatnie analizował każdą pojawiającą się na zielonym ekranie kolumienkę cyfr.

– Coś mi tu nie pasuje – szepnął pod nosem. – Rachunki za ubrania dla sześciorga dzieci?!

– “Sądzisz, Hornung, że popełniliśmy błąd?” – zapytały komputery.

– Zaraz, zaraz. – Max podrapał się w głowę. Przed chwilą dowiedziałem się, że Palazzi jest ojcem trojga dzieci. Teraz okazało się, że rachunki za ubrania wystawiono na sześcioro dzieci.

– “Zgadza się” – odpowiedziały komputery.

– Poinformowaliście mnie, że mieszka w Oligati. Płaci jednak rachunki za apartament w Via Montemignaio.

– “Tak”.

– Istnieje więc dwóch Palazzich?