Leżała i zastanawiała się, jaki Rhys jest w łóżku. Czy będzie kochał ją równie namiętnie jak inne kobiety. Czuła, że coraz mocniej bije jej serce.
– Wychodzę, Liz – usłyszała jego głos. Stał ubrany w drzwiach sypialni.
– Wychodzisz?
– Mam interes do załatwienia…
Świtało już, gdy usłyszała, jak wrócił. Zbliżył się do łóżka i popatrzył na nią przez chwilę. Widziała jego twarz spod przymkniętych powiek. Uśmiechnął się pod nosem i powędrował do sypialni obok. Kilka minut później zasnął kamiennym snem.
Następnego dnia rano pojechali na peryferie Rio do fabryki, którą zarządzał średniego wzrostu mężczyzna o nazwisku Tumas.
– Niech mnie pan zrozumie – mówił do Rhysa. – “Roffe & Sons” jest mi droższa niż najbliższa rodzina. Dałbym wiele, aby móc tu pozostać, ale – otarł pot z czoła – dostałem lepszą propozycję od innej korporacji. Pan rozumie. Mam na utrzymaniu żonę, dzieci i teściową…
– Rozumiem cię, Roberto. Wiem, ile znaczymy dla ciebie. Wiem też doskonale, że w tym kraju nie jest łatwo utrzymać rodzinę.
– Dziękuję. Wiedziałem, że mogę liczyć na pana wyrozumiałość.
– A co z naszym kontraktem, Roberto?
– A co ma być, panie Williams? – Tumas wzruszył ramionami. – Co wart jest zwykły kawałek papieru, jeżeli unieszczęśliwia człowieka?
– Dlatego złożyliśmy ci wizytę, aby cię na nowo uszczęśliwić.
– Dziękuję – westchnął Roberto. – Niestety, zgodziłem się już na przejście do innej fabryki.
– A czy wiesz, że czeka cię więzienie?
– Więzienie? – Tumas patrzył na Rhysa przerażony.
– Rząd Stanów Zjednoczonych nakazał wszystkim przedsiębiorstwom, mającym swoje filie za granicą, przekazanie listy osób, które dawały bądź przyjmowały łapówki w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Sam rozumiesz, Roberto, że w obecnej sytuacji nie zamierzamy cię dłużej chronić. A dobrze wiemy, ile grzechów masz na sumieniu.
– Ależ, panie Williams! – Tumas był blady i drżały mu usta. – Robiłem to dla dobra korporacji!
– Powiesz to sędziemu podczas rozprawy. Rhys wstał i zwrócił się do Elżbiety.
– Czas na nas.
– Nie może mnie pan teraz opuścić – błagał Tumas. Ponownie otarł czoło i zapytał: – A jeśli zostanę w fabryce, czy będziecie mnie ochraniać?
– Masz moje słowo.
•
– Szantażowałeś go – powiedziała Elżbieta z wyrzutem, kiedy znaleźli się w samochodzie.
– Nie miałem wyboru. Tego człowieka chciała odebrać nam konkurencja. Za dużo wie. Na pewno by nas zdradził i ponieślibyśmy dotkliwe straty. Sama rozumiesz, że w obecnej sytuacji…
“Jeszcze dużo czasu upłynie, zanim odkryję wszystkie tajemnice drzemiące w tym człowieku” – pomyślała Elżbieta.
Wieczorem Rhys zabrał Elżbietę do jednego z nocnych klubów. Usiedli przy stoliku, przy którym siedzieli jego przyjaciele.
Rhys przez dobrą godzinę zajęty był rozmową z jakąś uroczą Hiszpanką, zupełnie ignorując Elżbietę.
W pewnym momencie Elżbieta miała już tego dosyć. Przerwała im rozmowę, mówiąc do dziewczyny:
– Nie gniewaj się, kochanie, ale chciałabym zatańczyć z moim mężem.
Rhys spojrzał na nią zaskoczony i zaraz dodał:
– Elżbieta ma racje. Zaniedbywałem ją przez cały wieczór. – Wziął ją delikatnie pod rękę i zaprowadził na parkiet.
– Gniewasz się na mnie? – zapytał, przytulając ją w tańcu.
– Tak, trochę. – Uśmiechnęła się.
W głębi serca była zła na siebie. Przecież sama ustaliła pewne reguły, a teraz miała mu za złe, że nie chciał ich złamać.
– Przepraszam, Liz, za tych ludzi, ale prowadzimy z nimi interesy. Dobre stosunki z nimi mogą okazać się pomocne.
Elżbieta wyczuwała jakimś szóstym zmysłem, że nie jest mu obojętna. Obejmował ją wpół i przytulał do siebie w tańcu. Czuła jego ciepły oddech na twarzy. Pragnęła go z całych sił i jednocześnie duma nie pozwalała jej powiedzieć mu o tym. Zamknęła oczy, wsłuchując się w rytm muzyki.
– Wracajmy do hotelu – usłyszała nagle jego głos.
Objął ją mocniej i pocałował w usta.
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi apartamentu, Rhys wziął Elżbietę w ramiona i zaniósł na łóżko. Zrzucali z siebie części garderoby, jakby brakowało im czasu.
Kilka sekund później leżeli obok siebie nadzy, obsypując się żarliwymi pocałunkami. Cały świat wirował Elżbiecie przed oczami. Czuła jego gorące, rozpalone żądzą usta na piersiach, brzuchu i udach. W którymś momencie nie wytrzymała napięcia i wpijając się palcami w jego ramię, szepnęła:
– Wejdź we mnie!
Ciężko sapała, czując napływającą falę rozkoszy.
“Pani Williams… Pani Elżbieta Williams…” – powtarzała bez końca w myślach.
Rozdział 46
– Przepraszam, pani Williams – powiedziała przez intercom Henrietta. – Przyszedł detektyw Hornung i chciałby z panią porozmawiać. Mówi, że to pilne.
Elżbieta zaskoczona spojrzała na Rhysa. Dopiero wczoraj przylecieli z Rio i byli w biurze zaledwie od kilkunastu minut. Rhys wzruszył ramionami i powiedział:
– Wpuść go, Henrietto. Ciekawe, co go do nas sprowadza?
Siedzieli w małym saloniku obok gabinetu. Hornung najpierw przyglądał się w milczeniu Elżbiecie, a następnie oznajmił coś, co wprawiło ją w osłupienie.
– Ktoś próbuje panią zabić!
– O czym pan, do diabła, mówi? – Rhys poderwał się z krzesła.
Max widząc bladą twarz Elżbiety, wyrzucał sobie, że postąpił z nią zbyt grubiańsko.
– Do tej pory dokonano dwóch zamachów na pani życie i będzie ich prawdopodobnie więcej – powiedział z naciskiem.
– Pan… pan się myli. – Elżbieta była zupełnie wytrącona z równowagi.
– Nie, droga pani. Ta winda, w której zginęła pani sekretarka, miała zabić panią. Podobnie jak tamten jeep na Sardynii.
– To był wypadek. Byłam obecna, kiedy mechanik dokonywał przeglądu wozu.
– To nie był pani samochód.
– Nie rozumiem.
– To proste – kontynuował Max. – Jeep, w którym pani o mało nie zginęła, nigdy nie stał w garażu policyjnym. Znalazłem go na złomowisku w Olbi. Śruba w pojemniku na płyn hamulcowy była poluzowana i cała ciecz wyciekła. Dlatego właśnie hamulce nie działały. Przedni zderzak był wgnieciony. Pobrałem z niego próbki kory i kazałem ' zbadać w laboratorium. Pasowała jak ulał do tej, którą zdjąłem z drzewa na miejscu wypadku.
– Ja nadal nic nie rozumiem – odezwał się Rhys. – Przecież Elżbieta…
– Wszystkie jeepy są do siebie podobne. Na to właśnie liczył ten, kto to wszystko zaplanował. Niestety i tym razem nie powiodło mu się. Panią zabrano do szpitala, a jeepa morderca podmienił po drodze. Aby nie wzbudzać pani podejrzeń, cały incydent musiał wyglądać na wypadek.
– Wciąż pan mówi: “on”, “ten morderca”. Kogo ma pan na myśli? – zapytał Rhys.
– Komu mogłoby zależeć na mojej śmierci? Elżbieta powoli odzyskiwała równowagę.