– Tej samej osobie, która zabiła pani ojca. “To jakiś koszmar – pomyślała Elżbieta. – Kiedy to się w końcu skończy?”
– Pani ojciec został zamordowany – Max mówił dalej – przez człowieka, który podawał się za przewodnika. Poza tym Sam Roffe nie był sam w Chamonix.
– Nie był sam? – powtórzyła drżącym głosem. – Kto więc z nim był?
Hornung spojrzał na Rhysa.
– Pani mąż.
Elżbiecie wydawało się, że traci grunt pod nogami. “Czyżby Rhys…?”
– Liz – Rhys był blady – nie byłem przy Samie, gdy zginął.
– Ale był pan z nim w Chamonix – powiedział Max z naciskiem.
– Wyjechałem jednak, zanim Sam poszedł w góry – odparł Rhys, nie patrząc na Elżbietę.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – zapytała.
– Bo nie chciałem, aby ktokolwiek o tym wiedział. Od roku ktoś próbuje zniszczyć naszą korporację. Sam i ja zdecydowaliśmy poprosić o pomoc jedną z agencji detektywistycznych spoza korporacji.
Elżbieta, w miarę jak mówił, odczuwała coraz większą ulgę. Rhys od samego początku wiedział o istnieniu tajnego raportu. Powinna była mu zaufać, a zaoszczędziłaby sobie wielu cierpień.
Rhys zwrócił się do Hornunga:
– Sam Roffe dostał raport, który potwierdzał nasze przypuszczenia. Zaprosił mnie do Chamonix, aby przedyskutować plan działania. Postanowiliśmy też zachować wszystko w tajemnicy, póki nie dowiemy się, kto za tym wszystkim stoi. Ten ktoś dowiedział się jednak, że mamy przeciwko niemu dowody, i zabił Sama. Zniknął też raport.
– Czytałam ten raport – odezwała się Elżbieta.
Rhys spojrzał na nią wyraźnie zaskoczony.
– Dostałam go razem z rzeczami osobistymi ojca. Donosił o istnieniu sabotażysty wśród członków zarządu. Dlaczego ktoś, kto ma udziały w korporacji, chciałby ją zniszczyć?
– Ten ktoś, za cichą aprobatą pozostałych członków rodziny, chce zepsuć dobrą opinię firmy po to, aby banki zażądały od “Roffe & Sons” spłaty kredytów. Najpierw chciano zmusić pani ojca, aby zgodził się na sprzedaż akcji. Zginął, ponieważ stanowczo się temu sprzeciwiał. Teraz przyszła kolej na panią. Sama pani rozumie… – Max przerwał wpół zdania.
– Musi pan przydzielić mojej żonie policjantów do ochrony.
– Spokojna głowa, panie Williams. Nie spuszczamy z niej oka, odkąd pana poślubiła.
Rozdział 47
BERLIN, PONIEDZIAŁEK, 1 GRUDNIA, 10 RANO
Ból stawał się nie do zniesienia. Lekarz przepisał Waltherowi jakieś pigułki. On jednak bał się ich zażyć w obawie, że uśnie i Anna znów go zaatakuje, a potem będzie próbowała uciec.
– Musi pan jak najszybciej udać się do szpitala. Stracił pan dużo krwi – nalegał lekarz.
– Wykluczone! – O ranach zadanych nożem natychmiast poinformowano by policję. Celowo wezwał do siebie lekarza zatrudnionego w firmie, aby zachować wszystko w tajemnicy.
Wolał nie myśleć, co mogłoby się stać, gdyby policja zaczęła teraz węszyć w jego domu.
Doktor założył na ranę szwy i zaproponował, aby przez kilka następnych dni odwiedzała go pielęgniarka. Gassner jednak nie zgodził się, twierdząc, że żona zajmie się nim należycie.
Od tamtej pory minął dokładnie miesiąc. Gassner nie pojawił się w firmie, informując swoją sekretarkę, że miał wypadek i jeszcze przez jakiś czas musi pozostać w domu.
Często wracał myślami do tamtej dramatycznej chwili, gdy Anna próbowała pozbawić go życia przy pomocy nożyczek. Zdążył jednak obrócić się w porę i ostre narzędzie przebiło jego ramię zamiast serca. Czuł się wtedy tak, jakby za chwilę miał stracić przytomność. Jednak mimo dokuczliwego bólu miał jeszcze tyle siły, aby obezwładnić Annę i mimo jej protestów zamknąć ją w sypialni. Z oddali słyszał jej krzyki: “Co zrobiłeś z moimi dziećmi?”, “Co zrobiłeś z moimi maleństwami?”
Nie wypuszczał jej z sypialni ani na moment. Przyrządzał jej posiłki, przynosił do pokoju i stawiał tacę na toaletce.
Anna siedziała zwykle skulona w kącie i powtarzała bez końca: “Co zrobiłeś z moimi dziećmi? Co zrobiłeś z moimi maleństwami?”
Czasami, gdy wchodził do sypialni, widział, jak stała z uchem przy ścianie w nadziei, że usłyszy głosy dzieci. W domu panowała jednak grobowa cisza. Oprócz nich nie było w nim żywej duszy.
Któregoś dnia, gdy Walther sprzątał naczynia po posiłku, rozległ się hałas w holu.
“Kto to mógł być, do diabła? – myślał gorączkowo. – Przecież dokładnie pozamykałem wszystkie drzwi”.
Pani Mendler jak w każdy poniedziałek przyszła do willi Gassnerów, aby posprzątać.
Nie lubiła tego domu. Ale jak mówią: “Pieniądze nie śmierdzą”. Tydzień temu Gassner nie odstępował jej na krok. Może coś zginęło i pewnie ją o to podejrzewał. “Źle temu człowiekowi patrzy z oczu” – pomyślała, kiedy ujrzała go po raz pierwszy. Kiedy zaczęta odkurzać łazienkę na górze, przerwał jej poirytowany, zapłacił za sprzątanie i kazał wynieść się do wszystkich diabłów. Dzisiaj nigdzie nie było go widać. “Pewnie nie ma go w domu. Gott sei Daiik” – odetchnęła z ulgą. Postanowiła zacząć sprzątanie od góry. Pomyślała, że zdąży zejść na parter, kiedy Gassner wróci. W domu panował spokój. Skierowała kroki do sypialni, której od dawna nie odkurzała. Drzwi były jednak zamknięte na klucz. “Pewnie trzymają tam swoją drogocenną biżuterię” – pomyślała i już chciała odejść od drzwi, gdy usłyszała cichy szept:
– Kto tam jest?
– Frau Mendler, pomoc domowa. Chciałam posprzątać pani sypialnię.
– Niech mnie pani ratuje! – Kobieta zaczęła krzyczeć i pukać do drzwi. – Proszę wezwać policję i powiedzieć im, że mój mąż zabił moje dzieci, moje kochane maleństwa. Grozi mi śmiertelne niebezpieczeństwo! Niech się pani pośpieszy, zanim…
Gassner chwycił panią Mendler za ramię i odsunął od drzwi. Był blady.
– Czego pani tu szuka? – powiedział podniesionym głosem. – A może chce pani nas okraść?
– Nikogo nie mam zamiaru okradać, proszę pana. Przychodzę tu co tydzień, aby posprzątać.
– Ostatnim razem powiedziałem, że nie chcę tu pani więcej widzieć.
– Nic podobnego mi pan nie mówił! – pani Mendler nie dawała za wygraną.
“Pewnie zamierzałem jej o rym powiedzieć… tylko przez ten piekielny ból zapomniałem” – pomyślał z wyrzutem.
– Niech się pani stąd natychmiast wynosi! – rozkazał.
Pani Mendler zwlekała z wyjściem z domu. Miała nadzieję, że raz jeszcze usłyszy nawoływanie tamtej kobiety. W domu jednak znowu zapanowała cisza. Gassner tym razem nie zapłacił jej za przyjście. Dobrze, że nie oddała mu złotych spinek do mankietów, które znalazła na podłodze w holu. To jej przynajmniej w części zrekompensuje upokorzenie, jakiego doznała. Przykro jej było z powodu tamtej kobiety, ale nie mogła pójść na policję. Była tam już notowana.
W tym czasie detektyw Hornung przebywał w Zurychu. Z głównej kwatery Interpolu dostał kilka interesujących dalekopisów.
Poza tym poprosił o całodobową ochronę dla Elżbiety Roffe.
W Paryżu policja wyłowiła zwłoki jeszcze jednej jasnowłosej dziewczyny. Podobnie jak poprzednie, była naga i miała na szyi czerwoną kokardę.
Rozdział 48
W biurze Rhysa zadzwonił telefon. Rhys podniósł słuchawkę i usłyszał monotonny głos Heleny Roffe-Martel.
– Dzień dobry, kochanie.
– Miałaś więcej do mnie nie dzwonić. – Rhys był wyraźnie rozdrażniony.
– Nigdy nie przejmowałeś się moimi telefonami. – Zaśmiała się. – Nie sądziłam, że lew salonowy da się tak szybko ujarzmić.
– Czego chcesz?
– Spotkać się z tobą, dziś po południu.