Выбрать главу

“Na co on czeka?” – pomyślała.

Wstrzymała oddech i znów wyjrzała przez dziurkę od klucza. Ujrzała strzelające w górę płomienie ognia.

Rozdział 56

W dole wyłoniło się wybrzeże Sardynii, ledwo widoczne poprzez unoszące się nad ziemią tumany czerwonego piasku.

– Wątpię, czy uda mi się wylądować! – pilot próbował przekrzyczeć warkot silnika.

– Niech pan leci w kierunku Porto Cervo.

– To na szczycie tamtej góry.

– Wiem.

– Da pan radę?

– Oszalałeś, człowieku?! Wykluczone!

– Niech się więc pan odsunie. Spróbuję wylądować za pana.

Pilot spojrzał zaskoczony na Hornunga. Po chwili machnął ręką z rezygnacją i zataczając koło zaczai wznosić się w górę.

Elżbieta znalazła się w potrzasku. Mogła zginąć w płomieniach lub stracić życie, skacząc z balkonu na skały. Przez szczeliny w drzwiach do pokoju zaczai przedostawać się gęsty, duszący dym. Dostrzegła płomienie, które powoli trawiły dębową futrynę. W pokoju zaczęło się robić duszno. Pokasłując, ruszyła w kierunku balkonu. Złość dodawała jej sił. Pchnęła mocno drzwi i znalazła się na balkonie. Przed nią widniała granatowa kipiel wzburzonego morza i ostre krawędzie skał. Pozostało jej jedynie modlić się o cud. Chyba że…

Spojrzała do góry na sklepienie dachu. Gdyby udało jej się dosięgnąć wystającej w tym miejscu belki, mogłaby przedostać się po dachu do tej części domu, która nie była jeszcze zajęta przez ogień. Byłaby uratowana. Stanęła na palcach i wyciągnęła ramiona. Brakowało jednak kilkunastu centymetrów. Obejrzała się za siebie. Cały gabinet ojca stał w płomieniach. Niedaleko biurka zauważyła krzesło. Postanowiła zaryzykować. Wbiegła do pokoju, parząc sobie ręce i stopy, nie czuła jednak bólu. Chwyciła krzesło i wróciła na balkon. Stojąc na krześle, mogła dosięgnąć belki.

Ogień zajął już regały przy oknach, paląc książki jedną po drugiej i powoli, skwiercząc, zbliżał się do zasłon łopoczących na wietrze za plecami Elżbiety. Zebrała w sobie wszystkie siły i podciągnęła się do góry, przewracając krzesło.

^Przypomniała sobie, jak Samuel, walcząc o życie, wspinał się na mur getta. Jeszcze moment i leżała na dachu, ciężko dysząc. Szybko wstała i zaczęła ostrożnie iść przed siebie. Dach w tym miejscu był niezwykle stromy. Jeden nierozważny krok, a podzieli los biednego ojca, ginąc na stromych występach skalnych. Nie było jej łatwo utrzymać równowagę. Wiejący wściekle sirocco próbował zepchnąć ją z dachu. W końcu dotarła do płaskiej jego części, skąd dojrzała w dole balkon jednego z pokoi gościnnych. Ogień nie dotarł tu jeszcze. Będzie musiała chwycić się rynny i zsunąć…

Nagle na balkonie dojrzała Nicholsa. Wyciągnął do niej ręce i zawołał:

– Nie bój się! Dasz sobie radę. Tylko zachowaj ostrożność!

Jeszcze kilka kroków i stała na krawędzi dachu, spoglądając w dół.

– Skacz! Złapię cię! – Nichols rozłożył ramiona.

Elżbieta usiadła na krawędzi i lekko zsunęła się, spadając prosto w ramiona Aleca.

– Dzięki Bogu, Alec. Pojawiłeś się w samą porę.

– Wiem – odparł Nichols i przyłożył jej pistolet do głowy.

Rozdział 57

Helikopter leciał nisko tuż nad czubkami drzew. Po chwili zbliżył się do szczytu Porto Cervo.

– Widzę willę! – krzyknął Hornung i zamarł z przerażenia.

Budynek płonął.

Myśli kłębiły się w głowie Elżbiety niczym fale oceanu pod jej stopami. Więc to Alec zabił ojca i ją również próbował pozbawić życia. Szkoda, że dowiedziała się o tym dopiero teraz. Jedynym pocieszeniem w obecnej chwili była myśl, że Rhys jest niewinny. Pewnie Alec skradł raport i włożył go do szuflady Rhysa, próbując go w to wszystko wrobić. Wiedział, że w obawie przed Rhysem ukryje się w willi i czekał tu na nią, niczym na swoją ofiarę.

– Zrobiłem to wszystko dla Vivian. Tylko ją jedną kocham. Ty nigdy tego nie zrozumiesz. – Alec zdawał się czytać w jej myślach. – Miałaś zginąć w płomieniach. Teraz będę cię musiał zastrzelić. Wybacz mi, Elżbieto.

Usłyszała najpierw szczęk odbezpieczanego pistoletu, a pół sekundy później głos Rhysa:

– Alec, rzuć broń!

Oboje spojrzeli w dół. Na trawniku stał Rhys i inspektor policji Luigi Ferraro oraz kilkunastu uzbrojonych policjantów.

– Mamy cię na muszce, Alec! Poddaj się! Obok Rhysa stał strzelec wyborowy z bronią gotową do strzału.

– Odsuń się od niej… choć o pół kroku – szepnął do siebie.

Po chwili tuż obok Rhysa pojawił się detektyw Hornung. Wybiegł z gęstych krzaków, z trudem chwytając powietrze.

– Dostałem wiadomość od pana – powiedział cicho Rhys. – Niestety, jak pan widzi, spóźniłem się.

Alec, nie spuszczając oczu z Elżbiety, zaczai wolno wycofywać się w kierunku drzwi balkonowych.

– Mam go, panie inspektorze! – powiedział snajper i pociągnął za spust.

Alec zachwiał się i runął na ziemię.

Teraz wypadki potoczyły się w przyśpieszonym tempie.

Elżbieta krzyknęła:

– Rhys!

Skoczyła z balkonu wprost w jego ramiona.

– Kocham cię, Liz!

– Kocham cię, Rhys!

Leżeli na trawie i całowali się, nie bacząc na otaczających ich policjantów.

Rozdział 58

Alec leżał na podłodze. Ból w klatce piersiowej, który przed chwilą odczuwał, minął bezpowrotnie. Wokół niego tańczyły małe płomyki ognia.

“Tak wygląda przedsionek piekła” – pomyślał.

Nagle usłyszał głos Vivian. Wzywała go do siebie, niczym legendarne syreny Odyseusza. Leżała naga na łóżku i miała na szyi czerwoną kokardkę, tę samą, którą włożyła w czasie ich nocy poślubnej.

– Kochaj mnie! – usłyszał jej szept. – Należę tylko do ciebie!

I tym razem uwierzył jej. Przedtem jednak musiał ją ukarać za te upokorzenia, jakich mu nie szczędziła. Nigdy jednak nie odważyłby się jej skrzywdzić. Za bardzo ją kochał. To inne kobiety musiały odpokutować za jej grzechy. Rozkoszował się ich śmiercią i powoli rozgrzeszał Vivian.

– Wejdź we mnie! – prosiła.

Alec rozłożył jej uda i po chwili stopili się w jedną całość. Czuł żar bijący od jej ciała. Jeszcze moment i zaczął przeżywać rozkosz spełnienia. Czerwona kokardka na szyi Vivian przemieniła się w ogromny płomień, który w jednej chwili oblał jego ciało.

Zmarł w miłosnej ekstazie, podobnie jak jego ofiary.

Sidney Sheldon

***