Helena sypiała z rasowymi playboyami, synami monarchów i bankierów. Nie miała jednak w łóżku Charlesa Martela. Wiedziała o nim jedno, że jest kompletnym zerem, i to ją ekscytowało. Pragnęła go mieć za wszelką cenę, jak rozkapryszona dziewczynka zabawkę, którą sobie upodobała.
Pobrali się w Neuilly. Miesiąc miodowy spędzili w Monte Carlo. Tam to właśnie Charles stracił nie tylko dziewictwo, ale i złudzenia. Musiał pogodzić się z myślą, że nie powróci do pracy w biurze prawniczym.
– Nie bądź głupcem – powiedziała panna młoda. – Nie zniosłabym życia pod jednym dachem z urzędasem. Rozpoczniesz pracę w rodzinnym interesie, a któregoś dnia przejmiesz go… razem go przejmiemy…
Helena dopięła swego. Charles zasiadł w zarządzie francuskiej filii “Roffe & Sons”. Codziennie zdawał Helenie szczegółowe sprawozdanie ze swojej pracy. Ona też dawała mu wskazówki i pomagała piąć się w górę. Wkrótce były urzędas – jak go nazwała – stanął na czele zarządu filii, a po niedługim czasie zajął miejsce w zarządzie całej korporacji.
Charles od początku małżeństwa był zupełnie zdominowany przez Helenę. To ona wybierała mu krawca, kupowała buty i koszule. Za jej sprawą stał się członkiem elitarnego klubu “Jockey”. Traktowała go jak fordansera. Odbierała mu pobory, dając tylko drobne kieszonkowe. Musiał ją prosić o pieniądze, kiedy potrzebował większej sumy. Wyliczała go również z czasu. Musiał stawiać się niezwłocznie na każde jej wezwanie. Upokarzanie go zdawało się ją bawić. Często dzwoniła do biura, każąc mu na przykład niezwłocznie wracać do domu, ze słoikiem kremu, którego potrzebowała, lub prosząc go o inną, równie idiotyczną przysługę.
Witała go naga w sypialni. Przy nim też objawiały się jej najdziksze żądze.
Do trzydziestego drugiego roku życia jedyną towarzyszką życia Charlesa była kaleka matka. Opieka nad nią zajmowała mu każdą wolną chwilę. Była dla niego ciężarem. Jej śmierć sprawiła mu ulgę podobną do tej, jaką odczuwa więzień wychodzący na wolność po długich latach odosobnienia. Wkrótce jednak poczuł się zagubiony. Nie interesowały go kobiety, wobec których był dziecinnie szczery.
– Mam bardzo niewielkie potrzeby seksualne – powiedział Helenie, kiedy mu się oświadczyła.
– Nie przejmuj się, kochany, seksem – pocieszała go. – Zrobię wszystko, abyś go szybko polubił.
Jednak Charles nienawidził zbliżeń, czym sprawiał jej jeszcze większą rozkosz. Śmiała się z jego słabostek, zmuszając go do robienia rzeczy, które przyprawiały go o mdłości. Uwielbiała eksperymentować w łóżku. Kiedyś, gdy właśnie przeżywał orgazm, nasypała mu lodu na genitalia. Innym razem włożyła mu do odbytu gorącą lokówkę.
Charles bał się jej i jednocześnie podziwiał ją. Była przecież nieprzeciętną kobietą i była od niego lepsza pod każdym względem. Znała prawo tak jak on. Potrafiła po mistrzowsku prowadzić interesy. Godzinami mogła dyskutować o problemach korporacji.
– Pomyśl tylko, kochanie – mówiła. – “Roffe & Sons” zatrudnia setki tysięcy ludzi na całym świecie. Niedługo będę władać imperium, które założył mój wielki pradziad.
W chwilach uniesień Helenie przychodziła ochota na najbardziej wyrafinowane gry miłosne, po których Charles długo nie mógł przyjść do siebie. Nienawidził jej i jedynym jego marzeniem było uwolnić się od niej. Jednak aby to osiągnąć, potrzebował pieniędzy.
Pewnego dnia umówił się na obiad z przyjacielem, Renę Duchampsem, który zaproponował mu współudział w dużej winiarni swego wuja. Renę twierdził, że dzięki jego pomysłom mogliby w ciągu jednego roku podwoić zyski ze sprzedaży burgunda.
– Każdy z nas wyłoży po dwa miliony franków, a po winobraniu zgarniemy cztery – dowodził.
“Cztery miliony franków! – myślał gorączkowo Charles. – To oznaczałoby wolność. Z taką sumą mógłbym zaszyć się na końcu świata, gdzieś, gdzie Helena nie odnalazłaby mnie. Tymczasem jednak nie mam ani grosza przy duszy”.
– Zastanowię się nad twoją propozycją – obiecał, rozstając się z przyjacielem.
Myśl o zdobyciu potrzebnych pieniędzy spędzała mu sen z powiek. Nie mógł ich pożyczyć, bo Helena z pewnością zaraz by się o tym dowiedziała. Zresztą musiałby dać coś w zastaw, a wszystko, co posiadał, należało do niej: domy, obrazy, samochody oraz biżuteria.
“Biżuteria – myślał. – Te bezużyteczne świecidełka mogłyby mi pomóc. Gdyby udało się sztuka po sztuce wymienić prawdziwe brylanty na fałszywe, wtedy mógłbym dostać upragnioną pożyczkę”.
– Zdecydowałem się przystąpić do interesu – poinformował Renę Duchampsa tydzień później.
Najpierw jednak musiał dobrać się do sejfu Heleny i wykraść klejnoty. Napawało go to przerażeniem. Nie przestawał o tym myśleć. Wszystkie czynności, zarówno w domu, jak i w biurze, wykonywał automatycznie. Nie zwracał najmniejszej uwagi na to, co działo się wokół niego.
Jego zachowanie zaczęło niepokoić Helenę. Kiedy zbliżała się do niego, bladł i drżał na całym ciele. Litowała się nad nim jak dobra pani nad losem swojego psa lub kota. Wezwała nawet lekarza, który zalecił mu kilkudniowy odpoczynek w łóżku. Po wyjściu doktora Helena przez chwilę przyglądała się mizernie wyglądającemu Charlesowi, a następnie zaczęła się powoli rozbierać.
– Nie czuję się najlepiej – zaprotestował.
– Za to ja czuję się tak dobrze, jak nigdy przedtem, kochanie.
Kiedy było już po wszystkim, miał ochotę udusić ją własnymi rękami.
Któregoś dnia Helena oświadczyła, że wyjeżdża z przyjaciółmi na narty do Garmish-Partenkirchen. Trudno było sobie wyobrazić lepszą okazję na zrealizowanie planu Charlesa.
– Masz być w domu każdego wieczora – nakazała mu. – Będę dzwoniła.
Po tych słowach trzasnęła drzwiami swojego czerwonego jensena i ruszyła w kierunku bramy. Charles zaczekał chwilę, a kiedy zniknęła mu z oczu, szybko pobiegł do sejfu.
Wiele razy obserwował, jak otwierała rodzinny sejf. Znał kombinację cyfr, a mimo to nie mógł otworzyć go niemal przez godzinę. Następnie drżącymi rękami wyjmował jedno po drugim welwetowe pudełeczka z drogocenną biżuterią.
Teraz musiał jak najszybciej zanieść to wszystko do Pierre'a Richauda, najlepszego fałszerza brylantów w Paryżu. Długo tłumaczył mu, do czego potrzebne mu są fałszywe brylanty. Richaud jednak uśmiechnął się tylko i odparł:
– Proszę pana, w tych trudnych czasach rzadko która kobieta nosi prawdziwą biżuterię.
Więc kiedy tylko mógł, zanosił drogocenny drobiazg, a jego imitację odnosił z powrotem do sejfu. Następnie pod zastaw prawdziwych kamieni pożyczył upragnione dwa miliony franko w Credit Municipal.
– Mam pieniądze – poinformował Renę Duchampsa.
Charles dopiął swego. Został współwłaścicielem potężnej winiarni, której istnienia Helena nawet nie podejrzewała.
W sekrecie przed nią wiele czytał o uprawie winogron. Wkrótce wiedział już sporo o różnych gatunkach wina, takich jak cabernet i najbardziej popularnych sauvingon. W tej części Francji uprawiano również: gros cabernet, merlot, malbec oraz petit verdot.
Szuflady jego biurka zapełniały broszury o użyźnianiu gleby, wyciskaniu soku, fermentacji i oczyszczaniu. Spotykał się też regularnie ze swoim partnerem.
– Będzie lepiej, niż przypuszczałem – oznajmił Renę podczas któregoś ze spotkań. – Ceny wina idą w górę. Już z pierwszego zbioru dostaniemy trzysta tysięcy franków za tonę.
Charles westchnął z ulgą. Los mu sprzyjał. Czuł, że już wkrótce uwolni się od tego potwora, jakim była Helena. Teraz obok broszur o uprawie winogron zaczęły pojawiać się przewodniki po wyspach na Morzu Południowym, Wenezueli i Brazylii. Były to chyba jedyne miejsca na kuli ziemskiej, gdzie korporacja “Roffe & Sons” nie miała swoich pełnomocników. Tam Helena nie zdoła go odnaleźć. A gdyby stało się inaczej, zabije ją. Marzył o chwili, gdy obejmie dłońmi jej subtelną szyję i zaciśnie na niej palce, póki Helena nie straci tchu.