Выбрать главу

— Czy to ma coś wspólnego z wyprawą Steve’a Austina do Meksyku? — spytał Alvin.

Oboje parsknęli śmiechem.

— Austin Zdobywca! — zawołał Papa Łoś. — Wydaje mu się, że może zawojować Meksyk z pomocą garstki Kawalerów i Amerykanów.

— Myśli, że ciemnoskórzy nie są rywalami dla Białych — dodała Wiewiórka. — Tak samo oszukują się właściciele niewolników.

— Więc nie wierzycie, że Austin ze swymi przyjaciółmi zdoła coś zdziałać.

— Uważam — powiedział Papa Łoś — że jeśli spróbują napaść na Meksyk, zostaną wybici co do nogi.

Alvin pomyślał o swoim spotkaniu z Austinem, a także z Jimem Bowie, jednym z jego ludzi. Mordercą. Świat nic by nie stracił, gdyby Meksykanie go zabili, choć tak okrutnej śmierci nie należałoby życzyć nikomu. A jednak, biorąc pod uwagę wszystko, co Alvin wiedział o Jimie Bowie, raczej wątpliwe, by dał się zaskoczyć takiemu wrogowi. Raczej ocaleje ze starcia, opromieniony sławą nowego, wyjątkowo krwiożerczego boga.

— To mi się chyba do niczego nie przyda — rzekł Alvin. — Margaret nie chciała, żebym zbierał informacje. Zawsze więcej ode mnie wie o zamiarach innych.

— Aż mi ciężar spadł z serca — westchnęła Wiewiórka. — Skoro Peggy cię tu przysłała, chyba jasne, że to najbezpieczniejsze miejsce na świecie.

Alvin pochylił głowę. Pewnie by się rozgniewał, gdyby nie obawa, że Wiewiórka ma rację. Margaret czuwała nad nim już jako dziecko. Jeszcze jako mała Peggy, córka Horacego Guestera, zachowała jego czepek, by dzięki jego mocy ocalić go przed Niszczycielem. Ale irytująca była sama myśl, że ona go ochrania — a świadomość, że inni tak sądzą, była dla niego upokorzeniem.

— Nie znacie Peggy, jeśli tak myślicie — odezwał się ostro Arthur Stuart. — Ona wysyła Alvina nigdzie! Czasem prosi, żeby gdzieś pojechał, bo jego talent jest tam potrzebny. I zwykle jest tam niebezpiecznie, a kto myśli inaczej, nie zna ani Peggy, ani Ala.

Ala, pomyślał Alvin. Chłopiec po raz pierwszy nazwał go tym imieniem. Lecz nie mógł się na niego rozgniewać po tak żarliwej obronie.

Papa Łoś zachichotał.

— Przestałem słuchać po „wysyła Alvina nigdzie”. Margaret Larner kiepsko cię wyuczyła.

— Zrozumiałeś mnie? — spytał Arthur Stuart.

— Och, zrozumiałem, a jakże.

— Więc jestem dobrze wyuczony.

Wszyscy roześmieli się — a po chwili dołączył do nich także sam Arthur Stuart.

W dzień Alvin zajął się pracami remontowymi. W myślach przekonał termity i korniki, żeby opuściły dom. Usunął też grzyb ze ścian. Znalazł słabe miejsca w fundamentach i zmienił ich kształt tak, że stały się mocniejsze. Kiedy skończył badać dach, nie została w nim żadna szpara, przez którą mógłby przeciekać deszcz czy wpadać światło. Wszystkie okna stały się szczelne, nawet wygódka była w doskonałym stanie, choć nadal można było trafić do niej z zamkniętymi oczami.

Naprawiał dom, rąbał i układał drwa, a także zajmował się innymi, zwykłymi pracami: wypędził krowę na pastwisko, wydoił ją, zdjął śmietankę z mleka i ubił masło. Nauczył się być przydatny; nie ograniczył się tylko do jednego zajęcia. A jeśli po wydojeniu krowa stała się wyjątkowo zdrowa i zaczęła dawać o wiele więcej mleka po zjedzeniu takiej samej ilości siana, kto mógłby przypisać zasługę za to Alvinowi?

Tylko jednego Alvin nie uzdrowił: stopy Papy Łosia. Nie wolno wnikać w cudze ciało bez pytania. Poza tym Papa Łoś był znany w całym Barcy. Co by powiedzieli ludzie, gdyby nagle zaczął chodzić normalnie?

* * *

Tymczasem Arthur Stuart został obarczony zadaniami, jakie powierza się inteligentnemu, zaufanemu niewolnikowi. A wykonując je, nastawiał ucha. Ludzie mają zwyczaj rozmawiać przy niewolnikach bez skrępowania. Zwłaszcza ludzie mówiący po angielsku, kiedy niewolnik wydaje się znać tylko hiszpański, a ludzie mówiący po hiszpańsku — gdy niewolnik zna tylko angielski. Francuzi rozmawiają swobodnie przy wszystkich bez wyjątku.

Barcy było łatwym terenem dla młodego, pól-Czarnego, dwujęzycznego szpiega. Arthur Stuart, o wiele lepiej wykształcony i doświadczony w wielkich sprawach niż dzieci z domu Łosia i Wiewiórki, potrafił ocenić istotę spraw, które dzieci lekceważyły.

Przyniesione przez niego strzępki wiadomości o różnych partiach nie wniosły nic do tego, co Papa Łoś i Mama Wiewiórka już wiedzieli. Jedyna nieznana im informacja była całkiem innej natury: plotki o ich domu. I nie należały do takich, jakie się chętnie powtarza.

Wszystkie ich wysiłki, by trzymać się litery prawa, opłaciły się. Nikt nie tracił czasu na rozważania, czy ich dom jest sierocińcem, czy też szkołą dla podrzutków; myśl, że Mama Wiewiórka mogła urodzić któreś z tych dzieci — a co dopiero wszystkie — nie budziła reakcji innych niż ironia. Nikt nie zamierzał z tym nic zrobić. Istniało wiele przepisów, na mocy których Czarni mieli pozostać niewykształceni i zniewoleni, ale prawo mogło zadziałać dopiero wtedy, gdy ktoś wniósł skargę, a do tego nikt się nie kwapił, gdyż dom Łosia i Wiewiórki budził znacznie poważniejsze obawy. Natychmiast zauważono lepszy smak wody w studni położonej najbliżej ich domu. Podobnie było z licznymi gośćmi — i nikt nie dał sobie zamydlić oczu faktem, że Wiewiórka i Łoś prowadzą pensjonat. Gości było zbyt wielu i zbyt szybko odjeżdżali. „Jak szybko można się wyspać?”, pytali sceptycy. „To szpiedzy, ot co”.

Ale jacy szpiedzy? Niektórzy zbliżali się do prawdy, twierdząc, że to abolicjoniści, kwakrzy lub purytanie z Nowej Anglii, którzy przybywają, by zburzyć „naturalny porządek”, jak eufemistycznie nazywano niewolnictwo. Inni uważali ich za szpiegów króla lub lorda protektora, nawet — w najbardziej fantazyjnej wersji — dla Czerwonych z Lolla-Wossiky zza zasnutej mgłą rzeki. Utykanie Papy Łosia nie stanowiło żadnej okoliczności łagodzącej. Dziwny, kołyszący krok czynił go jeszcze bardziej podejrzanym.

Zdarzali się tacy, którzy niczym w Pismo Święte wierzyli w to, że Łoś i Wiewiórka kształcą dzieci na złodziejaszków, kieszonkowców i włamywaczy. Opowiadano niestworzone historie o monetach, srebrach, klejnotach i dziwnych złotych przedmiotach ukrytych w ścianach domu bądź pod wygódką, a nawet zakopanych w ziemi, choć trzeba by wyjątkowego idioty, by cokolwiek zakopywać w Barcy, gdzie grunt był tak podmokły, że podziemne prądy porwałyby ukryte skarby lub wyrzuciły je na powierzchnię niczym zwłoki topielca.

Ale o domu Wiewiórki i Łosia opowiadano jeszcze straszniejsze historie: o dzieciach — jak najmłodszych i Czarnych tylko wtedy, gdy nie da się zdobyć Białych — poddawanych tam strasznym rytuałom, do których potrzebne są ich oczy, języki, serca i genitalia. Za pomocą tych okropnych ofiar Łoś i Wiewiórka przywoływali diabła albo bogów meksykańskich lub afrykańskich, albo trolle z europejskich mitów. Wysyłali na Barcy sukuby i inkuby — jakby trzeba było magii, żeby pomieszać w głowach miejscowym. Podobno też rzucali klątwy na wszystkich obywateli Barcy, którzy mieli cokolwiek wspólnego z mieszkańcami domu, dlatego najlepiej było zostawić ich w spokoju — zwłaszcza jeśli się nie marzy o wiecznie przypalonej zupie, pladze much i komarów, ataku choroby, zarazie na krowy lub zatonięciu domu w bagnie, co się czasami zdarzało.

Arthur Stuart przypuszczał, że ludzie na ogół nie wierzą w te historie, a ci, którzy wierzą, są tak przerażeni, że nic nie zrobią — by nie narazić się na zemstę. Sytuacja jednak była niebezpieczna i choć Mama Wiewiórka śmiała się i żartowała, chyba nie rozumiała, jak ważne miejsce ma ich dom w mrocznej mitologii Nueva Barcelona.