Выбрать главу

A może już nie żyje? Może jej ciało jest gdzieś zagrzebane? I ciało jej matki? Może schwytali je jacyś przesądni głupcy i oskarżyli o niepopełnione winy?

Każda straszliwa rzecz na świecie jest wynikiem całego szeregu wydarzeń, a jednak ludzie uparli się zawężać ten szereg do tylko jednej przyczyny — i to nieprawdziwej. To o wiele wygodniejsze: jedna przyczyna, jedna osoba do ukarania. Wtedy zaczynają się dziać sprawy nie do zniesienia.

Więc dlaczego Alvin, Margaret i ja, a także tylu innych przyzwoitych ludzi znosi to, czego nie można znieść, nie czując potrzeby ukarania kogoś? — myślał Arthur Stuart.

Chociaż jeśli się nad tym zastanowić, Alvin zabił odszukiwacza, który zabił matkę Arthura i Peggy. Zabił go w porywie gniewu — i do dziś tego żałuje. Nie podniósł ręki na Bogu ducha winnego poczciwinę. Odszukiwacz dostał, co mu się należało, to pewne. Ale Alvin także musiał kogoś ukarać za to, czego nie sposób znieść.

A ja? Głośno gadam, mam niewyparzoną gębę, jakiej nie powinien mieć żaden pół-Czarny chłopiec, urodziłem się zhańbiony, z niewolnicy zgwałconej przez jej pana. Czy nie widziałem rzeczy, których nie można znieść? Moja matka umarła, podarowawszy mi wolność, moją przybraną matkę zamordowali odszukiwacze, którzy chcieli mnie oddać właścicielowi. Nawet na Północy ludzie usiłowali mi zabronić wstępu do szkoły. Nie jestem nikim więcej niż trzeciorzędnym uczniem, w cieniu największego Stwórcy, jakiego widział ten świat od wielu pokoleń. Tyle straciłem — w tym także nadzieję na normalne życie. Z kim się ożenię? Jak będę żyć, kiedy zniknie cień Alvina?

A przecież nie chcę za to nikogo ukarać — może najwyżej słowami, a nawet wtedy zawsze udaję, że to żart, żeby nikt się nie rozgniewał.

Może tak właśnie załatwi to Bóg, kiedy zgromadzi nas w dniu Sądu Ostatecznego i spróbuje nam wyjaśnić, dlaczego pozwolił, by przydarzyło się nam tyle okropnych rzeczy. Może powie: „Nie znacie się na żartach?”.

Choć bardziej prawdopodobne, że powie prawdę. „To nie ja”, powie. „Ja tylko po was sprzątam”. Jak służący. Nikt nigdy nie spyta: „Jak możemy ułatwić życie Bogu?”. Robimy tylko bałagan i spodziewamy się, że On przyjdzie i posprząta.

Tego wieczora, już leżąc w łóżku, Arthur Stuart wysłał swój przenikacz w głąb domu. Odszukał płomień serca Papy Łosia i znalazł go bez trudu, śpiącego czujnie, podczas gdy Mama Wiewiórka opiekowała się dziećmi.

Arthur Stuart nie miał doświadczenia w badaniu ludzkich ciał. Z trudem utrzymywał przenikacz w granicach ciała Papy Łosia. Wkrótce jednak zorientował się, o co w tym mniej więcej chodzi, i znalazł chorą stopę. Kość wyraźnie odróżniała się od innych tkanek — i wyglądała okropnie, roztrzaskana na dziesiątki kawałków. Nic dziwnego, że stopa była kaleka.

Może zacząłby składać te kości, ale nie było to tak, jakby patrzył na nie oczami. Nie potrafił dostrzec całego kształtu każdego kawałka. Poza tym nie wiedział, jak powinna wyglądać kość zdrowej stopy.

Znalazł drugą stopę Papy Łosia i prawie jęknął, pognębiony własną głupotą. W zdrowej stopie było dokładnie tyle samo kości co w chorej. Więc stopa nie była chora z powodu złamania. A kiedy porównał obie, uświadomił sobie, że stopa Papy Łosia była wykrzywiona przez całe życie, więc żadna z kości nie miała odpowiedniego kształtu.

Nie chodziło tylko o poskładanie kości. Każdej należało nadać odpowiedni kształt. Bez wątpienia mięśnie, więzadła i ścięgna także są przemieszczone i odkształcone. A w tych tkankach naprawdę trudno się zorientować. Samo przyglądanie się im było bardzo męczące. Arthur Stuart zasnął, nie zdoławszy niczego zrozumieć.

4. La Tia

Plotkarze nadal nie próżnowali. Żółta febra tylko dodała im tematów do rozmowy: kto zachorował, kto umarł, kto uciekł z miasta, kto zamieszkał na plantacji przyjaciół do czasu przeminięcia zarazy.

Ale najważniejsza historia nie była plotką: wojska gromadzone przez króla nagle dostały rozkaz odwrotu. Najwyraźniej generałowie bali się żółtej febry bardziej niż militarnej potęgi Hiszpanii. To mógł być błąd. W chwili gdy zagrożenie inwazji znikło, hiszpańskie władze w Nueva Barcelona zaczęły aresztować agentów Kawalerów. Najwyraźniej Hiszpanie wiedzieli o spisku — do nich także trafiały plotki, jak do wszystkich — i tylko czekali z atakiem na odpowiedni moment.

A więc nie tylko żółta febra dziesiątkowała angielskojęzycznych mieszkańców Nueva Barcelona. Wielu Amerykanów, Jankesów i Anglików wsiadało na statki opuszczające miasto — Amerykanie podróżowali parowcami w górę rzeki, Jankesi i Anglicy statkami handlowymi zmierzającymi na pełne morze, do Nowej Anglii, Jamajki lub innych angielskich kolonii.

Kawalerowie nie mieli wcale łatwiej niż Francuzi. Prom na jeziorze Pontchartrain i inne środki transportu znajdowały się pod obserwacją, a posiadacze królewskiego paszportu z Kolonii Korony mieli zakaz wyjazdu. Ponieważ Kawalerowie stanowili największą angielskojęzyczną grupę, w ogarniętej zarazą Nueva Barcelona było mnóstwo przerażonych ludzi.

Bogaci Hiszpanie wyjechali na Florydę. Francuzi nie mieli dokąd uciekać. Granice były dla nich zamknięte od czasów pierwszej inwazji Napoleona na Hiszpanię.

W mieście zapanował strach i gniew.

Alvin robił zakupy, co ostatnio stało się trudniejsze; rolnicy niechętnie przywozili swoje produkty do miasta, w którym szalała żółta febra. Alvin właśnie szperał wśród najmarniejszych melonów, jakie zdarzyło mu się widzieć, kiedy zdał sobie sprawę, że w jego stronę przez tłum zbliża się znajomy płomień serca.

— Jim Bowie — powiedział, nie odwracając się.

Bowie uśmiechnął się szeroko i ciepło; na widok tego uśmiechu Alvin odruchowo sprawdził, czy przybysz nie ma w dłoni noża. Nie miał, ale niewiele to znaczyło, co Alvin wiedział z doświadczenia.

— Nadal w Barcy? — zagadnął Bowie.

— Myślałem, że już dawno wyruszyłeś z miasta.

— Prawie nam się udało, ale zamknęli porty. Niech diabli wezmą króla za ten bałagan.

Niech diabli wezmą króla? Przecież Bowie należał do ekspedycji mającej szerzyć królewską władzę na terenach Meksyku.

— No cóż, febra przeminie — powiedział Alvin. — Zawsze mija.

— Nie musimy na to czekać. Właśnie dostaliśmy wieści od gubernatora generalnego Nueva Barcelona. Ekspedycja Steve’a Austina może wyruszać. Wszyscy Kawalerowie, którzy z nami podróżują, dostaną przepustkę na statek do Meksyku.

— Przypuszczam, że macie bardzo dużo chętnych.

— A żebyś wiedział. Hiszpanie nienawidzą Meksykanów jeszcze bardziej niż Kawalerów. Pewnie ma to coś wspólnego z faktem, że król Arthur nigdy nie wyrwał bijących serc z piersi dziesięciu tysięcy hiszpańskich obywateli, by złożyć ofiarę jakiemuś pogańskiemu bożkowi.

— No, to powodzenia.

— Skoro już cię widzę, muszę powiedzieć, że czułbym się o wiele spokojniejszy, gdybyś z nami pojechał.

Żebyś mógł mi wbić nóż w plecy w odwecie za upokorzenie?

— Nie jestem żołnierzem.

— Myślałem o tobie — wyznał Bowie.

O, to na pewno.

— Uważam, że armia, która by miała ciebie po swojej stronie, ma zwycięstwo w kieszeni.

— Tam jest strasznie dużo krwiożerczych Meksykanów, a ja jestem samiuteńki. I pamiętaj, że niezbyt dobrze strzelam.

— Wiesz, o czym mówię. A jeśli broń Meksykanów nagle sta nie się miękka albo po prostu zniknie, jak to się zdarzyło z moim ulubionym nożem?