Выбрать главу

— A może huragan? W Camelocie zrobiłeś powódź, która po wstrzymała bunt niewolników. Tym razem mógłbyś ją powtórzyć z wichrem i deszczem.

— Jeden podmuch i zabijemy tych samych, których powinniśmy uratować.

Arthur Stuart rozejrzał się.

— O — mruknął. — Chyba wszystkie domy stoją w dolinie.

— Chyba tak.

Z okien biednych domów w dzielnicy francuskiej także ich obserwowano. Wiadomość La Tii już się rozeszła. Wszyscy mieli nadzieję, że Alvin ich uratuje — a on nie miał pojęcia, jak to zrobić.

Jak zwykle, pomyślał Alvin. Patrzą na mnie z nadzieją, a mnie brakuje mocy i mądrości, żeby te nadzieje spełnić. Potrafię sprawić, żeby komuś nóż wypadł z dłoni, potrafię roztopić kajdany niewolników, ale to wszystko jest jak kropla krwi w wiadrze wody, nie można jej znaleźć, a co dopiero odzyskać.

Kropla krwi w wiadrze wody.

Przypomniał sobie, jak Tenskwa-Tawa zrobił wir na jeziorze, wylał do niego swoją krew, a w ścianach wiru ujrzał przyszłość, szybując w górę wraz z nim.

Przypomniał sobie, że właśnie w wizjach na ścianach wodnego wiru po raz pierwszy zobaczył Kryształowe Miasto. Czy to coś z dalekiej przeszłości, czy też przyszłość? Nieważne. Liczy się tylko to, jak Tenskwa-Tawa utworzył z wody potrzebny kształt i utrzymał go, wirujący niby z ogromną prędkością, lecz tak naprawdę nieruchomy.

Krew w wodzie, wir, a ściany gładkie i przejrzyste jak szkło.

5. Kryształowa kula

Jeszcze nie znaleźli się w dokach, a Alvin już zaczął przyglądać się płomieniom serc ludzi, którzy się tam kręcili. Margaret ujrzałaby wydarzenia z ich przeszłości i przyszłości, on tego nie potrafił, lecz rozróżniał, czyj płomień płonie jasno, a który ćmi się rozżarzony i ciemny, który jest mocny, a który słaby, który trwożliwy, który dzielny.

Wiele osób rozpoznał, gdyż był w mieście już od wielu tygodni. Bez trudu znalazł Steve’a Austina i Jima Bowie, którzy akurat nie szli razem. Różnili się od siebie. Austin był marzycielem, Bowie mordercą. Marzyciele zawsze uważają, że ich marzenie jest warte ceny, którą płacą inni. Łudzą się także, że zdołają opanować zło, którym się posługują, by realizować swoje plany.

Wkrótce rozmyślania Alvina przerwał jasny i znany płomień serca, niespodziewany — i niechciany — w Barcy.

Płomień jego młodszego brata Calvina.

Calvin, najbliższy towarzysz dziecinnych lat. Byli nierozłączni. Calvin próbował naśladować Alvina we wszystkim. Alvin rzadko ulegał pokusie, by droczyć się z bratem. Wolał bawić się z nim i strzec jego bezpieczeństwa.

Nikt się nie spodziewał, że Calvin będzie zazdrosny. On także był siódmym synem siódmego syna — gdyż pierworodny Vigor zginął podczas przemierzania rzeki w tym samym dniu, kiedy na świat przyszedł Alvin. Dlatego wszystkie talenty Calvina, należące się mu z urodzenia, nigdy nie dorównywały darowi starszego brata.

Ale talent mniejszy niż dar Alvina nie mógł stanowić aż takiego rozczarowania — na to samo mogłaby się skarżyć większa część ludzkości. A Calvin miał całkiem sporą moc. Tyle że nigdy nad nią nie pracował. Chciał od razu robić to samo co Alvin, a kiedy mu się nie udawało, reagował gniewem i urazą. Gniewał się na Alvina, który uznawał to za idiotyczne i niesprawiedliwe. I dawał temu wyraz.

Calvin był głuchy na tłumaczenia. Nie mógł ich znieść, unikał ich, więc bracia, niegdyś sobie tak bliscy, w ostatnich latach prawie się ze sobą nie kontaktowali. Niechęć Margaret do Calvina tylko zaostrzała konflikt. Może nie niechęć, lecz strach. Margaret nie chciała, żeby Calvin zbliżał się do brata.

I oto Calvin przyjechał do miasta. Zbyt oczywisty zbieg okoliczności. Prawdopodobnie ktoś go tu przysłał. Mogła to zrobić jedynie Margaret. Czy uznała, że Alvin potrzebuje brata? Może raczej był jej potrzebny do wypełnienia misji.

Parę kroków dalej Alvin poczuł, że Calvin zauważył jego płomień serca. Poznał to po jego przyspieszonym biciu. Stara miłość nadal w nim płonęła. Calvin mógł być drażniący, mógł go rozczarowywać, a czasem troszkę przerażać, mógł się dopuszczać niegodziwości, które przyćmiewały i osłabiały płomień jego serca, ale przecież z nim Alvin spędził najlepsze chwile dzieciństwa, zanim spostrzegł wroga czyhającego na jego życie.

Zanim Calvin dał się temu wrogowi uwieść.

Dlatego Alvin przyspieszył kroku i pędził przez zatłoczone ulice, od czasu do czasu odpychając ludzi z drogi, choć nikomu nie przyszło do głowy szukać zwady z człowiekiem jego wzrostu i postawy.

Arthur Stuart gnał za nim.

— Co się dzieje? Co jest?

Ulica się skończyła i ujrzeli długie szeregi statków i łodzi w dokach, unoszące się i opadające żurawie, tragarzy oraz tłum pasażerów — tylko nieliczni schodzili na brzeg, prawie wszyscy wyruszali w podróż. Straganiarze głośno zachwalali swe towary, złodzieje i prostytutki włóczyli się i przemykali w tłumie, a w samym jego środku stał samotny Calvin i skubał bagietkę.

Wreszcie osiągnął pełny wzrost. Nie był tak wysoki jak Alvin, lecz szczuplejszy, więc wydawał się wyższy. Jego włosy w blasku słońca lśniły złotem. Na widok brata oczy mu zamigotały.

— Co ty tu robisz, ofermo?! — zawołał Alvin, chwytając go w objęcia.

Calvin roześmiał się i także go uścisnął.

— Przybyłem cię wyciągnąć z wielkiej biedy. Tak myślę, choć twoja żona nie chciała pisnąć ani słowa więcej.

— Dobrze, że cię widzę! Choć żaden z nas nie ma pojęcia, po co znaleźliśmy się tutaj.

— A nie, to wiem — odparł Calvin. — Nie wiem tylko, po co Peggy nas przysłała.

— Więc…? Powiesz mi?

— Znaleźliśmy się tutaj, ponieważ pora zapomnieć o małostkowych urazach i razem przystąpić do pracy, żeby naprawdę zmienić świat.

Ich rozmowa nie trwała nawet minuty, a Alvin już zaczął cicho zgrzytać zębami. Małostkowe urazy? To Calvin bez przerwy chodził obrażony i to Calvin postanowił opuścić Kościół Vigor i ruszyć Bóg wie dokąd — do Francji i Anglii, Camelotu, Filadelfii, a także wielu innych miast, o których Alvin nie miał pojęcia. To Calvin przestał pracować nad swoim talentem i musiał się wszystkiego nauczyć na własną rękę.

Najwyraźniej wiedział już wszystko i był gotów zająć miejsce u boku brata jako jego równorzędny partner. Lecz Alvin nie miał najmniejszych złudzeń, że będą pracowali razem. Calvin będzie go wspierał, jeśli będzie miał ochotę, a jeśli nie, to nie.

A kiedy naprawdę narozrabia, ja będę musiał naprawiać to, co on zepsuje, pomyślał Alvin.

Nie, nie, to niesprawiedliwe. Trzeba dać szansę chłopakowi.

Mężczyźnie, chciałem powiedzieć.

A może jednak nie.

— No dobrze — odezwał się Calvin. — Może jeszcze nie zapomnieliśmy o naszych małostkowych urazach.

Alvin zdał sobie sprawę, że nie odpowiedział.

— Jakich urazach? Myślałem, jak podzielić nasze zadania.

— Dlaczego nie myślisz na głos? Może zdołałbym wtedy pod rzucić ci jakiś pomysł, zamiast czekać na twój.

Powiedział to z uśmiechem, lecz Alvin omal nie parsknął. Tyle na temat przezwyciężonych uraz.

— A gdzie ten Francuz, z którym podróżowałeś parę lat temu?

— Balzac? Wrócił do Francji. Pisze wywrotowe powieści, w których Napoleon wychodzi na osła.