Dlatego wstał, zarzucił worek na ramię i upewnił się, że Arthur Stuart wstał także, po czym razem wyruszyli na poszukiwanie noclegu — nie żadnej zapchlonej, zbyt drogiej i zatłoczonej spelunki nad rzeką. Nie wiedział, jak długo tu zostanie, a jego fundusze były ograniczone, więc zamierzał znaleźć pokój w pensjonacie, gdzie mieszkają szacowni, przyzwoici obywatele. Gdzie na przykład mógłby się zatrzymać wędrowny, szukający zatrudnienia kowal.
Nie zdążył się oddalić od tawerny nawet o trzydzieści kroków, kiedy zdał sobie sprawę, że za nim idzie Abe Lincoln. Zatrzymał się, odwrócił i dopiero wtedy zauważył, że Arthur Stuart nie idzie z nim, lecz z Abe’em.
Niepokojące, jak dobrze Arthur nauczył się ukrywać przed nim swój płomień serca. Nie żeby Alvin kiedykolwiek miał problemy z odnalezieniem chłopca, jeśli go potrzebował, ale kiedyś wiedział, gdzie go szukać, nie myśląc o tym. Odkąd Arthur nauczył się podstaw prawdziwego Stwarzania — jak podgrzać żelazo lub je zmiękczyć, co nie jest prostą sztuką — jakoś zdołał sobie przyswoić umiejętność zwodzenia Alvina, kiedy odchodził i ruszał w swoją stronę.
Ale nie pora na reprymendy — nie teraz, w obecności Abe’a.
— Więc jednak pozwoliłeś Cozowi zostać sam na sam z własnymi pieniędzmi? — spytał Alvin.
— Coz nie powinien zostawać sam na sam nawet ze sobą, ale przyszło mi do głowy, że ty i obecny tu Arthur Stuart jesteście moimi prawdziwymi przyjaciółmi i szkoda tracić was z oczu.
— No, to nieuniknione. Jeśli chcesz ocalić swoje dochody, musisz kupić bilet i dostać się na jakiś statek, zanim Coz znowu się zakocha.
— Robisz na mnie wrażenie wędrowca. Chyba nie podasz mi adresu, na który mógłbym wysłać list. Za to ja mam swoje miejsce.
Na razie jeszcze na niczym nie zarabiam wielkich pieniędzy, ale wiem, gdzie chcę to robić. Napisz do Abrahama Lincolna w mieście Springfield, w stanie Noisy River — list na pewno dotrze.
Alvin nigdy w życiu nie narzekał na brak przyjaciół, ale jeszcze nie spotkał kogoś, kogo by polubił w bardzo krótkim czasie i kto natychmiast odwzajemnił tę sympatię.
— Abe, nie zapomnę tego adresu i z całą pewnością z niego skorzystam. Co więcej, do mnie także można napisać. Każdy list, wysłany do Alvina juniora na ręce Alvina Millera w mieście Vigor Kościół, niezwłocznie do mnie dotrze.
— Twoja rodzina?
— Dorastałem z nimi i nadal ze sobą rozmawiamy — powie dział Alvin z uśmiechem.
Abe nie uśmiechnął się w odpowiedzi.
— Słyszałem o Vigor Kościele i jego mrocznej historii.
— Historia faktycznie jest mroczna i w dodatku prawdziwa.
Ale jeśli ją znasz, wiesz także, że niektórzy z nich nie wzięli udziału w masakrze nad Chybotliwym Kanoe i nie zostali przeklęci.
— Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, lecz pewnie musiało tam być paru takich, którzy nie ubrudzili rąk.
Alvin podniósł dłonie.
— To nie ma już takiego znaczenia jak kiedyś, bo klątwa została zdjęta i wybaczono grzechy.
— O tym nie słyszałem.
— Bo o tym nie mówi się głośno. Jeśli chcesz się dowiedzieć całej historii, odwiedź moją rodzinę, kiedy tylko zechcesz. To gościnny dom, przyjmuje wielu, a jeśli powiesz, że jesteś przyjacielem moim i mojego przyrodniego szwagra, zostaniesz ugoszczony, nakarmiony i być może usłyszysz historię, której dotąd nie znałeś.
— Wybiorę się tam, możesz być pewien. I cieszę się, że to nie koniec naszej znajomości.
— Na pewno nie cieszysz się bardziej ode mnie.
Znowu rozstali się, uścisnąwszy sobie ręce, i Abe ruszył wielkimi krokami ku tawernie, sunąc w tłumie przechodniów niczym parowiec.
— Lubię go — odezwał się Arthur Stuart.
— Ja też. Choć uważam, że ma więcej darów niż rozśmieszanie ludzi.
— Nie wspominając już o tym, że jest najurodziwszym brzydalem albo najbrzydszym przystojniakiem, jakiego kiedykolwiek widziałem.
— Z tym się zgadzam. A jeszcze… wolałbym, żebyś już więcej nie ukrywał przede mną swojego płomienia serca.
Arthur Stuart spojrzał na niego nieruchomym wzrokiem. Odpowiedział dokładnie tak, jak spodziewał się po nim Alvin.
— Teraz, kiedy zostaliśmy sami, może byś mi wreszcie powiedział, jaki interes mamy w Barcy?
Alvin westchnął.
— Powiem ci to samo co w Carthage City, kiedy wyruszyliśmy w drogę. Jadę, ponieważ moja Peggy mnie tu wysłała, a dobry mąż robi to, na czym zależy żonie.
— Ona cię nie wysłała do Carthage City, tego jestem pewien. Uważa, że tam umrzesz.
— Kiedy umrę, to będę martwy we wszystkich miastach jednocześnie — odparł nieco urażony Alvin. — Peggy może mnie posłać na koniec świata, a ja tam pojadę, ale chcę mieć przynajmniej prawo wyboru własnej trasy.
— Czyli naprawdę nie wiesz, co masz tu zrobić? Myślałem, że chcesz powiedzieć, że to nie mój interes.
— Bo nie twój. Ale na razie wygląda na to, że także nie mój. Na parowcu wydawało mi się, że nasza podróż może mieć coś wspólnego ze Steve’em Austinem, Jimem Bowie i wyprawą do Meksyku. Ale kiedy ich opuściliśmy i…
— I uwolniliśmy dwa tuziny Czarnych, którzy nie chcieli być niewolnikami.
— To już raczej twoja zasługa. Na twoim miejscu bym się tym nie chwalił na ulicach Barcy.
— A ty jeszcze nie zgadłeś, co zamierza Peggy.
— Nie rozmawiamy już ze sobą tak jak kiedyś. Czasami wydaje mi się, że ona wysyła mnie z pilnym zadaniem w jakieś miejsce tylko dlatego, że zobaczyła, jak w innym spotyka mnie coś strasznego.
— Tak już się zdarzało.
— Mnie się to nie podoba, ale rozumiem, że chciałaby, by nasze dziecko miało ojca, więc się zgadzam, choć od czasu do czasu przypominam jej, że dorosły mężczyzna lubi wiedzieć, dlaczego coś robi. A w tym przypadku, co ma robić.
— To lubi dorosły mężczyzna? — spytał Arthur Stuart ze zbyt szerokim uśmiechem.
— Dowiesz się, kiedy dorośniesz — uciął Alvin.
Ale prawda wyglądała tak, że Arthur Stuart już całkiem dorósł. Alvin nie wiedział, czy jego ojciec był wysoki; matka była tak młoda, że mogła nie osiągnąć swego pełnego wzrostu. Zresztą chłopiec miał już piętnaście lat — najwyższa pora, by Alvin przestał go traktować jak młodszego brata i zacząć uważać za mężczyznę, który ma prawo iść własną drogą, jeśli tego pragnie.
I pewnie właśnie dlatego Arthur Stuart nauczył się ukrywać swój płomień serca przed Alvinem. Oczywiście nie całkowicie — tego nigdy nie potrafiłby dokonać. Ale mógł sprawić, że Alvin go nie zauważy, jeżeli nie będzie szukać — a i wtedy płomień serca był ukryty lepiej, niż można by się spodziewać.
Alvin także ukrywał się przed innymi, więc nie mógł całkowicie potępić chłopca za to pragnienie ucieczki. Na przykład nikt nie wiedział, że Alvin nie tylko nie ma pojęcia, jakie zadanie wyznaczyła mu Margaret, ale że go to wcale nie obchodzi. Ani to, ani nic innego.
W dojrzałym i podeszłym wieku lat dwudziestu sześciu Alvin Miller, który stał się Alvinem Smithem, a jego tajemne miano brzmiało Alvin Stwórca — ten sam Alvin, którego narodzinom towarzyszyły znaki, nad którego dorastaniem czuwało zarówno Dobro, jak i Zło, ten sam, który sądził, że ma do wypełnienia wielką misję i dzieło, już od dawna doszedł do wniosku, że znaki nie miały znaczenia, że siły zła i dobra straciły tylko na niego czas, ponieważ dar Stwarzania powierzono niewłaściwej osobie. W jego rękach na nic się nie przydawał. Wszystko, co zrobił, niszczało. Nie mógł pokonać Niszczyciela, który starał się doprowadzić ten świat do ruiny. Nie potrafił przekazać nikomu nic więcej niż strzępy swojej mocy, więc plan otoczenia się innymi Stwórcami spełzł na niczym.