— No, to zasłużyliśmy na osobne miejsce w piekle.
— Alvinie, zrobimy to, co zrobimy. Już się prawie stało i teraz nie potrafimy tego opanować ani zatrzymać. Podziemne siły są ogromne i straszne; trzeba było wszystkich najmądrzejszych mężczyzn i kobiet z każdego plemienia, którzy przez wiele miesięcy uczyli ziemię, co powinna zrobić w mieście Meksyk.
— I musiałeś mi powiedzieć, bo Calvin właśnie tam zmierza.
— Zasmuciłoby mnie, gdybym się przyczynił do śmierci twego brata.
— Problem w tym, że jeszcze nie było przypadku, by Calvin zrobił to, o co go proszę.
— Nie sądziłem, że to będzie łatwe. Wiem tylko, że byś mi nie wybaczył, gdybym cię nie ostrzegł i nie dał szansy spróbować.
Alvin westchnął i usiadł.
— Chciałbym być znowu małym chłopcem.
— Któremu Niszczyciel zrzucał na głowę belki i którego starał się wykrwawić podczas operacji?
— Wtedy walczyłem tylko o siebie. Nie mogę jechać za Calvinem do Meksyku, ponieważ znalazłem w Barcy jakieś pięć tysięcy zbiegłych niewolników i Francuzów, którym muszę dać miejsce zamieszkania.
Tenskwa-Tawa objął wyspę gestem ręki.
— Jeśli uważasz, że zmieścisz tu swoje pięć tysięcy, zapraszam. Ale tylko niewolników. Mój lud nie zniósłby tu białych Francuzów.
— Chyba nie.
— Kanada nie jest tak piękna, żeby Francuzi stali się tu lepsi i mniej okrutni niż Anglicy czy Hiszpanie.
— Mamy także paru z nich. Biedacy, którzy powierzyli nam swój los. Ale nie chcemy tu zamieszkać.
— To dobrze. Bo nie potrafiłbym przekonać plemion, by wam na to pozwoliły.
— Chcemy przejść bezpiecznie przez wasze ziemie.
— Dokąd?
— Na północ. Wzdłuż rzeki. Na północ, bo po drugiej stronie rzeki znajdują się Stany Zjednoczone. A dokładnie wolny stan Noisy River. Nie chcemy znaleźć się znowu na terytorium, gdzie panuje niewolnictwo.
— Pięć tysięcy. Co będą jedli?
Alvin wyszczerzył zęby.
— To co da im ziemia i wy, dobrzy ludzie.
— Przejście pięciu tysięcy ludzi zostawi bliznę na naszych te renach.
— To pora żniw. Dojrzewają zboża, drzewa rodzą owoce. Czy czasy po tej stronie rzeki są tak ciężkie, że nie możecie się podzielić z ludźmi, którzy uciekają z niewoli i nieszczęścia?
— Trzeba będzie wiele wysiłku. Nie jesteśmy tacy jak wy. Nie mamy tylu upraw, żeby je zawieźć wozami, pociągami czy barkami gdzie indziej i sprzedać. Każda wioska ma własne pola, a pożywienie dostają od innych tylko w czasach klęski głodu.
— Czy pięć tysięcy ludzi bez ziemi i jedzenia to nie rodzaj ruchomej klęski?
Tenskwa-Tawa pokręcił głową.
— Prosisz mnie o coś bardzo trudnego. I nie tylko z powodów, które już wymieniłem. A co powiedzą Biali ze Stanów Zjednoczonych i Kolonii Korony, kiedy pięć tysięcy zbiegłych niewolników przejdzie na drugi brzeg rzeki pomimo mgły i wyłoni się z niej pięćset mil dalej?
— O tym nie pomyślałem.
— Przez rzekę zaczną się przeprawiać łodzie pełne ludzi.
— Ale nie przekroczą granic.
— Mgła to mgła. Nasycamy ją lękiem, tak, ale ci, których gna potężna chciwość lub wściekłość, mogą ten lęk pokonać. Co roku paru się na to odważa, a czasem któremuś się udaje.
— I co z nim robicie?
— Zakuwamy w kajdany. Pracują z kobietami, aż postanowią złożyć przysięgę pokoju i żyć pomiędzy nami.
— A jeśli nie? Odsyłacie ich?
— Nikogo stąd nie wypuszczamy.
— Z wyjątkiem mnie.
— I tych dwudziestu pięciu Czarnych. Możesz ich sobie za brać, kiedy tylko zechcesz. Bo nie będą opowiadać historii o raju, który tylko czeka, aż pojawi się armia zdolna podbić nieuzbrojonych dzikusów.
— Więc musimy przejść rzekę w taki sposób, by nikomu nie przyszło do głowy, że może sam tego dokonać.
Tenskwa-Tawa roześmiał się.
— Alvinie, masz duszę komedianta.
— W swoim czasie ty także wystawiłeś parę komedii.
— Jeśli to będzie wyglądać na cud, armia Stanów Zjednoczonych oraz królewska nie uznają, że też tak mogą. Jedynym błędem rozumowania jest ten, że twoje przejście przez jezioro Pontchartrain graniczyło z cudem, a jednak wojsko ruszyło w pościg za tobą.
— Zrezygnowali, kiedy zabrałem most.
Tenskwa-Tawa pokręcił głową.
— Mam na głowie wojnę z Meksykanami, a mam ci pomóc w cudownym przejściu przez Mizzippy, by narazić wielki i miłujący pokój naród na niebezpieczeństwo.
— Hej, ten kij ma dwa końce. Ja usiłuję ocalić pięć tysięcy zbiegów, a ty mi nagle oświadczasz, że mój brat zmierza prosto w krater czynnego wulkanu.
— Jak to dobrze, że tak bardzo się nawzajem lubimy.
— To ty nauczyłeś mnie wszystkiego, co umiem.
— Ale nie wszystkiego, co umiem ja.
— A ja oddałem ci oko.
— I uzdrowiłeś moje serce. Lecz i tak same z tobą kłopoty.
11. Powódź
Po drugiej nocy rozeszły się wieści i już było trudniej. Pani Cottoner nic nie mówi, powiedziała La Tia, ale jej syn tak. A ludzie z drugiego domu… Arthur Stuart musiał skorzystać ze stworzycielskiej mocy, by zapieczętować drzwi i okna pokoju, w którym ich zamknął. Nie chcieli się uspokoić i ciągle krzyczeli. Przez was będziemy nędzarzami, nie macie prawa, ci niewolnicy są nasi! Maria miała ochotę zatkać im usta bawełną, całym zbiorem przyniesionym przez niewolników, wypchać ich tak, by stali się jak wielkie poduszki, na których się wysypiali, podczas gdy niewolnicy spędzali noce na twardych deskach i słomie w brudnych, zaszczurzonych chatach.
Takich jak chata, w której Maria musiała dorastać w Barcy, w Bagnie. Ale matka Marii nie była niewolnicą. Jesteśmy z lepszej rodziny niż te szumowiny, mawiała. Pochodzimy z portugalskiej rodziny królewskiej, lecz Napoleon wygnał nas i zmusił do ucieczki do Nowego Orleanu, a potem sprzedał go Hiszpanom, żebyśmy już zawsze były bezdomne. Bo jesteś wnuczką księcia, a on był synem króla. Powinnaś poślubić co najmniej hrabiego, dlatego musisz się uczyć dobrych manier, francuskiego i angielskiego, i dygania, i ładnego chodzenia, i…
Kiedy Maria dorosła, zrozumiała, że nie wszyscy potrafią zaglądać do ludzkich organizmów i widzieć, czy są chore i czy umrą. I raptem matka zaczęła opowiadać coś zupełnie innego. Twój ojciec był wielkim czarnoksiężnikiem. Stwórcą, tak ich tutaj nazywają. Facteur. Createur. Potrafił wyrzeźbić ptaka z drewna, dmuchnąć na niego, a ptak odlatywał. Ty odziedziczyłaś trochę tego daru i trochę mojego, bo moim talentem jest miłość. Kocham ludzi, moja droga Marie, ty masz tę miłość po mnie i dzięki niej zaglądasz do ich serc, a moc twojego ojca pozwala ci zajrzeć w ich śmierć, bo to jest największa moc, spojrzeć śmierci w oczy i się nie przestraszyć.
Co za bujdy! Wtedy Maria wiedziała już, że to same kłamstwa. W Portugalii matka nazywała się Caterina, w skrócie Rina. Kiedy przybyła do Nowego Orleanu, ludzie kpili z niej i nazywali ją Rien, to po francusku znaczy „nic”. Albo nawet de Rien, co Francuzi mawiają po „dziękuję”, mając na myśli „nie ma za co”. Bo Maria rozumiała już, że jej matka była prostytutką, i to niezbyt drogą, a jej ojcem był prawdopodobnie jakiś klient, zanim matka dostała skuteczny heks przeciwko ciąży.
Ale udawała, że wierzy w opowieści, bo matka z taką radością je opowiadała. A to, że są nieprawdziwe, przyjęła z ulgą, bo zawsze się bała, że Napoleon pewnego dnia straci władzę lub umrze, portugalska rodzina królewska wróci na tron, zacznie ich szukać, znajdzie i matka będzie zadowolona, bo będzie mogła wrócić tam, gdzie się wychowała, ale Maria nie potrafiła dobrze dygać, jej francuski nie był elegancki ani wytworny, a ona chodziła brudna i zawsze pogryziona przez komary, więc na dworze wszyscy by się z niej tylko śmiali, tak jak ludzie na ulicach Barcy. Ale jeszcze gorzej, bo śmiałyby się z niej piękne damy i panowie. Dlatego się nie cieszyła, że pochodzi z rodziny królewskiej. Już lepiej być córką taniej portugalskiej dziwki z Nueva Barcelona.