Выбрать главу

Ale teraz, z dala od najbardziej znienawidzonych ludzi z Barcy, nagle stały się ważne. Alvin, Arthur Stuart i La Tia odnosili się do nich z szacunkiem, bo to one pukały do drzwi dworów. Nosiły piękne stroje i zachowywały się jak damy z rodziny królewskiej, a nawet jeśli nie mogły naprawdę nikogo oszukać, bo stroje nie były aż tak piękne, zabawnie było popatrzeć, jak opowiadanie mamy jednak się trochę sprawdziło.

Trzeciego dnia, kiedy zobaczyli dwór, La Tia powiedziała:

— Ten niedobry. Idziemy dalej.

I tak by zrobili, gdyby na ganek nie wyszli trzej mężczyźni, wycelowali muszkiety i kazali się wszystkim poddać.

Wtedy Arthur Stuart — jaki to mądry chłopak, niech go Bóg błogosławi — sprawił, że lufy wszystkich muszkietów zmiękły i opadły, tak że nie dało się z nich strzelać. Mężczyźni dobyli szabel i ruszyli na nich. Arthur Stuart sprawił, że szable też stały się giętkie niczym wierzbowe witki. La Tia zaczęła się śmiać i nie mogła przestać.

Ale tym razem nie było sensu udawać. Mieszkańcy tego domu, całej okolicy, dowiedzieli się już o ogromnej rzeszy zbiegłych niewolników, którzy opanowują plantacje, gwałcą kobiety, zabijają mężczyzn i pozwalają niewolnikom palić wszystko do fundamentów. Oczywiście nie była to prawda — z wyjątkiem tego, że dwie Francuzki wpraszają się do cudzych domów, a kiedy są już w środku, dwoje podróżujących z nimi niewolników podburza całą plantację.

Więc nie będzie już elementu zaskoczenia przy drzwiach. Od tej pory każda plantacja będzie polem walki.

Trzej biali mężczyźni znaleźli się związani w stodole, a wszystkie białe kobiety zamknięto w pokoju na piętrze. Na całej plantacji nie było ani jednego niewolnika, ponieważ wszystkich odesłano. La Tia, Arthur Stuart, Maria i jej matka zwołali radę pułkowników, by podjąć decyzję.

— Gdybyśmy usłyszeli zieloną pieśń — powiedział Arthur Stuart — moglibyśmy iść nocą i nie czuć głodu, tak jak podczas przejścia przez Pontchartrain.

— Nie pamiętam żadnej zielonej pieśni — odezwała się La Tia.

— Pamiętasz, tylko nie wiedziałaś, że to ona.

— Co takiego jest w tej pieśni? Dlaczego jest zielona?

— To pieśń życia, które cię otacza. Nie ludzkiego, ludzkie życie to przeważnie tylko hałas. I nie maszyn. Muzyka drzew, wiatru, żaru słońca, muzyka ryb, ptaków, robaków i pszczół. Muzyka życia całego świata, który nas otacza, a ty pozwalasz sobie wejść w tę pieśń. Sam tego nie potrafię, ale kiedy jestem z Alvinem, on mnie wrzuca w tę pieśń i wtedy ją słyszę; czuję, jakby moje ciało biegło samo z siebie. Mogę biec i biec, i biec, i pod koniec czuję się, jakbym się obudził z długiego mocnego snu. I dopóki biegnę, nie czuję głodu. Ani pragnienia. Przynależę do świata, który wiruje dniem i nocą, wiatr wieje nade mną, rośliny ze mnie wyra stają, zwierzęta po mnie chodzą…

Cudownie było słuchać, jak opowiada z rozświetloną twarzą. Ten młody pół-Czarny mężczyzna kochał Alvina nawet bardziej niż Maria. Och, trzymać Alvina za rękę i biec przez las, słuchać zielonej pieśni i widzieć, że krzaki i gałęzie usuwają się z drogi, a ziemia staje się gładka i miękka…

La Tia nie poddała się rozmarzeniu. Robiła listę.

— Ryby, ptaki, drzewa — powtórzyła, kiedy Arthur Stuart skończył. — Nie chce się jeść, nie chce się pić. Wiatr. I robaki, tak? I żar słońca. Coś jeszcze? Coś więcej?

— Chcesz rzucić czar, który będzie miał takie działanie?

— Spróbuję. Najlepiej jak mogę. — Uśmiechnęła się podstęp nie. — To mój talent, chłopcze.

Natychmiast wysłała Michele i kilka innych, które widać już poprzednio służyły jej pomocą, po potrzebne rzeczy. Pióro ptaka, płetwa ryby — to najtrudniejsze — żywy żuk, liście drzewa. Szczypta ziemi, kropla wody, popiół z ogniska, a kiedy wszystko to znajdzie się w woreczku, La Tia dmuchnie do niego i okręci go długim włosem kobiety, na przykład Marii.

Rano woreczki dla niej, Arthura Stuarta i wszystkich pułkowników były już gotowe.

— Teraz zobaczymy, czy ta zielona pieśń zagra — powiedziała La Tia.

— A co ze mną? — spytała Maria. — I moją matką?

— Ty weźmiesz mnie za rękę, twoja mama — Arthura. Ja to robię inaczej, ale ty myśl o miłości.

Arthur spojrzał na nią i uniósł brwi, jakby go to śmieszyło. Ignorant.

Maria wzięła za rękę La Tię, Arthur matkę, ruszyli i… nic się nie stało. Było zupełnie inaczej niż podczas przechodzenia przez most.

— Chyba się nie uda bez Alvina — powiedział Arthur Stuart. — Choć tego się można nauczyć. On się z tym nie urodził. Nauczył go sam Ta-Kumsaw.

La Tia jęknęła głośno i lekko uderzyła go w czoło.

— Ty niemądry, ty nie mówisz La Tii to czary Czerwonych, ta zielona pieśń? Dawać pułkowniki, wszystkie, niech przyniosą woreczki.

Zatrzymano pochód; pułkownicy zebrali się w grupce, a reszta ludzi czekała, niechętnie mamrocząc.

La Tia otworzyła woreczki i powiedziała:

— Jedna kropla waszej krwi, już. No, kto by usłuchał czegoś takiego bez sprzeciwu? Ale Arthur Stuart rzekł:

— Mogę utoczyć kroplę krwi z waszych palców i nie będzie bo lało, ale musicie się zgodzić.

Więc wszyscy oczywiście się zgodzili i Arthur ujmował po kolei ich ręce, zamykał oczy, skupiał się i po chwili spod paznokcia spływała jedna kropla krwi, która wpadała do woreczka.

Wtedy La Tia znowu dmuchała w woreczek i zawiązywała go, lecz tym razem dodawała do włosów Marii źdźbło trawy.

— Teraz może — powiedziała.

I tym razem ruszyli, a czar zaczął działać. Maria nie wiedziała, czy reaguje na prawdziwą zieloną pieśń — nie słyszała jej, przechodząc przez most. Raczej pamiętała jakieś napięcie, kiedy pchała taczki, nie czując bólu dłoni ani pleców.

I coś podobnego zaczęło się dziać także teraz. Już dawno zostawiła taczki, teraz na zmianę z matką niosła kulę z krwawej wody, którą zostawił jej Alvin. Ale w tej chwili nie musiała się nikim wyręczać. Kula nadal była ciężka, lecz Maria się nie męczyła. Nie czuła nawet bólu ramion, w które wpijały się paski.

Owszem, w końcu poczuła głód i pragnienie, ale to jej nie przeszkadzało. A jej stopy zawsze odnajdywały odpowiednie miejsce na ziemi.

Czar nie działał tylko na Arthura Stuarta. W końcu chłopiec oddał swój woreczek matce Marii.

— Wszystkie siły koncentruję na mgle, żeby była przed i za nami, i na płomieniach serc tych, którzy mogą nam zrobić krzywdę. Chyba dlatego czar na mnie nie działa.

— Szkoda, dziecko — powiedziała La Tia. — Rób to, co robisz, wszyscy się za ciebie modlimy.

Arthur Stuart uchylił kapelusza i z uśmiechem ruszył przed siebie.

Maria miała ochotę podbiec do niego, wziąć go za rękę i iść razem z nim, ale to by było głupie. Przede wszystkim musiałaby mieć woreczek. Po drugie, on musiał się skupić na swoim zadaniu. Po trzecie, prawdopodobnie by sobie tego nie życzył.

Reszta zareagowała na czar. Małe dzieci szły szybciej. Dorośli niosący niemowlęta się nie męczyli. Nikt nie przystawał, żeby odpocząć, i nie zostawał za grupą, więc choć nie szli szybciej niż dotąd, pokonali dłuższą drogę.