— I właśnie dlatego potrzebujemy schronienia dla tych ludzi, zanim ktoś przekona się na własne oczy, ilu ich jest.
— Och, wiem, ile to pięć tysięcy osób. To cztery razy więcej od liczby mieszkańców Springfield i tyle samo, ile jest w całym hrabstwie.
— Więc nie ma tu dla nich miejsca.
— Ani w żadnym innym mieście nad Mizzippy. I sądzę, że jeśli zamierzacie ich przewieźć w łodziach, będziecie chcieli znaleźć dla nich schronienie blisko miejsca, w którym wylądują.
— Nie w łodziach.
— Na piechotę? Jeśli mają przejść aż do Noisy River, kiedy będzie ich ścigać straż obywatelska z każdego hrabstwa, w którym panuje niewolnictwo, to nie moja pomoc wam potrzebna.
— Oni nie przejdą po wschodnim brzegu rzeki.
Lincoln wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— A, więc Alvin namówił Czerwonych, żeby ich przepuścili.
— Przepuścili, ale nie pozwolili zostać.
— Wcale mnie to nie dziwi. Dziś wpuszczasz pięć tysięcy, jutro do twoich drzwi puka dziesięć.
— Wiem, nie wierzy pan, żeby mógł pan pomóc, ale Margaret Larner jest innego zdania. Trochę zdążyłem pana poznać i sądzę, że doskonale pan sobie poradzi, a w tej chwili brakuje panu jedynie chęci, by spróbować.
— Przecież wie pan, że przegram.
— Nie możemy przegrać bardziej z pańską pomocą niż bez niej.
— Wie pan, że Coz będzie chciał pomóc, a on jest nawet bar dziej tępy ode mnie.
— Z radością przyjmę pomoc Coza, kimkolwiek on jest, jeśli mogę na pana liczyć.
— Coś panu powiem.
— Czy chce pan czegoś w zamian?
— O, i tak to zrobię, a raczej zrobię wszystko co w mojej mocy. Ale skoro mamy spędzić ze sobą nieco czasu, a prawdopodobnie czeka nas wiele godzin wspólnej podróży, może zechciałby mnie pan nauczyć podstaw prawa?
— Przepisy prawne nie służą do opowiadania, tylko do czytania.
— Czyta je ten, kto się już zdecyduje, że chce być prawnikiem. Ale przedtem o nich mówi, żeby się dowiedzieć, w co się pakuje i czy chce poświęcić na nie całe życie.
— Wątpię, żeby mógł pan poświęcić całe życie na jedną rzecz.
Wątpię, by miał pan to w sobie, jeśli w ogóle znam się na ludziach.
Ale myślę, że jeśli się pan uprze, to będzie pan dobrym prawnikiem. Zwłaszcza że nigdy nie będzie pan wyglądał jak prawnik.
— Więc to nie wada?
— Każdy prawnik, który będzie pańskim przeciwnikiem w sądzie, weźmie pana za wieśniaka i uzna, że nie warto się przygotowywać.
— Ale ja jestem wieśniakiem.
— A ja bednarzem. Bednarzem, który wygrywa większość swoich spraw.
Lincoln parsknął śmiechem.
— Więc powiada pan, że będąc sobą i nie udając nikogo inne go, oszukam tych wielkich panów prawników lepiej, niż gdybym chciał ich okłamać?
— Nie ma pan wpływu na to, co inni o panu myślą, zanim do staną do ręki wszystkie dowody.
Lincoln wyciągnął dłoń.
— Jestem z panem, dopóki nie znajdziemy schronienia dla tej gromadki Alvina. Chyba obóz na peryferiach miasta to za mało.
A jeśli Alvin postanowi rozdzielić tych ludzi pomiędzy dwadzieścia miast, będzie jeszcze gorzej, bo nikt ich nie zechce.
— Może nie obejdzie się bez tego, choć to także niebezpiecznie. Wie pan, że odszukiwacze niewolników zjawią się tu natychmiast, gdy rozejdą się plotki.
— Tak… musimy znaleźć miejsce, skąd odszukiwaczenie zdołają ich wywieźć na południe.
— Miejsce, które zapewni im ochronę.
— A zatem potrzebujemy całkowicie abolicjonistycznego hrabstwa. Z własnym sędzią, żeby wiadomo było, jak zakończy się pozew o każdego niewolnika.
— To by był wielki plus, owszem.
— Hrabstwo, w którym sędzia pokoju nie będzie współpraco wał z odszukiwaczami.
— Czy jest gdzieś takie? — spytał Verily.
— Jeszcze nie — odparł Lincoln i uśmiechnął się szeroko.
13. Misja
Wszystko było zaplanowane precyzyjnie niczym kościelny piknik. Arthur Stuart obserwował to ze szczerym podziwem. Wszystkie opowieści o Czerwonych mówiły o dzikusach żyjących na łonie natury, jedzących owoce prosto z drzew, przemawiających do jeleni, które podchodziły po to, by czerwonoskóry mógł je rąbnąć w głowę. Były także inne historie o dzikusach mordujących, gwałcących, skalpujących i trzymających Białych w niewoli, dopóki ci nie uciekną lub dopóki nie odnajdą ich żołnierze, po czym Biali odmawiają powrotu do domu. Albo o tym, że Czerwony upija się w mgnieniu oka, pada jak kłoda i do końca życia myśli już tylko o tym, by się znowu napić.
Oczywiście Arthur Stuart podświadomie wiedział, że takie historie nie trzymają się kupy. Alvin poznał Czerwonych jeszcze przed narodzinami Arthura Stuarta, jego przyjacielem był Czerwony Prorok. Arthur wiedział też, że Alvin poznał i podróżował z Ta-Kumsawem, a nawet dał się poznać jako renegat, gdyż podczas wojny przebywał przez jakiś czas z Czerwonymi.
Arthur widywał wielu Czerwonych — ale na ogół byli to Irrakwa lub Cherriky, ubrani w garnitury, mający miejsce w Kongresie, nadzorujący budowę linii kolejowych, kierujący bankami i wykonujący wszystkie inne zawody, więc nie różnili się od Białych niczym z wyjątkiem koloru skóry i wzrostu, bo bywali bardzo wysocy.
— Dobry człowiek, na ile to możliwe — powiedział raz Alvin Arthurowi Stuartowi ze smutkiem o jednym z nich. — Żyje w dostatku, jest inteligentny. Ale co musiał oddać, żeby się wzbogacić…
Arthur Stuart podejrzewał, że Alvinowi chodzi o zieloną pieśń. Przeczuwał, że Czerwoni mogą żyć w zielonej pieśni przez cały dzień, a ten Irrakwa z tego zrezygnował.
Ale kiedy pomyślało się o Czerwonych z drugiego brzegu Mizzippy, człowiek się spodziewał, że żyją w tradycyjny sposób, polują, łowią ryby i mieszkają w wigwamach. Więc początkowo Arthur Stuart zwyczajnie się zirytował, widząc, że Czerwoni zbudowali sobie chaty z bali i mają całe miasta, a także akry pól obsianych kukurydzą i fasolą.
— To żadna zielona pieśń — powiedział do Marii od Zmarłych — tylko miasta.
Maria od Zmarłych się roześmiała.
— Dlaczego Czerwoni mieliby nie mieć miast? I to dużych?
Myślisz, że tylko Biali wiedzą, co to jest miasto?
A kiedy przyszło do nakarmienia tych sześciu tysięcy zbiegów… ha! — Czerwoni okazali się zorganizowani jak armia. Rozstawili pięćdziesiąt stołów i każdy pułkownik i major miał przyprowadzić pięćdziesiąt rodzin. Podchodzili kolejno do stołów i ładowali do koszy czekające na nich jedzenie. Potem nieśli je na pastwiska, na których pozwolono im rozbić obozy, i wszystko szło tak gładko, że każdy zdążył zjeść śniadanie, zanim słońce zaczęło na dobre przypiekać. I przez cały czas kobiety znosiły nową żywność — kukurydziany chleb, placki, tłuczoną fasolę, cydr, jabłka, papaje i wielkie kiście winogron.
O te winogrona po prostu musiał spytać.
— Skoro Czerwoni mają winogrona, jak to możliwe, że nie wy naleźli wina?
— Nie mieli winogron, dopóki nie nauczyli się od Białych, jak je hodować — odpowiedział Alvin.
— Więc czy teraz robią wino?
— Ich cydr i wino zawierają tak mało alkoholu, że musisz się wysiusiać, na długo zanim ci się zakręci w głowie. Tenskwa-Tawa o to zadbał. Ale to najbezpieczniejszy sposób przechowywania wody, w której nie ma chorób. Poza tym Tenskwa-Tawa chce uodpornić Czerwonych na alkohol, żeby nie stali się jego niewolnika mi, tak jak on i wielu innych.