— Mam nadzieję, że kiedyś będę tak doskonały jak ty.
— Niech — powiedziała. Najwyraźniej nie zauważyła ironii.
Arthur Stuart przez następną godzinę uczył się, jak złożyć urok — na wypadek jak się on rozpadnie, powiedziała La Tia. Powtarzał słowa i ruchy.
— A jeśli nie zrobię tego, jak trzeba? — spytał. — Jeśli coś zapomnę? Czy zadziała wolniej albo wcale nie zadziała?
La Tia znowu spiorunowała go wzrokiem.
— Nie zapomnisz. To się nie dowiemy, jak on bardzo zaszkodzi, jak jeden głupi chłopak zapomina.
Więc nawet kiedy uznała, że on już wie, Arthur Stuart poszedł do zagajnika nad rzeką i jeszcze raz powtórzył wszystko.
Tam zastała go Maria od Zmarłych. Spał wyczerpany. Zielona pieśń pomogła jemu i innym zachować siły przez noc i ranek, ale sen spadł na niego nagle i nieodwołalnie.
Arthur Stuart poczuł rękę na ramieniu i poderwał się na nogi. Zdziwił się, gdy ujrzał Marię od Zmarłych, ponieważ widział ją we śnie.
— Alvin mnie po ciebie przysłał — powiedziała. — Przepraszam, że cię budzę.
Pokręcił głową.
— Nie szkodzi. Nie chciałem zasnąć.
— Na czym leżysz?
Arthur Stuart spojrzał w dół i z przerażeniem ujrzał, że we śnie przygniótł mniejszy urok i go wygiął. Rzucił przekleństwo, przeprosił, a kiedy Maria od Zmarłych powiedziała, że nie szkodzi, podziękował i zaklął jeszcze raz.
— Ona mnie zabije, jeśli tego nie złożę!
— La Tia? Czasem mi się wydaje, że mogłaby kogoś zabić dla wprawy. Jaką ona ma moc!
— Dobrze, że jest po naszej stronie.
— Jeszcze.
— To samo można powiedzieć o tobie. Co będzie, jak znajdzie my się w bezpiecznym miejscu? Gdzie wszyscy pójdą?
— A gdzie mogą pójść? Gdzie zbiegli niewolnicy będą bezpieczni? A moi, Francuzi, nie potrafią mówić tak jak w Paryżu.
Myślisz, że nas zechcą w Kanadzie? Wszędzie będziemy obcy. Może zostaniemy w Stanach Zjednoczonych. Może zostaniemy z Alvinem.
— Alvin ciągle podróżuje. Rzadko spędza dwie noce z rzędu w tym samym łóżku.
— Więc może i my będziemy podróżować.
O, na pewno. Alvin już ją zaprasza.
— Wiesz, że jest żonaty.
Spojrzała na niego jak na wariata.
— Wiem, głupku.
— Jestem głupi?
— Tak, kiedy tak mówisz. Myślisz, że chcę męża? Myślisz, że wszystkie kobiety chcą mężczyzn na mężów albo wcale?
— No, przecież nie masz męża.
— A kiedy go zechcę, powiem mu to, a tobie nie będzie nic do tego.
Tyle na temat jego snu.
— Teraz też mi nic do tego. — Obejrzał mały urok ze wszystkich stron. Wyglądał całkiem dobrze, a jednak coś z nim było nie tak.
— Czy to miało w nim być? — spytała Maria. Podniosła suche czerwone ziarno kukurydzy.
— Tak, tak, dziękuję. — Włożył je pomiędzy dwa kawałki brzozowej kory. — Trudno sobie przypomnieć to, czego nie widać.
O rety, wszystko popsuję, po prostu wiem. To ważne zadanie, oni chyba oszaleli, że wysyłają głupka. Położyła mu na ramieniu rękę.
— Tak naprawdę wcale nie jesteś głupi.
— Jestem, miałaś rację.
— Jesteś, kiedy chcesz odgadnąć, jak myślą kobiety. Ale nie w sprawach mężczyzn.
— Pewnie wtedy jestem jeszcze większym głupkiem — burknął, ale jej dotyk sprawił mu przyjemność, choć była zakochana w żonatym mężczyźnie.
— Widziałam cię w kryształowej kuli. Widziałam, jak biegniesz i biegniesz, przez pustynię, po zboczu góry, do wielkiej do liny wśród wysokich gór, z jeziorem na środku i miastem na środku jeziora. Widziałam, jak biegniesz, zapalasz ogień i ten ogień zmienia wszystkie góry w wielkie kominy, z których bucha dym, a potem ziemia się trzęsie i góry zaczynają krwawić.
— Plan polega na tym, żeby mnie tam wtedy nie było.
— Ta kula nie pokazuje tego, co się naprawdę wydarzy, tylko znaczenie tego, co się może wydarzyć. Ale będziesz biec, tak? I tysiące ludzi unikną ognia.
— Ognia, którego nie będzie, jeśli nie będzie tego. — Pokazał jej większy urok. — Wiesz, jaka straszna jest La Tia?
— Widziałam moją matkę, jak dosiada rekina — odparła Maria od Zmarłych. — Widziałam, jak pływa z rekinami i bawi się z nimi jak ze szczeniakami. Nie boję się La Tii.
— Dlaczego niektórzy mają taką moc, a inni prawie wcale?
— Dlaczego widzę choroby i śmierć, i nie potrafię nic zrobić?
Dlaczego potrafisz mówić każdym językiem, jakim zechcesz, ale nie masz nic do powiedzenia? Talent to brzemię; brak talentu to brzemię. Bóg chce zobaczyć, co zrobimy z naszym brzemieniem.
— Więc wiesz, czego chce Bóg?
— Wiem, że taka jest prawda. Ty też o tym wiesz. — Maria wstała. — Alvin po ciebie posłał, więc przyszłam.
— Pamiętam. Wrócę, jak to naprawię.
— Wiem. Ale teraz już naprawiłeś, no więc chodźmy. Na co czekasz?
— Rozmawiamy, to wszystko.
Wtedy ku jego zaskoczeniu położyła ręce na jego ramionach, pochyliła się i pocałowała prosto w usta.
— Czekasz na to — powiedziała.
— Pewnie tak. A może na drugi, taki sam?
Pocałowała go znowu.
— Więc twierdzisz, że nie jesteś zakochana w Alvinie?
Roześmiała się.
— Chcę, żeby nauczył mnie wszystkiego, co umie. Ale ciebie… ciebie ja chcę nauczyć wszystkiego, co umiem.
I pobiegła ku miastu Czerwonych.
Kiedy Arthur Stuart wrócił, La Tia natychmiast zażądała, żeby jej pokazał uroki. Choć cmokała z ubolewaniem i poprawiała coś tu i tam, robiła to w uroku, którego nie przygniótł, więc doszedł do wniosku, że dobrze się spisał, a ona pewnie tylko robi wiele hałasu.
Alvin wyszedł z nim z miasta po kolacji.
— Już się przespałeś — powiedział — a zielona pieśń cię wzmocni.
— Chcesz mi dać rozpęd — odparł Arthur Stuart — ale przecież będę musiał robić przystanki, choćby tylko po to, żeby spytać o drogę. Jak mam się wtedy rozpędzić?
— Możesz się zatrzymywać i nie przestaniesz słyszeć zielonej pieśni. Tylko się jej trzymaj, ciągle jej nasłuchuj. Zobaczysz. Ale łatwiej ci będzie, jeśli będziesz się trzymać z dala od maszyn.
— Zapamiętam.
— To jedyne, co mi przeszkadza — wyjaśnił Alvin. — Bo ko cham maszyny i kocham zieloną pieśń, a często nie mogę ich mieć jednocześnie. Tenskwa-Tawa kpi z Irrakwa, którzy wolą kolej żelazną od muzyki ziemi, ale powiadam ci, Arthurze Stuarcie, żela zna droga ma własną muzykę i ja ją kocham. Parowe silniki, koła i przekładnie, tłoki, ogień i prędkość… czasami żałuję, że nie mogę się osiedlić i zostać inżynierem.
— Inżynierowie docierają tylko tam, gdzie są tory.
— No i widzisz. Jestem podróżnikiem i tak wygląda prawda.
— Dlatego ty powinieneś wyruszyć w drogę, nie ja. Ja wszystko popsuję i ludzie będą żałować, że nie ty poszedłeś.
— Nikt nie chciał, żebym poprowadził tych ludzi.
— Ja chciałem.
— Poradzisz sobie. A teraz przestańmy gadać i niech się rozpocznie twoja podróż.
Zaczęli biec; kiedy Arthur Stuart raz usłyszał zieloną pieśń, dobiegła go głośniej niż kiedykolwiek wcześniej. Ziemie uprawne Czerwonych nie były podobne do plantacji Białych. Kukurydza i fasola rosły obok siebie, wymieszane; były także inne rośliny, a w nich żyło mnóstwo zwierząt, więc tam gdzie ziemia była zaorana i zasiana, muzyka nie cichła. Może istniał sposób, by dźwięki maszyn zabrzmiały w harmonii z ziemią. Wtedy Alvin nie musiałby między nimi wybierać.