Выбрать главу

— Dajcie mu spokój — powiedział. — Przyszedł nas uratować, no i świetnie. Każdy, kto chce uciekać, niech rusza z nim natychmiast.

Żaden z niego Stwórca, ale ma smykałkę do języków i może zdoła was zaprowadzić w bezpieczne miejsce. Jednak ja uważam, że możemy tę sytuację obrócić na naszą korzyść. Przybyliśmy tu, by za panować nad Meksykiem, tak? Więc niech wulkan zabije Meksykanów, a my stwierdzimy, że to nasze dzieło, i przejmiemy rządy.

— Co powiesz, Steve? — spytał ktoś.

Dopiero wtedy zdali sobie sprawę, że Austin znalazł się między tymi, którzy napili się narkotyku.

— Wiesz, co by powiedział — oznajmił Calvin. — Nie przybył tu, by się poddać. Ani by uciekać z Czarnym, który uważa, że jest ta ki wspaniały, bo umie zrobić śliską podłogę. Przybyliśmy zapanować nad tym krajem i zamierzam do tego doprowadzić.

— Wszyscy wiedzą, że to dzieło Tenskwa-Tawy — powiedział Arthur Stuart. — Jego ludzie już tu są. Zapowiedzieli pojawienie się dymu i ich słowa się sprawdziły.

— Ale Tenskwa-Tawy tu nie ma, prawda? I nie będzie rządzić Meksykiem, co? — odparł Calvin. — Chyba nie. A ktoś to musi zrobić.

Dlaczego nie my? A jak się to wszystko skończy, powiemy ludziom, że to mój brat Alvin podpowiedział Tenskwa-Tawie, co robić, i że zostawili mnie, żebym osadził Steve’a Austina na tronie Meksyku…

— Kto chce ocalić życie, za mną! — rozkazał Arthur Stuart.

— Prędzej zginę, niż zaufam niewolnikowi! — krzyknął jeden z tych, którzy się przewrócili.

— Znakomity wybór — odparł Arthur Stuart.

Ziemia znowu zadrżała, a potem jeszcze raz. Trzeci wstrząs był tak silny, że kilku żołnierzy zwalił z nóg.

— To chyba nie ty, co? — spytał Bowie Calvina.

— Ja mogę wszystko — oznajmił Calvin.

— Oszust — mruknął Arthur Stuart. — Rada szamanów praco wała przez cały rok, żeby doprowadzić wulkan na krawędź wybuchu. Nawet Alvin nie potrafiłby skłonić wulkanu, żeby wybuchł na jego życzenie.

— Może niektóre rzeczy potrafię robić lepiej od Alvina.

Arthur Stuart obejrzał się na resztę żołnierzy.

— Jak szybko potraficie biegać? Jak daleko dotrzecie? Jutro Popocatepetl wybuchnie i zginą wszyscy w tej dolinie. Rozumiecie? Jeśli uciekniemy już teraz, w tej chwili, zdążymy. Jeśli pozwolicie, sprawię, że będziecie biegli szybko i długo. A on… myślicie, że go obchodzi wasz los? Myślicie, że ma moc, która ocali was przed wulkanem? Będzie miał szczęście, jeśli uratuje własne życie.

Paru żołnierzy zaczęło się wahać.

— Nie zapanujemy w Meksyku, jeśli zginiemy.

— Możemy przejąć władzę, gdy wyjdziemy z doliny.

Calvin wybuchnął śmiechem.

— Widzieliście, co zrobiłem w True Cross, prawda? Zapomnieliście, kim jestem? Ten chłopiec nie jest czarownikiem, to śmieć, mój brat trzyma go jak psa i uczy sztuczek. — Po tych słowach Calvin sprawił, że drzwi wyskoczyły z zawiasów i wypadły na ulicę. Potem obudził wiatr, który wypchnął chłopca na zewnątrz.

— Każdy, kto zechce — powiedział — może za nim iść. Teraz widzicie, jaką ma moc.

Arthur Stuart stanął w progu.

— Nigdy nie twierdziłem, że mam większą moc niż Calvin. Ale cała jego potęga nie da wam jednego słowa po hiszpańsku czy w nahuatl. Calvin nie umie biec tak jak Czerwoni, szybciej niż jakikolwiek Biały. Chodźcie ze mną, jeśli chcecie żyć. Zaprowadzę was do True Cross. Stamtąd bezpiecznie wrócicie do domu.

Spójrzcie na niego! Wy go nie obchodzicie!

— Obchodzi mnie życie tych ludzi — rzekł Calvin i zwrócił się bezpośrednio do żołnierzy. — Zaufaliście mi, a ja dam wam to, co obiecałem — Meksyk. Całe jego złoto i bogactwa. Jego lud będzie wam służył, wszystkie ziemie staną się wasze. A kiedy w swoich nędznych chatach na bagnach Barcy usłyszycie, jak żyjemy w chwale, koniecznie podziękujcie temu chłopcu, że was uratował.

Jim Bowie podszedł do Arthura Stuarta.

— Znam tego chłopca — oznajmił. — Idę z nim.

Calvin nie był zachwycony. Bowie cieszył się ogromnym szacunkiem tych ludzi.

— Więc Steve Austin jednak nie może na tobie polegać — rzucił.

— Austin śpi — odparł Bowie — a przez ciebie trafiliśmy tutaj.

Kto jeszcze idzie?

— Właśnie — podchwycił Calvin — kim są tchórze, którzy nie chcą rządzić imperium?

— Teraz albo nigdy. Nie będzie drugiej szansy — oznajmił Arthur Stuart. — Jeśli chcecie iść ze mną, chodźcie już.

Kilkunastu żołnierzy wstało i podeszło — nie do Arthura Stuarta, lecz Jima Bowie.

— A ci, którzy wypili narkotyk? — spytał ktoś.

— Mają pecha — mruknął Bowie.

Arthur Stuart spojrzał na śpiących — a wtedy, jeden po drugim, zaczęli się budzić.

Calvin patrzył na to ze zgrozą. Ten smarkacz jakimś cudem nauczył się, jak wytrącić truciznę z krwi. A teraz oczywiście musiał się popisywać, żeby go upokorzyć! Tak jakby Calvin nie mógł się nauczyć wszystkiego, gdyby tylko zechciał. Ale niby dlaczego miałby tracić czas na budzenie idiotów, którzy się napili jakiegoś świństwa?

Żaden z obudzonych nie zdecydował się odejść. Jeden zdołał nawet namówić brata, żeby nie odchodził z Arthurem Stuartem i Jimem Bowie. Więc chłopiec odszedł z dziesięcioma żołnierzami. Reszta została w kościele. Z Calvinem.

— Teraz musimy się tylko dowiedzieć, gdzie zabrali naszą broń.

— Jak?

— Zobaczymy, dokąd idzie ten chłopiec. Myślicie, że Bowie pozwoli mu odejść, nie zabrawszy swojego ukochanego noża?

Paru mężczyzn parsknęło śmiechem.

I rzeczywiście, Calvin znalazł płomień serca Jima Bowie, który poszedł do sąsiedniego budynku. Tam Arthur Stuart otworzył drzwi, a Bowie znalazł swój nóż. Pozostali także się uzbroili.

— Dom znajduje się na sąsiedniej ulicy, tuż przy kościele.

— Więc chodźmy — powiedział Steve Austin. — Ale najpierw się zorganizujmy.

— Najpierw weźmy broń — sprzeciwił się Calvin.

— Na co nam broń, kiedy nie będziemy mieć planu!

Dziesięć minut później nadal dyskutowali, kiedy przez otwarte drzwi wpadli meksykańscy żołnierze.

— Głupcy! — krzyknął Calvin. — A nie mówiłem?

Dwaj Meksykanie wymierzyli muszkiety w Calvina i strzelili.

Broń wybuchła im w twarz.

Inni nadbiegali zbyt szybko, by Calvin mógł unieszkodliwić wszystkie muszkiety, więc zrobił jedyne, co wydało mu się rozsądne. Cofnął się i przeszedł przez ścianę.

Już raz tak zrobił w Paryżu, kiedy Napoleon kazał go uwięzić. Zmiękczył kamień na tyle, by móc się przez niego przecisnąć jak przez glinę. Potem znowu go utwardził. Kule uderzyły w ścianę w chwili, gdy jeszcze twardniała, więc zatonęły w niej, a ona zasklepiła się nad nimi bez śladu.

I tak znalazł się przed kościołem.

A gdzie Arthur Stuart? Znalazł jego płomień serca, choć musiał się bardzo skupić. Chłopiec znajdował się na granicy jego zasięgu. Cóż, powiedział, że zna drogę ucieczki z miasta? Dokładnie tego potrzebował Calvin, skoro ci idioci zmarnowali szansę, jaką im dał. Nie zasługują na dalsze życie.

Ruszył biegiem. Minął Meksykanów wywlekających Białych z kościoła, ale nawet nie musiał się otoczyć mgłą — nikt na niego nie spojrzał.

Dlaczego mieliby patrzeć? Teraz, kiedy Calvin ich zostawił, bezbronni biali żołnierze nie mogli nic zrobić. A na placu przed kościołem czekał kapłan. Biali jeden po drugim trafiali na drewniany ołtarz, gdzie umieszczano ich w kwadratowym wgłębieniu. Dwóch kapłanów rozcinało im ubrania, obnażało piersi, przy akompaniamencie strasznych krzyków wyrywali serca i wznosili w górę w ofierze bogu, który według nich mógł zapobiec wybuchowi Popocatepetl.