Choćbyśmy nie wiadomo jak szybko budowali, on czuwa i stara się jeszcze szybciej niszczyć.
— Więc musi wygrać, prawda?
— I to jest właśnie śmieszne. Przez całe życie widzę, że potrafię tworzyć maluteńko, a on burzy mnóstwo. A jednak… nadal tworzą się nowe rzeczy, prawda? Dobre rzeczy. I wreszcie zrozumiałem, tu taj, w tym mieście, patrząc na tych ludzi, dlaczego na dłuższą metę Niszczyciel musi przegrać. Nie dlatego że ktoś taki jak ja czy ty zdobędzie się na wielki heroiczny czyn i dopiecze mu do żywego. Przegra, bo ci ludzie — setki, tysiące ludzi — tworzą coś każdy na swój sposób. Rodzinę, małżeństwo, dom, gospodarstwo, solidną maszynę, tabernakulum, klasę pełną uczniów, którzy wyjdą z niej trochę mądrzejsi, niż weszli. Cokolwiek. I po chwili człowiek zaczyna rozumieć, że każde malutkie coś składa się na wszystko, a wszystkie nicości Niszczyciela składają się na nic. Rozumiesz, co mam na myśli?
— Musisz być mądrzejszy od Platona — mruknął Measure. — Bo jego rozumiem.
— O, rozumiesz mnie. Pytanie tylko, czy kiedy wejdziemy na tę niebezpieczną drogę i będziemy mieć wielu przeciwko sobie, będziesz ze mną? Czy staniesz obok mnie?
— Będę, do końca. I nie tylko dlatego że wtedy uratowałeś mi życie, wiesz.
— O, to nie było nic wielkiego. O ile pamiętam, ty chciałeś uratować moje, więc od razu się wyrównało.
— Ja też tak to widzę.
— Więc dlaczego staniesz u mego boku? Bo tak mnie kochasz?
— Alvin powiedział to żartobliwie, ale pomyślał, że to może być prawda.
— Nie. Kocham wszystkich moich braci. Nawet Calvina.
— Więc dlaczego?
— Bo chcę, żebyś stworzył to, co tworzysz. Rozumiesz? Ko cham twoje dzieło. Chcę, żeby się stało.
— I jesteś gotów za to zapłacić tak jak ja?
— Zobaczysz.
Stali przed kryształowymi blokami, gotowymi stać się lśniącym tabernakulum Kryształowego Miasta. Dziecko spało, lecz Alvin przechylił je tak, by jego uśpiona buzia była zwrócona na bloki.
— Spójrz na to miejsce — powiedział do Vigora i do Measure’a.
— Nie wybrałem go. Nie wybrałem sobie życia ani mocy, jaką mam, a już na pewno nie wybrałem sobie tego, co mi się przytrafia. Ale choć wszystko to mi narzucono, nadal jestem wolny.
A wiesz dlaczego? Bo i tak to wybieram. Wybieram to, co mi na rzucono. — Spojrzał na Measure’a. — Tak jak ty. Postanawiam być Stwórcą, bo kocham Stwarzanie.
Podziękowania
W pracy pisarza tak wiele dzieje się w chwili budowania kompozycji powieści — szczegóły dotyczące środowiska i charakteru, pytania czekające na odpowiedź, nadzieje i lęki drugoplanowych postaci — że niemożliwe jest zapamiętanie tego wszystkiego przez lata, jakie upływają pomiędzy tomami cyklu. W rezultacie w kolejnych książkach (a nawet w obrębie jednego tomu) można napotkać sprzeczności, niektóre wątki pozostają w zawieszeniu, pytania nie doczekują się odpowiedzi.
Chyba że pisarz ma szczęście znaleźć grupę czytelników, którzy chętnie z nim współpracują, porównując najnowszą książkę z tym, co było przed nią. W wirtualnym środowisku, powstałym na internetowej stronie Hatrack River (http://www.hatrack.com), znalazło się kilku uważnych i życzliwych czytelników, którzy zgodzili się przejrzeć pierwszą wersję książki pod tym właśnie kątem.
Bez wątpienia problemy pozostały. Pracując jako redaktor i korektor, przekonałem się, że bez względu na wysiłek, uwagę i liczbę redaktorów, w każdej książce pozostanie parę pomyłek. Za błędy, które pozostały w książce, odpowiadam ja, ale te, których nie widać, zostały skorygowane dzięki Michaelowi Sloanowi (w Hatrack „Papa Łoś”), Noahowi Siegelowi („Calvin Stwórca”), Adamowi Spieckermannowi, Annie Jo Isabell („BannaOj”), „Kaylli” i najbardziej oddanemu ze wszystkich — Andy’emu Wahrowi („Hobbes”).
Ponadto w lipcu 2002 roku Michael Sloan wygrał konkurs w EnderCon, w którym nagrodą była nazwana jego imieniem postać z mojej następnej książki. Zamierzałem — a wszyscy to zrozumieli — wprowadzić ją tylko na chwilę. Jednak tak się złożyło, że Michael Sloan zamieścił na forum Hatrack River fascynującą notę autobiograficzną o swoim „tysięcznym posterunku”, co uruchomiło w mojej głowie ciąg interesujących skojarzeń. W rezultacie postać nazwana jego imieniem — „Papa Łoś”, gdyż takiego nicka używa w Hatrack — odegrała w powieści o wiele donioślejszą rolę, niż obaj mogliśmy się spodziewać. Ponieważ jego żona od dawna jest nazywana Wiewiórką, co stanowi aluzję do słynnej telewizyjnej kreskówki, naturalną koleją rzeczy to imię przypadło żonie powieściowej postaci. Więc Papa Łoś i Mama Wiewiórka z mojej książki nie otrzymali tych imion na cześć Rocket J. Squirrela i Bullwinkle’a Moose’a, lecz dwojga wiernych czytelników moich książek i animatorów społeczności Hatrack River.
Przyznaję, że aluzje do Rocky’ego i Bullwinkle’a bardzo mnie bawiły. Skoro w pierwszym tomie pozbawiłem głowy George’a Washingtona, a w kolejnym Alvinowi przyśniła się akcja „Władcy pierścieni”, dlaczego nie miałbym oddać hołdu arcydziełu kosmicznej fantasy mojego dzieciństwa?
Roland Brown przeczytał tę książkę tuż po jej ukończeniu i podsunął mi mądre sugestie odnośnie postaci starego Barta, a także paru innych, które przyjąłem z wdzięcznością.
Moja redaktorka Beth Meacham i wydawca Tom Doherty zasługują na wielkie podziękowania za cierpliwość w związku z nieprzewidywalnymi terminami oddania tekstu kolejnych rozdziałów i za cudowne rzeczy, które potrafią z nimi zrobić, kiedy już je dostarczę. Tylko dzięki temu, że w roku 1983 zdecydowali się postawić na ten dziwny amerykański cykl fantasy, w dodatku oparty na moim epickim poemacie, mogłem po raz drugi rzucić stałą pracę i przez dwadzieścia lat skupiać się na pisaniu.
Barbara Bova, która jest moją agentką od 1978 roku, uważnie śledzi rozwój mojej drogi zawodowej. Wraz ze swoim mężem Benem Bovą — wydawcą „Analog”, który odkrył mnie w 1976 roku — przez cały czas pozostali moimi serdecznymi przyjaciółmi. Ta książka, tak jak wiele innych, powstała, ponieważ Barbara wywalczyła dla mnie miejsce na rynku, dzięki czemu mam dość czasu. Moi bliscy i przyjaciele również czytali tę książkę, rozdział po rozdziale, w miarę jak powstawały. Wyłapywali błędy, przypominali o pytaniach, które wciąż pozostają bez odpowiedzi, i podsuwali pomysły, które otwierały drzwi mojej wyobraźni. Erin i Phillip Absher, Kathryn H. Kidd i mój syn Geoffrey byli mi wielką pomocą.
Moją pierwszą czytelniczką pozostaje moja żona Kristine; przy jej łóżku lądują wszystkie strony, kiedy o trzeciej, piątej lub siódmej nad ranem zwlokę się na dół po kolejnej nocnej sesji. Zajmuje się także rodziną i interesami, które — gdybym im poświęcał czas — nie pozwalałyby mi się w pełni skoncentrować na pisaniu. Najważniejszym zadaniem mojego życia była i jest rodzina, a Kristine jest moją współpracownicą i partnerką w każdym aspekcie tej dziedziny.
A naszej dziewięcioletniej Zinie dziękuję za cierpliwość do ojca, który znika na całe godziny, a czasem dni, by powrócić z książką, która jej jeszcze nie interesuje. Więc zostawiam jej radości Harry’ego Pottera, „Avalonu” i wielu innych książek, które towarzyszą jej życiu, w nadziei że kiedyś zyskam miejsce na tej olśniewającej liście.
Zacząłem pisać tę książkę na laptopie, podczas gdy moja córka Emily jechała autostradą I-40 do Los Angeles. Pisałem w domu mojego kuzyna Marka w Los Angeles, w moim domu w Greensboro w Karolinie Północnej, a także na autostradzie między Greensboro i Buena Vista w Wirginii, gdy samochód prowadziła Kristine. Skończyłem w Avon, mieście na Hatteras Island w Karolinie Północnej, a także na autostradzie między Greensboro i Buena Vista w Wirginii, gdy samochód prowadziła Kristine. Skończyłem w Avon, mieście na Hatteras Island w Karolinie Północnej. Przeprawiłem się przez liczne rzeki, ale zawsze po mostach.