Выбрать главу

Tego wieczora podczas kolacji panowało zamieszanie. Dzieci wchodziły i wychodziły z kuchni grupkami, popychając się i krzycząc jak zwykle. Alvin przypomniał sobie własne dzieciństwo — ale tu dzieci było tyle, że robiły jeszcze większe zamieszanie. Czasem wybuchały kłótnie, z początku ogniste, które natychmiast gasiła Mama Wiewiórka, chlapiąc wodą na winowajców, bądź Papa Łoś, głośno wymieniając ich imiona. Dzieci nie bały się kary, lecz dezaprobaty.

Jedzenie było skromne, ale obfite. Tak obfite, że w obu wazach została zupa. Mama Wiewiórka zlała ją do wielkiego sagana na ogniu.

— Jeszcze nigdy, odkąd tu mieszkamy, nie ugotowałam tylko jednej porcji zupy — powiedziała.

Do sagana trafił nawet suchy chleb i resztki z talerzy dzieci.

— Jeśli przegotuję to wszystko odpowiednio długo, nie stanie się nic złego, gdy dodam to do zupy.

— Jak w życiu — dodał Papa Łoś zmywający talerze. — Z zupy powstałeś, w zupę się obrócisz, jeden wielki cykl, nigdy się nie kończy. — Mrugnął. — Od czasu do czasu wrzucam w to chili, żeby dało się jakoś zjeść.

Potem rodzice zapędzili dzieci do sypialni, kolejno każde całując. Papa Łoś skinął na Alvina i ruszył w ślad za dziećmi na piętro. Szedł ani szybko, ani wolno. Łomotał w schody zdrową nogą — chorą trzymał trochę odsuniętą, być może dla równowagi. Lepiej było nie iść zbyt blisko niego, bo chora noga mogła się w każdej chwili okazać niebezpieczna jak maczuga.

Dzieci położyły się na matach na podłodze — zamiecionej do czysta i wybielonej — lecz nie po to, by zasnąć. W całym pokoju migotały świeczki. Papa Łoś i Mama Wiewiórka wymknęli się z pokoju. Oczywiście Alvin zajrzał do niego i przekonał się, że wszystkie bez wyjątku dzieci wyjęły spod maty książkę albo pismo i zaczęły czytać.

Zszedł na parter razem z Łosiem i Wiewiórką.

— Szkoda, że żadne wasze dziecko nie potrafi czytać.

Papa Łoś przytrzymywał się balustrady, na wpół ześlizgując się ze schodów.

— Na tym świecie i tak nie ma nic przyzwoitego do czytania.

— Choć wolałabym, żeby czytały Pismo — dodała Mama Wie wiórka.

— Oczywiście mogłyby czytać potajemnie — podsunął Alvin.

— O nie — odparł Papa Łoś. — Coś takiego jest surowo zakazane.

— Papa Łoś pokazał dzieciom naszą skromną kolekcję starych książek i powiedział, że nie wolno ich pożyczać, a poza tym należy je oddać natychmiast po przeczytaniu.

— Słusznie, dzieci powinny znać mores — pochwalił Alvin.

— Posłuszeństwo jest lepsze od poświęcenia — zacytował Papa Łoś.

Usiedli przy stole w kuchni, gdzie czekał na nich Arthur Stuart z książką. Dopiero po chwili Alvin zdał sobie sprawę, że książka jest po hiszpańsku.

— Traktujesz nowy język całkiem poważnie.

— Ponieważ znasz warte poznania angielskie teksty — odparł Arthur Stuart — tylko w ten sposób mogę cię prześcignąć.

Przez jakiś czas rozmawiali o dzieciach — głównie o ich utrzymaniu. Łoś i Wiewiórka polegali w dużej mierze na dotacjach osób o podobnych zapatrywaniach, ale ponieważ w Barcy nie było ich wiele, żyli z dnia na dzień, niczego nie marnując.

— Wykorzystać do cna albo zapomnieć o potrzebach — powie dział Papa Łoś.

— Mamy jedną krowę — dodała Mama Wiewiórka — więc mleka wystarczy tylko dla najmłodszych. Jest też trochę masła. Ale nawet gdybyśmy mieli jeszcze ze dwie krowy, nie moglibyśmy ich wykarmić. — Wzruszyła ramionami. — Nasze dzieci nie będą grubasami.

Po paru minutach rozmowa zboczyła na sprawy Alvina.

— Margaret wysłała cię na rozpoznanie?

— Nie mam pojęcia — przyznał. — Na ogół wiem o jej zamiarach tyle co goniec szachowy.

— Przynajmniej nie jesteś pionkiem — rzekł Papa Łoś.

— Nie, jestem figurą, którą może przestawiać, gdzie tylko ze chce — powiedział Alvin wesoło, ale zorientował się, że te słowa budzą jego gniew, i to niemały.

— Pewnie cię nie wtajemnicza w swoje plany, byś ich nie zaczął poprawiać — odezwała się Wiewiórka. — Łoś zawsze uważa, że wie lepiej.

— Nie zawsze się mylę — obraził się Papa Łoś.

— Margaret widzi moją śmierć na końcu licznych ścieżek — stwierdził Alvin — i wie, że nie zawsze traktuję poważnie jej ostrzeżenia.

— Więc zamiast cię ostrzegać, prosi cię o pomoc — dodała Wie wiórka.

Alvin wzruszył ramionami.

— Gdyby tak powiedziała, ten trik przestałby się sprawdzać.

— Kobieta jest najbardziej podstępnym stworzeniem na tym padole — mruknął Papa Łoś. — Od czasów kiedy węże przestały mówić.

Alvin uśmiechnął się pod nosem.

— Ale… zakładając, że wysłała mnie tu w jakimś celu… chcecie, żebym jej coś przekazał?

— Przetłumaczę — odezwał się Arthur Stuart, podnosząc głowę znad książki. — Chcecie coś powiedzieć staremu dobremu Alvinowi, żeby w końcu zrozumiał, co się tu dzieje?

— Tak powiedziałem?

— To miasto trzęsie się od intryg — rzekł Papa Łoś. — Kazaliśmy starszym dzieciom podsłuchiwać, ile mogą. Jesteśmy też w kontakcie z przyjaciółmi, więc sporo wiemy. Grupa Hiszpanów chce wzniecić bunt i przyłączyć Barcy do Meksyku. I, oczywiście, Francuzi jak zwykle planują rewolucję, choć niezbyt im wychodzi, bo partie nie mogą się porozumieć.

— Partie?

— Jedna chce przynależeć do niepodległej Kanady, druga podbić Haiti, trzecia ustanowić niepodległe miasto-państwo na Mizzippy, a czwarta osadzić na tronie Francji kogoś z rodziny królewskiej. Dwie inne partie bonapartystów nienawidzą się najgorzej ze wszystkich.

— A jeszcze nawet nie doszliśmy do rozłamu między katolika mi i hugenotami — dodała Wiewiórka. — A także Bretonami, Normanami, Prowansalczykami, paryżanami i tą dziwną grupką fanatyków z Poitevin.

— Co zrobić, tacy są Francuzi — powiedział Łoś. — Może nie wiedzą, kto ma rację, ale wiedzą, że wszyscy inni się mylą.

— A Amerykanie? — spytał Alvin. — Na ulicach słyszałem częściej angielski niż francuski lub hiszpański.

— To zależy od okolicy — wyjaśnił Łoś. — Ale masz rację, w tym mieście mieszka więcej osób anglojęzycznych niż innych. Na ogół wiedzą, że są tu tylko przejazdem. Amerykanie, Jankesi i Anglicy interesują się głównie pieniędzmi. Zbijają fortuny i wracają do domu.

— Najbardziej niebezpieczni są Kawalerzy — wtrąciła Wie wiórka. — Mają chrapkę na więcej ziem pod uprawę bawełny.

— Na których pracowałoby więcej niewolników — dokończył Alvin.

— By przywrócić chwałę jakiegoś króla, który nie potrafi od zyskać własnego kraju — mruknęła Wiewiórka.

— Kawalerzy chcą zacząć walkę — powiedział Papa Łoś. — Ma ją nadzieję, że kiedy zacznie się rewolucja, pojawi się król, żeby ich uratować — a może to on ich opłaca, by stanowili pretekst do wysłania tu wojsk. Podobno w koloniach Korony gromadzą się żołnierze — niby po to, by chronić granice ze Stanami Zjednoczonymi, ale może im chodzić o Barcy. To jedno i to samo, bo jeśli król tu przybędzie i zyska władzę nad ujściem Mizzippy…

Alvin zrozumiał.

— Stany Zjednoczone będą musiały przystąpić do wojny, by zachować dostęp do morza.

— A walka między Stanami Zjednoczonymi i koloniami Korony zmieni się w walkę o niewolnictwo — dokończył Papa Łoś. — Choć w niektórych rejonach Stanów Zjednoczonych także zezwala się na niewolnictwo. Wolni Amerykanie mogą nie być aż tak zatroskani o los Czarnych, żeby przystępować z ich powodu do wojny, ale gdy by ją wygrali, chyba nie mieliby serca nadal trzymać niewolników.