— Hej, mocny Boże! — mówił sobie — żeby tak, mając Spychów, jeszcze potem Jagienkę wziął z Moczydołami i z tym, co jej opat ostawi, nie pożałowałbym i kamienia[368] wosku na świece!
Na podobnych rozmyślaniach prędko zeszła mu droga z Brzozowej, jednakże przybył późną już nocą i zdziwił się, ujrzawszy mocno oświecone błony okien. Parobcy też nie spali, bo zaledwie wjechał na oborę[369] , wybiegł ku niemu stajenny.
— Goście jakowiś czy co? — zapytał Maćko, zsiadając z konia.
— Jest panicz ze Zgorzelic z Czechem — odrzekł stajenny.
Maćka zdziwiły te odwiedziny. Jagienka obiecała przyjechać nazajutrz do dnia i mieli zaraz ruszać. Czemu więc przyjechał Jaśko i to tak późno.
Stary rycerz pomyślał, że mogło się coś przytrafić w Zgorzelicach, i z pewnym niepokojem w duszy wszedł do domu.
Ale w izbie, w wielkim glinianym kominie, który zastąpił we dworze zwykle ułożone na środku izby ognisko, paliły się jasno i wesoło żywiczne szczypki, a nad stołem płonęły w żelaznych kunach dwie pochodnie, Przy których blasku ujrzał Maćko Jaśka, Czecha Hlawę i jeszcze jednego młodego pachołka, z twarzą rumianą jak jabłuszko.
— Jakoże się miewasz, Jaśku, a co tam z Jagienką? — zapytał stary szlachcic.
— Jagienka kazała wam powiedzieć — rzekł całując go w rękę chłopak — że się rozmyśliła i woli zostać doma.
— Bójcieże się Boga! a to co? jak? Cóż jej tam do głowy strzeliło?
A chłopak podniósł na niego modre oczęta i począł się śmiać.
— Czegoż się rzechoczesz[370]?
Lecz w tej chwili Czech i drugi pachołek wybuchnęli także wesołym śmiechem.
— Widzicie! — zawołał mniemany chłopak — któż mnie pozna, skoroście wy nie poznali?
Dopieroż Maćko przypatrzył się wdzięcznej figurce uważniej i zawołał:
— W imię Ojca i Syna! Czyste[371] zapusty[372]! A ty tu, skrzacie, czego?
— Ba! czego?… Komu w drogę, temu czas!
— Miałaś przecie jutro świtaniem przyjechać?
— Jużci! Jutro świtaniem, żeby wszyscy widzieli! Jutro pomyślą w Zgorzelicach, żem u was w gościnie, i nie opatrzą się[373] aż pojutrze. Sieciechowa i Jaśko wiedzą, ale Jaśko obiecał na rycerską cześć, że powie dopiero wtedy, gdy poczną [374]się niepokoić. Ale nie poznaliście mnie — co?
Więc z kolei począł się Maćko śmiać.
— A niechże ci się ta jeszcze przyjrzę… Hej! okrutnie śwarny[375] z ciebie pacholik!… i osobliwy, bo z takiego można się i przychowku[376] doczekać… Sprawiedliwie mówię! Żebym to nie był stary — no! Ale i tak ci powiadam: waruj się[377], dziewko, włazić mi w oczy! waruj się!…
I począł jej przygrażać[378] palcem, śmiejąc się, ale patrzył na nią z wielkim upodobaniem, albowiem takiego pachołka nigdy w życiu nie widział.
Na głowie miała pątliczek[379] jedwabny czerwony, na sobie zielony sukienny kubrak, a zaś spodenki buchaste[380] przy biodrach, a dalej obcisłe, w których jedna nogawiczka była barwy pątlika, druga w podłużne pasy. I z bogatym kordzikiem przy boku, z uśmiechniętą i jasną jak zorza twarzą wyglądała tak ślicznie, że oczu nie można było od niej oderwać.
— Boga mi! — mówił rozweselony Maćko. — Alibo cudne jakoweś paniątko, alibo kwiatuszek czy co?
Po czym zwrócił się do drugiego pachołka i zapytał?
— A ten tu?… pewnikiem też jaki odmieniec?
— A wżdy to Sieciechówna — odrzekła Jagienka. — Nieskładnie by mi było samej między wami, bo jakże? To dlatego wzięłam z sobą Anulkę, że we dwie raźniej, i pomoc jest, i sługa. Jej też nikt nie pozna.
— Masz ci babo wesele! Mało było jednej, będzie dwie.
— Nie przekomarzajcie się.
— Nie przekomarzam się ja, ale przecie w dzień każdy pozna i ją, i ciebie.
— Ba! a po czym?
— Bo ci kolana k'sobie[381] idą — i jej też.
— Dajcie spokój!…
— Jużci dam, bo mi nie pora, ale czy i Cztan z Wilkiem dadzą, Bóg wie.>Wiesz ty, bąku, skąd wracam? Z Brzozowej.
— Na miły Bóg! Co też mówicie?
— Prawdę, jako i to prawda, że Wilkowie będą bronili od Cztana i Bogdańca, i Zgorzelic. No! pozwać nieprzyjaciół i pobić się z nimi łatwo, ale z nieprzyjaciół stróżów własnego dobra uczynić to nie byle cap potrafi.
Tu Maćko począł opowiadać o swoich odwiedzinach u Wilków, jak ich sobie zjednał i na hak przywiódł[382], a ona słuchała z wielkim zdumieniem, a gdy wreszcie skończył, rzekła:
— Chytrości to Pan Jezus wam nie poskąpił, i miarkuję[383], że wszystko tak zawsze będzie, jak chcecie.
Lecz Maćko począł na to kiwać głową jakby ze smutkiem.
— Ej, dziewczyno, kiedy by tak wszystko było, jako ja chcę, to ty byś dawno już była gospodynią w Bogdańcu!
Na to Jagienka popatrzyła na niego czas jakiś swymi modrymi[384] oczyma, po czym zbliżywszy się, pocałowała go w rękę.
— Czegóż mnie boćkasz[385]? — zapytał stary.
— Nic!… Mówię jeno dobranoc, bo późno, a jutro trzeba nam do dnia[386] ruszyć.
I zabrawszy Sieciechównę, odeszła, a Maćko zaprowadził Czecha do alkierza[387], gdzie ległszy na żubrzych skórach, zasnęli obaj snem mocnym i krzepiącym.
Rozdział dziesiąty
Jakkolwiek po zniszczeniu, pożodze[388] i rzezi, którą w 1331 r. wyprawili[389] w Sieradzu Krzyżacy, Kazimierz Wielki[390] odbudował zrównane z ziemią miasto — nie było ono jednak zbyt świetne i nie mogło iść w porównanie z innymi grodami Królestwa. Ale Jagienka, której życie płynęło dotychczas między Zgorzelicami a Krześnią, nie posiadała się ze zdumienia i podziwu na widok murów, wież, ratusza, a zwłaszcza kościołów, o których drewniany krześnieński nie dawał najmniejszego pojęcia. W pierwszej chwili straciła tak dalece zwykłą rezolutność[391], że nie śmiała mówić głośno i tylko szeptem wypytywała Maćka o te wszystkie cuda, od których olśniewały jej oczy, gdy zaś stary rycerz upewniał ją, że Sieradzowi tak do Krakowa jako zwyczajnej głowni[392] do słońca, uszom nie chciała wierzyć, albowiem wydawało się jej prostym niepodobieństwem, aby mógł istnieć drugi równie wspaniały gród na świecie.