– Wolałbym wszelako, żeby to były Kunona – mówił posępnie Maćko.
Na co Zbyszko:
– Wie Pan Bóg, co lepiej. Kunona, jeśli mistrzem zostanie, to już nie dostaniecie, chybaby w jakowej wielkiej bitwie.
– Nastawiałem ci ja ucha, co ludzie mówią – odrzekł Maćko. – Jedni tedy gadają, że po Kondracie będzie Kuno, a drudzy, że brat Kondratowy, Ulryk[3729].
– Wolałbym, żeby był Ulryk – rzekł Zbyszko.
– I ja, a wiesz dlaczego? Kuno rozum ma większy i chytrzejszy, a Ulryk zapalczywszy. Prawy[3730] to jest rycerz, któren[3731] czci dochowuje, ale do wojny z nami aż drży. Powiadają też, że byle mistrzem ostał, to przyjdzie wnet taka nawałnica, jakiej na świecie nie bywało. A na Kondrata omdlałości pono[3732] już często przychodzą. Raz go zamroczyło i przy mnie. Hej! może doczekamy!
– Daj to Bóg! A są jakie nowe niezgody z Królestwem?
– Są stare i nowe. Krzyżak zawsze Krzyżakiem. Chociaż wie, żeś mocniejszy i że z tobą źle zadrzeć, będzie ci na twoje dybał[3733], bo inaczej nie może.
– Przecie oni myślą, że Zakon od wszystkich królestw mocniejszy.
– Nie wszyscy, ale wielu, a między nimi i Ulryk. Bo w rzeczy[3734], potęga to jest okrutna.
– A pamiętacie, co mówił Zyndram z Maszkowic[3735]?
– Pamiętam i tam z każdym rokiem gorzej. Brat brata tak nie przyjmie jako mnie tam przyjmowali, gdy żaden Krzyżak nie poglądał. Mają ich tam wszyscy dosyć.
– To i niedługo czekać!
– Niedługo albo i długo – rzekł Maćko.
I po chwili zastanowienia dodał:
– A tymczasem trza harować – i majętności przysparzać, aby godnie w pole wystąpić.
Rozdział czterdziesty ósmy
Mistrz Konrad[3736] zmarł jednak dopiero w rok później. Jaśko ze Zgorzelic, brat Jagienki, który pierwszy usłyszał w Sieradzu nowinę i o jego śmierci, i o obiorze Ulryka von Jungingen[3737], pierwszy też przywiózł ją do Bogdańca, w którym zarówno jak i we wszystkich szlacheckich siedzibach wstrząsnęła ona do głębi dusze i serca. „Nastają czasy, jakich dotychczas nie było” – rzekł uroczyście stary Maćko, a Jagienka przyprowadziła w pierwszej chwili wszystkie dzieci przed Zbyszka i sama poczęła się z nim żegnać, jakby już nazajutrz miał wyruszyć. Maćko i Zbyszko wiedzieli wprawdzie, że wojna nie rozpala się tak od razu jak ogień w kominie, niemniej jednak wierzyli, że do niej przyjdzie – i poczęli się gotować. Wybierali konie, zbroje, ćwiczyli w wojennym rzemiośle giermków, czeladź[3738], sołtysów ze wsi, siedzących na niemieckim prawie[3739], którzy obowiązani byli konno stawać na wyprawę – i uboższą szlachtę – włodyków[3740] – ci bowiem radzi[3741] garnęli się do możniejszych. A to samo czyniono i po wszystkich innych dworach, wszędy biły młoty w kuźniach, wszędy czyszczono stare pancerze, nacierano stopionym w sałhanach[3742] sadłem łuki i rzemienie, kowano wozy, czyniono zapasy spyży[3743] w krupach i wędzonym mięsiwie. Przy kościołach w niedziele i święta wypytywano o nowiny i smucono się, gdy przychodziły pokojowe, albowiem każdy nosił w duszy głębokie poczucie, że raz trzeba skończyć z tym strasznym wrogiem całego plemienia i że nie zakwitnie w potędze, w spokoju i pracy Królestwo, póki, wedle słów św. Brygidy[3744], nie będą wyłamane Krzyżakom zęby i nie będzie odcięta im prawa ręka.
W Krześni zaś szczególnie otaczano Maćka i Zbyszka, jako ludzi znających Zakon i świadomych wojny z Niemcami. Wypytywano się ich nie tylko o nowiny, ale i sposoby na Niemców: jak najlepiej w nich bić, jak mają zwyczaj się potykać, w czym od Polaków wyżsi, a w czym niżsi, i czy po skruszeniu kopii łatwiej na nich zbroje łamać toporem czyli też mieczem.
Oni zaś byli istotnie tych rzeczy świadomi, więc słuchano ich z wielką uwagą, tym bardziej że było przekonanie powszechne, że wojna to nie będzie łatwa, że przyjdzie się mierzyć z najprzedniejszym[3745] rycerstwem wszelkich krajów i nie poprzestawać na tym, że tu i owdzie pokołacze się nieprzyjaciela, jeno uczynić to rzetelnie do „cna”[3746] albo też zginąć z kretesem. Mówili tedy między sobą włodykowie[3747]: „Skoro trzeba, to trzeba – ich śmierć albo nasza”. I pokoleniu, które w duszach nosiło poczucie przyszłej wielkości, nie odbierało to ochoty, owszem! rosła ona z każdą godziną i dniem, ale przystępowano do dzieła bez próżnej chwalby i chełpliwości[3748], a raczej z pewnym zawziętym skupieniem i z gotową na śmierć powagą.
– Nam alibo im śmierć pisana.
Ale tymczasem czas upływał i dłużył się, a wojny nie było. Mówiono wprawdzie o niezgodach między królem Władysławem[3749] a Zakonem – i jeszcze o ziemi dobrzyńskiej, choć była już przed laty wykupiona, i o sporach nadgranicznych, o jakowymś Drezdenku, o którym wielu po raz pierwszy w życiu słyszało, a o które spierały się jakoby obie strony, ale wojny nie było. Niektórzy poczęli nawet już wątpić, czy będzie, bo przecie spory bywały zawsze, ale kończyło się zwykle na zjazdach, układach i wysyłaniu poselstw. Owóż rozeszła się wieść, że i teraz przyjechali jacyś posłowie krzyżaccy do Krakowa, a polscy udali się do Malborga. Poczęto mówić o pośrednictwie królów czeskiego i węgierskiego, a nawet samego papieża. Z dala od Krakowa nie wiedziano niczego dokładnie, więc rozmaite, a często dziwaczne i niepodobne chodziły między ludźmi słuchy, ale wojny nie było.
W końcu i sam Maćko, za którego pamięci niemało przeszło gróźb wojennych i układów – nie wiedział, co o wszystkim myśleć, i wybrał się do Krakowa, aby jakiejś pewniejszej wieści zasięgnąć. Zabawił[3750] tam niedługo, bo szóstego tygodnia był już z powrotem – i wrócił z twarzą wielce wyjaśnioną[3751]. Gdy zaś w Krześni otoczyła go jak zwykle ciekawa nowin szlachta, na liczne pytania odpowiedział im pytaniem:
– A groty u kopij i topory macie wyostrzone?
– Albo co? Nuże! Na rany boskie! Jakie nowiny? Kogoście widzieli? – wołano ze wszystkich stron.
– Kogo widziałem? Zyndrama z Maszkowic[3752]! A jakie nowiny? Takie, że pono wraz[3753] konie siodłać przyjdzie.
– Prze Bóg! Jakże to? Powiadajcie!
– A słyszeliście o Drezdenku?
– Jużci żeśmy słyszeli. Ale zameczek to, jakich wiele i ziemi bogdaj[3754] tam nie więcej niźli u was w Bogdańcu.
– Marna to wojny przyczyna, co?
– Pewnie, że marna; bywały i większe, a przecie nic potem nie nastąpiło.
– A wiecie, jaką mi przypowieść Zyndram z Maszkowic z przyczyny Drezdenka powiedział?
– Prędzej mówcie, bo nam czapki na łbach zgorzeją[3755]!
– Powiedział mi tedy[3756] tak: „Szedł ślepy gościńcem i przewalił się przez kamień. Przewalił się, bo był ślepy, ale przecie kamień przyczyną”. Otóż Drezdenko to taki kamień.
– Jakże to? co? Jeszcze ci Zakon stoi.
– Nie rozumiecie? Tedy wam inaczej tak powiem: gdy naczynie zbyt pełne, to jedna kropla je przeleje.
3729
3736
3737
3739
3744
3749