— To nie ostanę.
Rozdział czterdziesty
Zabawili czas jakiś w Płocku, aby się z dziedzictwem i z testamentem opatowym [1716]uładzić [1717], a potem, zaopatrzeni w należyte dokumenta, ruszyli dalej, niewiele wypoczywając w drodze, która była łatwa i bezpieczna, gdyż upał osuszył błota, pozwężał rzeki, a gościńce szły krajem spokojnym, zamieszkałym przez lud swojacki i gościnny. Z Sieradza pchnął [1718]jednak ostrożny Maćko pachołka do Zgorzelic, ażeby o przybyciu swoim i Jagienkowym oznajmić, skutkiem czego Jaśko, brat Jagienki, wyskoczył ku nim na pół drogi i na czele dwudziestu zbrojnych parobków odprowadził ich do domu.
Było przy tym spotkaniu niemało radości, powitań i okrzyków. Jaśko podobny był zawsze do Jagienki jak dwie krople wody, ale już ją przerósł, chłopak był na schwał: dziarski, wesoły jak nieboszczyk Zych, po którym ochotę do ciągłego śpiewania odziedziczył, a żywy jak skra. Poczuł się też już w latach, w sile i za dojrzałego męża się uważał, bo rządził swymi pachołkami jak prawy [1719]wódz, a oni w mig każdy jego rozkaz spełniali, bojąc się widocznie jego powagi i władzy.
Dziwili się więc temu Maćko i Jagienka, a on dziwił się także z wielką uciechą urodzie i dworności siostry, której od dawna nie widział. Mówił przy tym, że już się ku niej wybierał i że maluczko, a byliby go w domu nie zastali, gdyż i tak trzeba mu świat obaczyć, o ludzi się otrzeć, ćwiczenia rycerskiego nabrać i sposobność tu i owdzie znaleźć do potykania się z wędrownymi rycerzami.
— Świat i obyczaje ludzkie poznać — rzekł mu na to Maćko — dobra jest to rzecz, gdyż uczy to, jak się w każdej przygodzie znaleźć, co powiedzieć, i wzmaga przyrodzony rozum. Ale co do potykania się, lepiej, że ja ci powiem, iżeś na to jeszcze za młody, niż żeby ci to miał jaki obcy rycerz powiedzieć, któren [1720]by cię przy tym wyśmiać nie omieszkał [1721].
— To by po tym śmiechu zapłakał — odrzekł na to Jaśko — a jeśli nie on, to jego żona i dzieci.
I spojrzał z okrutną zuchwałością przed siebie, jakby chciał rzec wszystkim wędrownym rycerzom na świecie: „Gotujcie się na śmierć!” Lecz stary rycerz z Bogdańca zapytał:
— A Cztan i Wilk ostawili tu was w spokoju? Bo to oni radzi na Jagienkę patrzyli.
— Ba! Wilk zabit na Śląsku. Chciał tam jednego kasztelu [1722]niemieckiego dobyć i dobył, ale że go kłodą z murów przywalili, więc po dwóch dniach ostatnią parę [1723]puścił.
— To go szkoda. Chadzał i jego ojciec na Niemców do Śląska, którzy tam nasz naród cisną — i łupy z nich brał… Najgorsze to dobywanie zamków, bo przy nim ni zbroja, ni ćwiczenie rycerskie nie pomoże. Da Bóg, że tam książę Witold [1724]nie będzie zamków dobywał, jeno w polu Krzyżaków gnębił… A Cztan? Co z nim słychać?
Jaśko począł się śmiać:
— Cztan się ożenił! Wziął córkę kmiecia [1725]z Wysokiego Brzegu, sławną z urody. Hej! nie tylko gładka [1726]dziewka, ale i zaradna, bo Cztanowi niejeden woli z drogi ustąpić, a ona go po włochatym pysku bije i za nozdrza ci go wodzi [1727]jako niedźwiedzia na łańcuchu.
Rozweselił się usłyszawszy to stary rycerz.
— Widzisz ją! wszystkie baby jednakie! Jagienka, i ty taka będziesz! Chwała Bogu, że nie było z tymi dwoma zabijakami kłopotu, bo szczerze mówiąc, aże mi to dziwno, że na Bogdańcu złości nie wywarli.
— Cztan chciał, ale Wilk, który był mądrzejszy, nie dał mu. Przyjechał do nas do Zgorzelic pytać, co się z Jagienką stało? Rzekłem, iż pojechała po opatowe dziedzictwo. A on powiada: „Czemu zaś mi Maćko o tym nie mówili?” Więc ja znów na to: „A cóż to, Jagienka twoja, żeby ci się mieli opowiadać?!” On też, pomyślawszy chwilę: „Prawda, mówi, że nie moja”. I jako to rozum miał bystry, zaraz widać pomiarkował [1728], że was i nas sobie zjedna, jeśli Bogdańca będzie przed Cztanem bronił. Potykali się też na Ławicy wedle Piasków i poszczerbili się wzajem, a potem pili na umór, jak to im się zawdy [1729]przytrafiało.
— Panie świeć nad Wilkową duszą! — rzekł Maćko.
I odetchnął głęboko, rad, że w Bogdańcu nie znajdzie innych szkód nad te, których długa jego nieobecność mogła być przyczyną.
Jakoż i nie znalazł; owszem, pomnożył się nawet dobytek w stadach, a zniewielkiego stadka świerzop [1730]były już źrebaki dwulatki, niektóre — po bojowych fryzyjskich [1731]ogierach — nad zwykłą miarę rosłe i silne. Szkoda znalazła się tylko w tym, że kilku brańców [1732]uciekło, ale niewielu, bo mogli uciekać wyłącznie do Śląska, a tam niemieccy lub zniemczeni rabusie-rycerze [1733]gorzej obchodzili się z jeńcami niż szlachta polska. Stare, ogromne domosko pochyliło się jednakże znacznie do upadku. Popękały polepy [1734], skrzywiły się ściany i pułapy, a modrzewiowe belki zrębione przed dwustu albo więcej laty poczęły próchnieć. We wszystkich izbach, które zamieszkiwał ongi [1735]liczny rój Gradów Bogdanieckich, zaciekało w czasie obfitych dżdżów [1736]letnich. Dach zdziurawiał i pokrył się całymi kępami zielonych i rudych mchów. Cała budowa przysiadła i wyglądała jak grzyb rozłożysty, ale zmurszały.
— Żeby był starunek [1737], to by jeszcze trwało, bo od niedawna zaczęło się psować — mówił Maćko do starego karbowego [1738]Kondrata, który pod nieobecność panów zawiadował majętnością.
A po chwili:
— Ja bym i tak do śmierci domieszkał, ale Zbyszkowi kasztel [1739]się patrzy.
— O dla Boga! Kasztel?
— He! Albo co?
Była to ulubiona myśl starego postawić Zbyszkowi i przyszłym jego dzieciakom kasztel [1740]. Wiedział, że szlachcica, który nie w zwykłym dworcu, ale za rowem i częstokołem [1741]siedzi, a przy tym czatownię [1742]ma, z której straż spogląda na okolicę, zaraz i sąsiedzi „za coś uważają” — i o urząd mu łatwiej. Dla siebie niewiele już żądał Maćko, ale dla Zbyszka i jego synów nie chciał na małym poprzestać, tym bardziej teraz, gdy majętność wzrosła tak znacznie.