Z podobną też myślą patrzyli na nią nie tylko Powała z Taczewa i Zbyszko, który tu już bywał poprzednio, lecz i wiele bystrzejszy od nich Zyndram z Maszkowic. I jemu, gdy w tej chwili spoglądał na to zbrojne rojowisko żołnierskie objęte w ramę baszt i olbrzymich tynów, zmierzchła twarz, a na pamięć nasunęły się mimo woli dumne słowa, którymi niegdyś Krzyżacy grozili królowi Kazimierzowi:
„Większać nasza moc i jeśli nie ustąpisz, do samego Krakowa mieczami naszymi ścigać cię będziem”.
Ale tymczasem komtur zamkowy powiódł rycerzy dalej, do Średniego Zamku, w którego wschodniej połaci leżały gościnne komnaty.
Rozdział trzydziesty czwarty
Maćko i Zbyszko długi czas trzymali się w ramionach, gdyż miłowali się wzajem zawsze, a w ostatnich latach wspólne przygody i nieszczęścia uczyniły tę miłość jeszcze silniejszą. Stary rycerz od pierwszego wejrzenia na bratanka odgadł, że Danusi nie ma już na świecie, więc nie pytał o nic, jeno [1555]tulił do siebie młodzianka, chcąc przez moc tego uścisku pokazać mu, że nie został zupełnym sierotą i że ma jeszcze bliską żywą duszę, gotową podzielić się z nim niedolą.
Aż dopiero, gdy im smutek i boleść znacznie łzami spłynęły, zapytał po długim milczeniu Maćko:
— Zali [1556]wydarli ci ją znów, czyli też ci na ręku skonała?
— Na ręku mi skonała pod samym Spychowem — odrzekł młodzian.
I począł opowiadać, jak i co było, płaczem i wzdychaniami przerywając sobie opowiadanie, a Maćko słuchał uważnie, wzdychał także i w końcu znów jął [1557]wypytywać:
— A Jurand żywie jeszcze?
— Juranda żywiącegom [1558]odjechał, ale niedługo mu na świecie i pewnie go już nie obaczę.
— To może lepiej było nie odjeżdżać.
— Jakoże mi było was tu ostawiać?
— Parę niedziel [1559]wcześniej alibo później, wszystko jedno!
Ale Zbyszko popatrzył na niego bacznie i rzekł:
— I tak musieliście tu chorzeć? Jako Piotrowin [1560]wyglądacie.
— Bo choć słonko na ziemi przygrzewa, w podziemiu zawsze zimno i wilgoć tam jest okrutna z takowej przyczyny, że tu naokół zamku wody. Myślałem, że do szczętu [1561]spleśnieję. Dychać też nie ma czym i od tego wszystkiego rana mi się odnowiła — ta, wiesz… co to mi w Bogdańcu dopiero po bobrowym sadle szczebrzuch [1562]wylazł.
— Pamiętam — rzekł Zbyszko — bośmy po bobra z Jagienką chodzili. A to was tu psubraty w podziemiu trzymali?
Maćko poruszył głową i odpowiedział:
— Żeby ci tak szczerze rzec, to nieradzi [1563]oni mnie widzieli i już było ze mną źle. Wielka tu jest zawziętość na Witolda [1564]i Żmujdzinów, ale jeszcze większa na tych spomiędzy nas, którzy im pomagają. Próżnom [1565]gadał, dlaczegośmy między Żmujdzinów poszli. Byliby mi głowę ucięli i jeśli tak nie uczynili, to jeno dlatego, że im wykupu było żal, bo jako wiesz, pieniądz im nawet i od pomsty wdzięczniejszy, a po wtóre chcieli mieć w ręku dowód, że król Polaków poganom w pomoc posyła. Bo że Żmujdzini niebożęta proszą się o krzest, byle nie z ich rąk, to wiemy, którzyśmy tam byli, ale Krzyżaki udają, że nie wiedzą, i skarżą ich po wszystkich dworach, a z nimi razem i naszego króla.
Tu porwała Maćka zadyszka, tak że musiał na chwilę umilknąć, i dopiero odsapnąwszy, mówił dalej:
— I byłbym może skapiał [1566]w podziemiu. Wstawiał ci się za mną po prawdzie Arnold von Baden, któremu też o okup chodziło. Ale on nie ma między nimi nijakiej powagi i nazywają go niedźwiedziem. Szczęściem de Lorche dowiedział się o mnie od Arnolda i okrutnego zaraz narobił warchołu [1567]. Nie wiem, czy ci o tym powiadał, bo on rad [1568]kryje swoje dobre uczynki… Jego oni tu to za coś mają, bo już jeden de Lorche wielkie niegdyś w Zakonie piastował godności, a ten jest znamienitego rodu i bogacz. Mówił im tedy, że sam jest naszym jeńcem i że gdyby mi tu gardło wzięli albo gdybym skapiał z głodu i wilgotności, to ty jemu szyję utniesz. Groził ci kapitule [1569], że rozpowie po zachodnich dworach, jak Krzyżacy z pasowanymi rycerzami postępują. Aż zlękli się i wzięli mnie do lazaretu [1570], gdzie i powietrze, i strawa lepsza.
— Od Lorchego jednej grzywny nie wezmę, tak mi dopomóż Bóg!
— Miło od nieprzyjaciela brać, ale przyjacielowi słuszna rzecz przepuścić — rzekł Maćko — a skoro jako słyszę, ugoda z królem o wymianę jeńców stanęła, to i za mnie nie potrzebujesz płacić.
— Ba! a nasze słowo rycerskie? — zapytał Zbyszko. — Ugoda ugodą, a Arnold bezecność mógłby nam zadać.
Usłyszawszy to, zatroskał się Maćko, pomyślał nieco i rzekł:
— Ale można by coś odtargować?
— Samiśmy się cenili. Zaliśmy [1571]to teraz mniej warci?
Maćko zatroskał się jeszcze bardziej, ale w oczach odbił się podziw i jakby jeszcze większa miłość dla Zbyszka.
—A czci potrafi strzec!… Taki ci się już urodził — mruknął sam do siebie.
I począł wzdychać. Zbyszko myślał, że z żalu o te grzywny [1572], które mieli von Badenowi zapłacić, więc rzekł:
— Wiecie! Pieniędzy i tak jest dość, byle ona dola nie była taka ciężka.
— Bóg ci ją odmieni! — rzekł ze wzruszeniem stary rycerz. — Mnie tam niedługo już na świecie.
— Nie powiadajcie! Będziecie zdrowi, niech jeno was wiater przewieje.
— Wiater? Wiater młode drzewo przygnie, a stare złamie.
— Owa! nie próchnieją w was jeszcze gnaty i do starości wam daleko. Nie smućcie się!
— Żeby tobie było wesoło, to i ja bym się śmiał. Wszelako mam ci ja i inną do smutku przyczynę, a prawdą rzekłszy, nie tylko ja, ale i my wszyscy.
— Co zaś? — zapytał Zbyszko.
— A pamiętasz, jakom cię w obozie u Skirwoiłły zgromił za to, żeś moc krzyżacką sławił? W polu juści twardy jest nasz naród, ale tak z bliska, to się tutejszym psubratom dopiero teraz przypatrzył!…
Tu Maćko jakby w obawie, aby go kto nie dosłyszał, zniżył głos: