Выбрать главу

To go najbardziej drażniło. Jeszcze niedawno był dumny, że dotrzymał obietnicy złożonej Jiang-qing. Niełatwo było wychować córkę tak pobożną, ominąć okres zwątpienia i buntu przeciw bogom. Owszem, zdarzały się takie dzieci, ale ich nabożność odbijała się zwykle na edukacji. Hań Fei-tzu pozwolił Qing-jao uczyć się wszystkiego, a potem tak sprawnie poprowadził ją ku zrozumieniu, że nie przeczyło to wierze w bogów.

A teraz zbierał to, co zasiał. Dał jej sposób widzenia świata, który tak doskonale podtrzymywał wiarę, że nic nie mogło teraz przekonać Qing-jao. Nawet odkrycie, że „głosy bogów” to tylko genetyczne łańcuchy, w jakie zakuł ich Kongres. Gdyby żyła Jiang-qing, Hań Fei-tzu popadłby w konflikt z żoną z powodu utraty wiary. Pod jej nieobecność, tak doskonale wychował córkę, że przejęła punkt widzenia matki.

Jiang-qing także by mnie porzuciła, myślał Hań Fei-tzu. Nawet gdybym nie owdowiał, dzisiaj nie miałbym żony.

Jedyną towarzyszką jest ta dziewczyna, służąca, która wdarła się do mojego domu w samą porę, by stać się iskrą życia na starość, płomykiem nadziei w moim mrocznym sercu.

Nie córka-mojego-ciała, ale może — kiedy minie kryzys — nadarzy się czas i sposobność, by uczynić Wang-mu córką-mego-umysłu. Skończyłem pracę dla Kongresu. Może zostanę nauczycielem z jedną tylko uczennicą, tą dziewczyną? Może zmienię ją w rewolucjonistkę, która poprowadzi prosty lud do wyzwolenia spod tyranii bogosłyszących, a potem do wolności od tyranii Kongresu? Oby się nią stała. Wtedy będę mógł odejść w pokoju wiedząc, że pod koniec życia stworzyłem coś, co odwróci moje dawne dokonania, które wzmocniły Kongres i pomogły zwyciężyć wszystkich przeciwników jego władzy.

Cichy oddech Wang-mu był jak jego własny oddech, jak oddech dziecka, jak szum bryzy w wysokich trawach. Ona cała jest ruchem, nadzieją, świeżością…

— Han Fei-tzu. Myślę, że nie śpisz.

Nie spał, ale na wpół drzemał. Drgnął, słysząc głos Jane, jakby właśnie się budził.

— Nie. Ale Wang-mu śpi.

— W takim razie obudź ją — poleciła Jane.

— O co chodzi? Zasłużyła na wypoczynek.

— Zasłużyła także, by usłyszeć to jako pierwsza.

Twarz Eli pojawiła się na ekranie obok Jane. Hań Fei-tzu od razu rozpoznał w niej ksenobiolog, zajmującą się analizą zebranych przez niego i Wang-mu próbek. Musiał nastąpić jakiś przełom.

Pochylił się, wyciągnął rękę i dotknął biodra śpiącej Wang-mu. Poruszyła się. Przeciągnęła. Potem, najwyraźniej przypominając sobie o obowiązkach, usiadła prosto.

— Zasnęłam? Co się stało? Wybacz, mistrzu Hanie. Zaraz pokłoniłaby się, bardzo zmieszana, ale Hań Fei-tzu jej nie pozwolił.

— Jane i Ela prosiły, żeby cię obudzić. Chciały, żebyś słyszała.

— Chcę przede wszystkim powiedzieć — zaczęła Ela — że możliwe jest to, na co liczyliśmy. Zmiany genetyczne były prymitywne i łatwe do wykrycia. Teraz rozumiem, czemu Kongres tak się starał, żeby do studiów nad mieszkańcami Drogi nie dopuścić prawdziwych genetyków. Gen ZPN nie znajdował się w zwykłym miejscu i dlatego biolodzy nie zidentyfikowali go natychmiast. Jednak funkcjonuje prawie dokładnie tak samo, jak naturalnie występujące geny ZPN. Łatwo na niego oddziaływać niezależnie od genów, dających bogosłyszącym te szczególne zdolności intelektualne i twórcze. Zaprojektowałam już odpowiednią bakterię. Wprowadzona do krwiobiegu, odszuka spermę czy jajeczko danej osoby, przeniknie do nich, usunie gen ZPN i zastąpi normalnym, nie zmieniając pozostałej części kodu genetycznego. Potem zginie.

Budowa bakterii opiera się na dość typowym szczepie, z pewnością wykorzystywanym w wielu laboratoriach Drogi w pracach immunologicznych i przy zapobieganiu wadom urodzeniowym. Każdy z bogosłyszących, jeśli zechce, może spłodzić dzieci wolne od ZPN. Hań Fei-tzu zaśmiał się.

— Jestem jedynym człowiekiem na tej planecie, który pragnąłby takiej bakterii. Bogosłyszący nie mają nad sobą litości. Są dumni ze swej choroby. Daje im władzę i zaszczyty.

— Wobec tego powiem wam o naszym następnym odkryciu. Dokonał go jeden z moich asystentów, pequenino imieniem Szkło. Przyznaję, że nie poświęcałam tej kwestii należnej uwagi, gdyż wydawała się stosunkowo prosta w porównaniu z problemem descolady, nad którym pracujemy.

— Nie przepraszaj — rzekł Hań Fei-tzu. — Jesteśmy wdzięczni za każdą pomoc. Na żadną nie zasługujemy.

— No tak… — Taka uprzejmość najwyraźniej ją krępowała. — W każdym razie Szkło odkrył, że prócz jednej, wszystkie uzyskane próbki dzielą się wyraźnie na kategorie bogosłyszących i niebogosłyszących. Przeprowadziliśmy testy na ślepo, a potem porównaliśmy listę próbek z listą nazwisk. Korelacja była pełna. Każdy bogosłyszący miał przebudowany gen. Żadna próbka pozbawiona przebudowanego genu nie znalazła się na waszej liście bogosłyszących.

— Mówiłaś, że oprócz jednej.

— Ta nas zaskoczyła. Szkło jest bardzo metodyczny, cierpliwy jak drzewo. Był pewien, że ten wyjątek to efekt mylnego zapisu albo błędna interpretacja danych genetycznych. Sprawdził ją wielokrotnie i przekazał do kontroli innym asystentom. Nie ma żadnych wątpliwości. Ten wyjątek to mutacja genotypu bogosłyszących. Jest w naturalny sposób pozbawiony genu ZPN, zachowuje natomiast wszelkie inne cechy, tak uprzejmie wprowadzone przez genetyków Kongresu.

— Czyli ta osoba jest już tym, co wasza bakteria ma stworzyć?

— Jest kilka innych zmutowanych regionów, których chwilowo jeszcze nie jesteśmy pewni, ale to nie ma nic wspólnego z ZPN ani inteligencją. Podobnie jak z żadnymi procesami życiowymi, więc osoba ta powinna mieć zdrowe potomstwo, które odziedziczy jej cechy. Co więcej, gdyby zawarła związek z osobą potraktowaną już naszą bakterią, dzieci prawie na pewno przejmą wszystkie udoskonalenia, a ZPN im nie zagrozi.

— Ma szczęście — mruknął Hań Fei-tzu.

— Kto to jest? — zapytała Wang-mu.

— To ty — odparła Ela. — Si Wang-mu.

— Ja? — Była wyraźnie zaskoczona. Ale Hań Fei-tzu wcale się nie zdziwił.

— Ha! — krzyknął. — Powinienem wiedzieć! Powinienem się domyślić! Nic dziwnego, że uczyłaś się tak szybko jak moja córka. Nic dziwnego, że twoja intuicja pomogła nam wszystkim, nawet kiedy prawie nie rozumiałaś, co czytasz. Jesteś równie bogosłysząca jak inni na Drodze… ale ty jedna jesteś też wolna od naszych oczyszczających rytuałów.

Si Wang-mu próbowała coś powiedzieć, lecz łzy napłynęły zamiast słów i pociekły jej po policzkach.

— Już nigdy nie pozwolę, byś traktowała mnie jak lepszego od siebie — rzekł Hań Fei-tzu. — Od tej chwili nie jesteś już służącą w tym domu, ale moją studentką, moją młodszą koleżanką. Niech inni myślą o tym, co zechcą. My wiemy, że jesteś zdolna jak każdy, nawet najzdolniejszy z nich.

— Jak panienka Qing-jao? — szepnęła Wang-mu.

— Jak każdy — powtórzył Hań Fei-tzu. — Grzeczność każe ci kłaniać się wielu osobom, ale w sercu nie musisz się kłaniać nikomu.

— Nie jestem godna.

— Każdy człowiek godzien jest swoich genów. Taka mutacja mogła uczynić cię kaleką. A ty jesteś najzdrowsza na całej Drodze.

Lecz jej cichy szloch nie ustawał.

Jane musiała przekazywać to wszystko, gdyż Ela zachowywała milczenie. Wreszcie jednak przemówiła.

— Przepraszam was, ale mam jeszcze wiele pracy — powiedziała.

— Oczywiście — zgodził się Hań Fei-tzu. — Możesz odejść.

— Nie zrozumiałeś mnie. Na to nie potrzebuję twojej zgody. Ale zanim odejdę, mam jeszcze coś do powiedzenia. Hań Fei-tzu skłonił głowę.