Выбрать главу

— Proszę. Słuchamy.

— Tak — szepnęła Wang-mu. — Ja też słucham.

— Istnieje możliwość… niewielka, jak się przekonacie, ale jednak możliwość… że jeśli rozszyfrujemy i opanujemy wirusa descolady, uda się stworzyć wersję możliwą do wykorzystania na Drodze.

— Jak to? — zdziwił się Hań Fei-tzu. — Na co nam potrzebny ten potworny sztuczny wirus?

— Descolada przenika do komórek organizmu nosiciela, odczytuje kod genetyczny i przebudowuje go według własnego schematu. Kiedy ją zmienimy… jeśli ją zmienimy… usuniemy ten schemat. Usuniemy też większość mechanizmów obronnych, jeśli potrafimy je znaleźć. Wtedy można wykorzystać wirus jako uniwersalny czynnik mutagenny. Coś, co dokona przemiany nie tylko w komórkach rozrodczych, ale we wszystkich komórkach żywego organizmu.

— Wybacz — przerwał jej Hań Fei-tzu. — Ostatnio sporo czytałem na ten temat. Zaniechano prac nad takim czynnikiem, ponieważ gdy tylko nastąpi przemiana, ciało zaczyna odrzucać własne komórki.

— Zgadza się. Tak zabija descolada. Ciało odrzuca samo siebie i umiera. Ale tylko dlatego, że descolada nie ma żadnego planu oddziaływania na ludzi. Bada ludzkie ciało w trakcie ataku, wprowadza przypadkowe zmiany i sprawdza, co z tego wyniknie. Nie dysponuje schematem, więc poszczególne komórki ofiar otrzymują różne kody genetyczne. A jeżeli stworzymy wirus podobnego typu, ale funkcjonujący według jednego schematu, przekształcający każdą komórkę zgodnie z takim samym nowym wzorem? W takim przypadku nasze badania dowodzą, że całkowita przemiana nastąpi u człowieka średnio w ciągu sześciu godzin, najwyżej pół doby.

— Dość szybko, żeby organizm nie zdążył odrzucić komórek…

— Wszystkie będą takie same, więc rozpozna nowy wzór jako własny.

Wang-mu przestała szlochać. Była równie podniecona jak Hań Fei-tzu, i mimo dyscypliny nie mogła się opanować.

— Potraficie uleczyć wszystkich bogosłyszących? Uwolnić nawet tych, którzy już się urodzili?

— Jeśli rozszyfrujemy descoladę, nie tylko potrafimy wyleczyć ZPN u bogosłyszących, ale też wprowadzić wszystkie udoskonalenia zwykłym ludziom. Najbardziej podziała to na dzieci. Starsi przekroczyli już okres rozwoju, kiedy nowe geny wywierają największy efekt. Ale od tej chwili, każde dziecko urodzone na Drodze będzie wybitnie inteligentne.

— Co wtedy? Czy descolada zniknie?

— Nie jestem pewna. Musimy chyba wbudować wirusowi mechanizm samozniszczenia, kiedy już wykona zadanie. Jako model wykorzystamy geny Wang-mu. Można powiedzieć, że będziesz genetyczną współrodzicielką całej populacji twojego świata.

Wang-mu parsknęła śmiechem.

— Wspaniały żart. Jacy są dumni, że zostali wybrani, ale lekarstwo pochodzi od kogoś takiego jak ja. — Natychmiast jednak posmutniała i ukryła twarz w dłoniach. — Jak mogłam powiedzieć coś takiego! Jestem tak wyniosła i arogancka jak najgorsi z nich.

Fei-tzu położył jej dłoń na ramieniu.

— Nie bądź dla siebie zbyt surowa. To naturalne emocje. Szybko przychodzą i szybko mijają. Na potępienie zasługują tylko ci, którzy czynią z nich sposób życia. — Zwrócił się do Eli. — Istnieją pewne kwestie etyczne.

— Wiem. I wiem, że trzeba rozwiązać je teraz, choćby nawet nasze plany okazały się nierealne. Mówimy o genetycznej przebudowie całej populacji. Była zbrodnią, kiedy Kongres w tajemnicy dokonał jej na Drodze, bez wiedzy i zgody zainteresowanych. Czy możemy naprawiać zbrodnię tą samą metodą?

— Nie tylko to — dodał Hań Fei-tzu. — Cały nasz system społeczny opiera się na bogosłyszących. Większość ludzi uzna taką przemianę za karę bogów. Gdyby domyślili się, że my jesteśmy jej źródłem, zabiliby nas. Jest też inna możliwość. Kiedy się okaże, że bogosłyszący utracili głos bogów, ZPN, ludzie zwrócą się przeciwko nim. Zabiją ich. Jak wtedy zdoła im pomóc wyleczenie zespołu psychozy natręctw? Będą martwi.

— Dyskutowaliśmy o tym — przyznała Ela. — I nie mamy pojęcia, co robić. Na razie to abstrakcyjny problem, ponieważ nie rozszyfrowaliśmy descolady i może nigdy się nam to nie uda. Ale gdybyśmy uzyskali taką możliwość, uważamy, że do was należy wybór, czy z niej skorzystać.

— Do mieszkańców Drogi?

— Nie. Do was: Hań Fei-tzu, Si Wang-mu i Hań Qing-jao. Tylko wy wiecie, co wam zrobili. Wprawdzie twoja córka w to nie wierzy, ale reprezentuje punkt widzenia wierzących i bogosłyszących Drogi. Jeśli uzyskamy możliwość działania, zapytajcie ją. Zapytajcie siebie. Czy istnieje metoda, sposób, by doprowadzić do tej transformacji, nie niszcząc czegoś? I jeśli można, czy należy to zrobić? Nie… niczego teraz nie mówcie, nie podejmujcie decyzji. Pomyślcie. To nie jest nasza sprawa. My tylko powiadomimy was, czy już wiemy, jak tego dokonać. Od tego miejsca wszystko zależy od was.

Twarz Eli zniknęła.

Jane pozostała na ekranie jeszcze przez chwilę.

— Warto było się budzić? — spytała.

— Tak! — zawołała Wang-mu.

— Przyjemnie się dowiedzieć, że jest w tobie więcej, niż przypuszczałaś.

— O tak.

— A teraz idź spać, Wang-mu. I ty, mistrzu Hanie. Widzę, jak jesteś zmęczony. Na nic się nie przydasz, jeśli stracisz zdrowie. Andrew powtarza mi to ciągle: musimy pracować ile zdołamy, zachowując jednak naszą zdolność do dalszej pracy.

Potem zniknęła także.

Wang-mu natychmiast zapłakała znowu. Hań Fei-tzu przesunął się i usiadł przy niej, oparł sobie na ramieniu jej głowę i kołysał lekko.

— Ciszej, moja córko, moja słodka. W swym sercu wiedziałaś już, kim jesteś. I ja także, ja także. Mądre wybrano ci imię. Jeżeli na Lusitanii dokonają swoich cudów, będziesz Królewską Matką całego świata.

— Mistrzu Hań — szepnęła. — Płaczę też nad Qing-jao. Otrzymałam więcej, niż mogłam oczekiwać. Kim będzie ona, jeśli utraci głos bogów?

— Mam nadzieję, że będzie znowu moją prawdziwą córką. Że będzie wolna jak ty, córka, która przybyła do mnie niby płatek na zimowej rzece, niesiony z krainy wiecznej wiosny.

Tulił ją tak jeszcze wiele długich minut, aż usnęła na jego ramieniu. Wtedy ułożył ją na macie, a sam położył się w swoim kącie, po raz pierwszy od wielu dni z nadzieją w sercu.

Kiedy Valentine przyszła odwiedzić Grega w więzieniu, burmistrz uprzedził ją, że jest u niego Olhado.

— Czy nie powinien być teraz w pracy? — zdziwiła się.

— Chyba żartujesz — zaśmiał się Kovano. — Jest dobrym brygadzistą, ale ratowanie świata jest chyba warte tego, żeby ktoś go zastąpił przez jedno popołudnie.

— Nie oczekuj za wiele — uspokoiła go Valentine. — Chciałam, żeby się przyłączył. Miałam nadzieję, że pomoże. Ale nie jest fizykiem. Kovano wzruszył ramionami.

— A ja nie jestem dozorcą więziennym. Ale człowiek robi to, czego wymaga sytuacja. Nie mam pojęcia, czy ma to związek z wizytą Olhada, czy może Endera, ale więcej krzyków i gadania nie słyszałem tam od… nigdy nie słyszałem, o ile aresztanci byli trzeźwi. Oczywiście, pijackie awantury to główny zarzut, pod jakim zamykamy ludzi w tym miasteczku.

— Był Ender?

— Wrócił od królowej kopca. Chciał z tobą rozmawiać. Nie wiedziałem, gdzie cię szukać.

— Rozumiem. Zobaczę się z nim, kiedy stąd wyjdę.

Była z mężem. Jakt szykował się do startu promem. Miał przygotować ich statek do szybkiego odlotu, gdyby zaszła taka konieczność. Miał też sprawdzić, czy statek kolonizacyjny zdolny jest do jeszcze jednej podróży po tylu latach bez remontu głównego napędu. Wykorzystywano go jako magazyn nasion, genów i embrionów ziemskich gatunków, na wypadek, gdyby pewnego dnia okazały się potrzebne. Jakt miał polecieć na tydzień, może dłużej. Valentine nie mogła go puścić, nie poświęcając mu przynajmniej chwili swego czasu. Zrozumiałby, oczywiście — wiedział, w jakim napięciu żyją tu wszyscy. Ale Valentine nie była kluczową postacią tych wydarzeń. Przyda się później, gdy o tym napisze.