— Napluj i tysiąc razy — westchnęła Ela. — Żeby tylko przeżył.
Na ekranie rozbłysły schematy, Quara wskazywała pewne regiony modelu wirusa descolady. Po kilku minutach sama zajęła miejsce przed terminalem, pisała, pokazywała i mówiła, a Ela zadawała pytania.
Jane odezwała się znowu.
— To dziwka — szepnęła. — Nie trzymała plików w innym komputerze. Wszystkie wyniki miała w głowie.
Następnego dnia, późnym popołudniem, Sadownik był już na granicy śmierci, a Ela na granicy wyczerpania. Zespół pracował całą noc. Quara pomagała, bez. przerwy, bez śladu zmęczenia czytając wszystko, co wymyślili ludzie Eli, krytykując, wskazując błędy. Rano mieli już plan przyciętego wirusa. Usunęli zdolność porozumiewania, podobnie jak zdolności analityczne — przynajmniej tak uważali. Na miejscu pozostały wszystkie elementy, które podtrzymywały działanie miejscowych organizmów. O ile potrafili to stwierdzić, nie dysponując działającą próbką wirusa, nowy projekt był dokładnie tym, czego potrzebowali: descoladą gwarantującą funkcjonowanie lusitańskich organizmów, w tym pequeninos, a przy tym całkowicie niezdolną do globalnej regulacji i adaptacji. Nazwali wirus recoladą. Nazwa tamtego pochodziła od jego głównej funkcji rozrywania; nowa od pozostawionej funkcji podtrzymywania par gatunków, które tworzyły wszelkie życie na Lusitanii.
Ender wyraził pewną wątpliwość: skoro descolada wprowadza u pequeninos wojownicze, zaborcze cechy, nowy wirus może utrwalić ten stan. Ela i Quara wyjaśniły mu, że specjalnie wykorzystały jako model starszą wersję, z okresu, gdy pequeninos byli spokojniejsi… byli bardziej „sobą”. Pequeninos uczestniczący w badaniach zgodzili się na to. Nie było czasu, by pytać kogoś z zewnątrz — jedynie Korzeniaka i Człowieka, a ci także wyrazili zgodę.
Wiedząc wszystko, co o działaniu descolady odkryła Quara, Ela wyznaczyła też zespół pracujący nad specjalną zabójczą bakterią, która szybko rozprzestrzeni się po całej planecie, odszuka normalne wirusy descolady w każdej ich formie, rozłoży je na poszczególne elementy i zniszczy. Rozpozna dawną descoladę po obecności elementów, których brakuje nowej. Uwolnienie równocześnie recolady i bakterii powinno załatwić sprawę.
Pozostał tylko jeden problem: stworzenie wirusa. Od rana Ela zajmowała się tym osobiście. Quara zasnęła, podobnie większość pequeninos. Jednak Ela walczyła nadal, za pomocą wszelkich dostępnych narzędzi usiłując rozbić strukturę wirusa i odbudować ją według planów.
Po południu zjawił się Ender. Powiedział, że to ostatnia chwila, jeśli nowy wirus ma ocalić Sadownika. A Ela mogła tylko załamać się i rozpłakać z rozczarowania i zmęczenia.
— Nie potrafię — wyznała.
— W takim razie powiedz mu, że osiągnęłaś sukces, ale nie skończysz na czas i…
— Chcę powiedzieć, że nie da się tego zrobić.
— Zaprojektowałaś go.
— Zaplanowaliśmy go, wymodelowaliśmy… tak. Ale nie umiemy go stworzyć. Descolada ma naprawdę złośliwą strukturę. Nie możemy budować od zera, gdyż istnieje zbyt wiele elementów, które się rozpadają. Złożone z nich fragmenty muszą wcześniej pracować, odbudowywać całość. I nie możemy modyfikować obecnego wirusa, jeśli descolada nie jest przynajmniej w minimalnym stopniu aktywna. Ale wtedy odtwarza własną budowę szybciej, niż potrafimy ją zmieniać. Zaprojektowano ją by cały czas przeciwdziałała zmianom, a przy tym była tak niestabilna, że niemożliwa do odtworzenia.
— Ale oni ją stworzyli.
— Owszem. Ale nie wiem jak. W przeciwieństwie do Grega, nie mogę pod wpływem metafizycznej zachcianki wyjść poza granice swojej nauki i samym pragnieniem powołać rzeczy do istnienia. Muszę się trzymać praw natury, jakimi są tu i teraz. A nie ma takiego prawa, które pozwoliłoby zbudować ten wirus.
— Inaczej mówiąc: wiemy, dokąd mamy dojść, ale nie możemy się tam dostać.
— Do wczoraj nie wiedziałam jeszcze, czy potrafimy zaprojektować recoladę. Nie mogłam więc zgadnąć, czy zdołamy ją wyprodukować. Zakładałam, że jeśli zaplanujemy, to i zbudujemy. Byłam gotowa do działania, gdy tylko ustąpi Quara. A teraz osiągnęliśmy tylko ostateczną, pewną wiedzę, że to niemożliwe. Quara miała rację. Rzeczywiście, dowiedzieliśmy się od niej dość, żeby zabić wszystkie wirusy descolady na Lusitanii. Ale nie zdołamy wytworzyć recolady, która by je zastąpiła i utrzymała przy życiu system biologiczny.
— Jeśli użyjemy wirycydu…
— W ciągu tygodnia czy dwóch wszyscy pequeninos znajdą się w takim stanie, jak teraz Sadownik. I cała trawa, ptaki, pnącza… wszystko. Spalona ziemia. Potworność.
Znowu się rozpłakała.
— Jesteś po prostu zmęczona.
To Quara, już przytomna. Wyglądała strasznie. Sen wcale nie dodał jej sił.
Ela nic nie potrafiła siostrze odpowiedzieć.
Quara sprawiała wrażenie, jakby chciała wygłosić jakąś złośliwą uwagę, coś w stylu “A nie mówiłam?” Rozmyśliła się jednak, podeszła i ujęła Elę za ramię.
— Jesteś zmęczona, Elu. Musisz się przespać.
— Tak — zgodziła się Ela.
— Ale najpierw powiemy Sadownikowi.
— Powiemy mu: żegnaj. To miałaś na myśli?
— Tak, właśnie to.
przeszli do laboratorium, gdzie mieścił się sterylny pokój Sadownika. Naukowcy pequeninos zdążyli się już obudzić. Wszyscy przyłączyli się do czuwania w ostatnich godzinach życia Sadownika. Miro siedział wewnątrz i tym razem nie kazali mu wyjść, choć Ender wiedział, że Ela i Quara chciałyby zająć miejsce przy konającym. Zamiast tego przez głośniki wyjaśniły mu ostatnie odkrycia. Ten połowiczny sukces był — w pewnym sensie — gorszy od całkowitej porażki. Gdyby ludzie na Lusitanii znaleźli się w rozpaczliwej sytuacji, mógł doprowadzić do zagłady wszystkich pequeninos.
— Nie użyjecie tego — szepnął Sadownik. Czułe mikrofony ledwie zdołały przekazać jego słowa.
— My nie — potwierdziła Quara. — Ale nie tylko my tu decydujemy.
— Nie użyjecie — powtórzył. — Ja będę jedynym, który umrze w ten sposób.
Ostatnie słowa były całkiem bezgłośne. Później przeglądali holograficzne zapisy, żeby odczytać ruchy warg i upewnić się, co właściwie powiedział. A kiedy skończył, kiedy wysłuchał pożegnań, umarł.
Gdy tylko instrumenty potwierdziły zgon, pequeninos z grupy badawczej natychmiast wbiegli do sterylnego pomieszczenia. Teraz izolacja nie była już potrzebna. Teraz chcieli wnieść ze sobą descoladę. Szorstko odsunęli Mira i zabrali się do pracy. Wstrzykiwali wirusy do każdej części ciała Sadownika, setki iniekcji w jednej chwili. Najwyraźniej byli do tego przygotowani. Póki żył, szanowali jego ofiarę, ale gdy umarł, gdy spełnił nakazy honoru, nie mieli oporów, próbując ratować go dla trzeciego życia.
Wynieśli go na otwartą polanę, gdzie stali Korzeniak i Człowiek, i ułożyli w zaznaczonym wcześniej miejscu. Tworzyło równoboczny trójkąt z dwoma ojcowskimi drzewami. Tam rozcięli ciało i przybili palikami do ziemi. W ciągu kilku godzin wyrósł pęd i na chwilę błysnęła nadzieja, że będzie to ojcowskie drzewo. Jednak po kilku dniach bracia, którzy potrafili rozpoznać młode ojcowskie drzewa, obwieścili, że wysiłki poszły na marne. To prawda, powstała nowa istota przechowująca geny Sadownika; ale wspomnienia, wola, osoba, którą był Sadownik, zginęły. Drzewo było nieme; żaden umysł nie włączy się do nieustającego konklawe ojcowskich drzew. Sadownik postanowił uwolnić się od wirusa, nawet jeśli oznaczało to utratę trzeciego życia — daru descolady dla tych, których zniewoliła. Odniósł sukces, a przegrywając zwyciężył.