Выбрать главу

Oczywiście, że bawi się z dziećmi, pomyślał Ender. Sama jest jeszcze dzieckiem, niezależnie od doświadczeń, jakie narzuciła jej moja pamięć.

Ale kiedy stał w progu i obserwował, zrozumiał, że nie bawi się tak samo ze wszystkimi. To Nimbowi poświęcała swą uwagę. Chłopiec, który poparzył się, nie tylko dosłownie, w noc tłuszczy. Dzieci grały w jakąś prostą grę, która jednak nie pozwalała im na rozmowy. Mimo to między Nimbem i Val trwała rozmowa. Jej uśmiech do niego… nie jak uśmiech kobiety zachęcającej kochanka, a raczej jak uśmiech siostry, przekazujący bratu bezgłośną wiadomość o miłości, wierności i zaufaniu.

Ona go leczy, domyślił się Ender. Jak wiele lat temu mnie uleczyła Valentine. Nie słowem. Tylko swoją obecnością.

Czyżbym nawet tę umiejętność jej przekazał? Czy tak wiele było mocy i prawdy w moim marzeniu? W takim razie może i Peter ma w sobie wszystko, co miał mój prawdziwy brat… wszystko, co było niebezpieczne i straszne, ale też stworzyło nowy porządek.

Mimo starań, Ender nie potrafił w to uwierzyć. Młoda Val potrafiła może leczyć spojrzeniem, ale w Peterze niczego takiego nie było. Tę twarz widział Ender w dzieciństwie, jak spogląda na niego z lustra w Grze Fantasy, w tej strasznej komnacie, gdzie umierał znowu i znowu, nim wreszcie zdołał zawrzeć w sobie pierwiastek Petera, i pójść dalej.

Przejąłem Petera i zgładziłem całą rasę. Wziąłem go do swego wnętrza i popełniłem ksenocyd. Przez wszystkie te lata wierzyłem, że zdołałem się z niego oczyścić. Że odszedł. Ale on nigdy mnie nie opuścił.

Idea porzucenia świata i wstąpienia do zakonu Dzieci Umysłu Chrystusa… wiele go w niej pociągało. Może tam Novinha i on zdołają się pozbyć demonów, jakie ścigały oboje przez tyle lat. Novinha nigdy jeszcze nie była tak spokojna jak dzisiaj.

Val zauważyła go w drzwiach i podeszła.

— Co tu robisz? — zdziwiła się.

— Szukam ciebie — odpowiedział.

— Plikt i ja spędzimy tę noc z rodziną Olhada — wyjaśniła. Zerknęła na Nimba i uśmiechnęła się. Chłopiec wyszczerzył zęby.

— Jane mówiła, że odlatujesz — rzekł cicho Ender.

— Jeśli Peter potrafi utrzymać w sobie Jane, ja też potrafię — odparła. — Miro poleci ze mną. Szukać światów zdatnych do zasiedlenia.

— Tylko jeśli tego chcesz.

— Nie żartuj — mruknęła. — Odkąd robisz tylko to, czego chcesz? Wykonam to, co wykonać trzeba i co tylko ja wykonać mogę. Przytaknął.

— Tylko po to przyszedłeś? — spytała. Znowu kiwnął głową.

— Chyba tak.

— A może jesteś tutaj, bo chciałbyś znowu być tym dzieckiem co wtedy, kiedy widziałeś dziewczynę z taką twarzą?

Słowa ukłuły go… o wiele mocniej, niż kiedy Peter odgadł, co mu leży na sercu. Współczucie Val budziło większe cierpienie niż wzgarda tamtego.

Dostrzegła wyraz jego twarzy i błędnie to zrozumiała. Z ulgą przekonał się, że zdolna jest do pomyłek. A jednak nie wie o mnie wszystkiego.

— Wstydzisz się mnie? — spytała.

— Jestem zakłopotany — odparł. — Ponieważ wystawiłem na widok publiczny swoją podświadomość. Ale nie wstydzę się. Nie ciebie. — Zerknął na Nimba. — Zostań tu i dokończ, co zaczęłaś.

Uśmiechnęła się lekko.

— To dobry chłopiec — zapewniła. — Wierzył, że postępuje słusznie.

— Tak — zgodził się. — Ale przestał nad tym panować.

— Nie wiedział, co robi. Kiedy nie rozumiesz konsekwencji swoich działań, jak można cię za nie obwiniać?

Wiedział, że w równej mierze mówi o nim, Enderze Ksenobójcy, co o Nimbie.

— Nie ponosisz winy — odpowiedział. — Ale ponosisz odpowiedzialność. Za uleczenie ran, jakie zadałeś.

— Tak — zgodziła się. — Ran, jakie zadałeś. Ale nie wszystkich ran na świecie.

— Tak? A dlaczego nie? Bo sama chcesz je uleczyć? Roześmiała się lekko, po dziewczęcemu.

— Nic się nie zmieniłeś, Andrew. Przez wszystkie te lata.

Uśmiechnął się do niej, uścisnął lekko i odesłał w jasność pokoju. Sam jednak powrócił w mrok i ruszył w stronę domu. Było dostatecznie widno, żeby widział drogę, a mimo to potykał się i kilka razy pobłądził.

— Płakałeś — odezwała się w uchu Jane.

— To taki szczęśliwy dzień — odpowiedział.

— Jest szczęśliwy. Chyba tylko ty jeden marnujesz na siebie litość.

— I bardzo dobrze. Tylko ja, ale to znaczy, że jest ktoś taki.

— Masz mnie — zauważyła. — A nasze stosunki były czyste przez cały czas.

— Miałem w życiu dość czystości — odparł. — Nie liczyłem na więcej.

— Wszyscy w końcu wracają do czystości. Wszyscy kończą poza zasięgiem grzechów śmiertelnych.

— Ale ja nie umarłem. Jeszcze nie. A może tak?

— Czy to wygląda jak niebo? — spytała. Roześmiał się, niezbyt przyjemnie.

— Sam widzisz. Nie jesteś martwy.

— Zapomniałaś — rzekł. — To może być piekło.

— A jest?

Pomyślał o wszystkim, co zdołali osiągnąć. Wirusy Eli. Uzdrowienie Mira. Troska Val o Nimba. Spokojny uśmiech na twarzy Novinhy. Radość pequeninos, kiedy oswobodzenie rozpoczęło swój marsz przez świat. Wiedział, że w tej chwili wirycyd wycina coraz szerszy łan wśród prerii capim wokół kolonii. Z pewnością dotarł już do innych lasów; bezradna descolada ustępuje przed niemą, pasywną recoladą. Takie zmiany nie mogły przecież dziać się w piekle.

— Chyba rzeczywiście żyję — uznał.

— I ja także — oświadczyła. — To już coś. Nie tylko Peter i Val wyskoczyli ci z głowy.

— Nie tylko oni — zgodził się.

— Oboje nadal żyjemy, chociaż zbliżają się trudne chwile. Przypomniał sobie, co ją czeka: psychiczne okaleczenie, odległe zaledwie o kilka tygodni. Zawstydził się własnego cierpienia.

— Lepiej kochać i utracić — mruknął — niż nie kochać wcale.

— Może to banał — przyznała Jane. — Ale to jeszcze nie znaczy, że nie jest prawdą.

ROZDZIAŁ 18

BOGINI DROGI

Dopóki nie zniknął, nie wyczuwałam zmian w wirusie descolady.

Adaptował się do ciebie?

Zaczynał smakować jak ja sama. Włączył do swojej struktury większą część moich molekuł genetycznych.

Może przygotowywał się, żeby cię przemienić jak nas.

Ale kiedy opanował twoich przodków, połączył ich z drzewami, wśród których żyli. Z kim mógłby nas połączyć?

Jakie formy życia istnieją na Lusitanii, prócz tych, które już tworzą pary?

Może descolada zamierzała przyłączyć nas do istniejącej pary albo zastąpić nami jeden z elementów.

A może chciała połączyć was z ludźmi?

Teraz zginęła. Nigdy nie nastąpi to, co planowała.

Ciekawe, jakie życie byś prowadziła. Kopulowała z ludzkimi samcami?

To obrzydliwe.

A może byś rodziła żywe potomstwo, tak jak robią to ludzkie samice?

Skończ z tą ohydą.

Zastanawiałem się tylko.

Descolada zniknęła. Jesteście od niej wolni.

Ale nie wolni od tego, czym powinniśmy się stać. Wierzę, że przed jej nadejściem zyskaliśmy inteligencję. Wierzę, że nasza historia jest starsza od pojazdu, który ją tutaj przyniósł. Wierzę, że gdzieś w naszych genach tkwi sekret życia pequeninos, kiedy mieszkali na drzewach, nie byli larwalnym etapem rozwoju świadomych drzew.