„Daily News” zauważała, iż przestępstwo to było zdecydowanie natury politycznej.
Za sprawą despotyzmu oraz nienawiści do liberałów, jakie cechują rządy niektórych państw europejskich, do naszych brzegów zawitało wielu ludzi, którzy byliby wspaniałymi obywatelami, gdyby nie wspomnienia tego, co przeszli. Wśród tych ludzi obowiązuje ścisły kodeks honorowy, a jego naruszenie karane jest śmiercią. Należy podjąć wszelkie próby, aby odnaleźć sekretarza Stangersona i zdobyć od niego szczegółowe informacje dotyczące życia zmarłego. Ogromnym krokiem naprzód w śledztwie było poznanie adresu domu, w którym wynajmował kwaterę. Efekt ten zawdzięczamy wyłącznie przenikliwości i energii pana Gregsona ze Scotland Yardu.
Przejrzeliśmy z Sherlockiem Holmesem te notatki podczas śniadania, i odniosłem wrażenie, że one szalenie go rozbawiły.
- Mówiłem ci, że bez względu na to, co się stanie, wszelkie zasługi przypadną na pewno Lestrade’owi i Gregsonowi.
- Zależy, jak sprawa się rozwinie.
- Och, daj spokój! To akurat nie ma najmniejszego znaczenia. Jeśli ten człowiek zostanie schwytany, będzie to efektem ich wysiłków, jeśli zaś ucieknie, stanie się to mimo ich wysiłków. Jak będzie orzeł, to ja wygrywam, a jak reszka, to ty przegrywasz. Niezależnie od tego co zrobią, i tak zawsze ich będzie na wierzchu. Un sot trouve toujours unplus sot qui l’admire.
- A to co, u licha! - zawołałem, bo w tej właśnie chwili usłyszałem tupot wielu kroków w korytarzu i na schodach, którym towarzyszyły głośne i niezadowolone krzyki naszej gospodyni.
- To wydział policji z Baker Street - rzekł z powagą mój towarzysz, a w chwili gdy wypowiadał te słowa, do pokoju wbiegło pół tuzina najbrudniejszych i najbardziej obszarpanych dzieciaków z ulicy, jakie kiedykolwiek widziałem.
- Baczność! - zawołał Holmes ostrym tonem, a sześciu małych brudnych obdartusów wyprężyło się, stając w szeregu niczym sześć posążków. - W przyszłości macie przysyłać tu na górę jedynie Wigginsa, żeby zdał mi raport, a reszta ma czekać na ulicy. Znaleźliście go, Wiggins?
- Nie, sir. Nie znaleźliśmy - odparł jeden z chłopaków.
- Nie liczyłem na to, że wam się uda. Musicie go dalej szukać, dopóki nie znajdziecie. Oto wasza zapłata - mówiąc to, wręczył każdemu z nich po szylingu. - A teraz zmiatajcie stąd i następnym razem wróćcie z lepszymi wiadomościami.
Machnął ręką, a oni potruchtali po schodach jak stado szczurów, i po chwili usłyszeliśmy
ich głośne wrzaski na ulicy.
- Każdy z tych małych urwisów potrafi lepiej pracować niż cały tuzin policjantów -zauważył Holmes. - Już na sam widok człowieka w mundurze ludziom zamykają się usta. Ci chłopcy mogą wejść dosłownie wszędzie i usłyszeć wszystko. Są też niesamowicie bystrzy, trzeba tylko ukierunkować ich i wziąć w karby.
- Zatrudniasz ich w związku z tą sprawą z Brixton Road? - spytałem.
- Tak. Potrzebuję ustalić pewien fakt, ale to tylko kwestia czasu. O! Zaraz usłyszymy nowiny, i to ważne nowiny! Idzie tu właśnie Gregson, a jego twarz wyraża ogromne zadowolenie. Zmierza do nas, jestem pewien. Tak. Zatrzymał się. Oto i on!
Rozległo się uporczywe dzwonienie do drzwi; po kilku chwilach jasnowłosy detektyw wbiegł po schodach, przeskakując po trzy stopnie, i wpadł do naszego salonu.
- Mój drogi panie! - zawołał, ściskając rękę podaną mu z rezerwą przez Holmesa. -Może mi pan pogratulować! Rozwiązałem tę sprawę!
Na wyrazistej twarzy mego przyjaciela dostrzegłem cień niepokoju.
- To znaczy, jest pan na właściwym tropie? - spytał.
- Na właściwym tropie? Nie, sir, mamy już naszego człowieka pod kluczem!
- A jak się nazywa?
- Arthur Charpentier, podporucznik królewskiej marynarki - odparł z dumą Gregson, zacierając swoje pulchne dłonie i prężąc pierś.
Sherlock Holmes odetchnął z ulgą, odprężył się i uśmiechnął.
- Proszę usiąść i poczęstować się cygarem - powiedział. - Bardzo chcielibyśmy się dowiedzieć, jak się to panu udało. Napije się pan whisky z wodą?
- Bardzo chętnie - odparł detektyw. - Jestem zmęczony tym strasznym wysiłkiem, na jaki musiałem się zdobyć w ciągu ostatnich dni. Chodzi mi nie tyle o wysiłek fizyczny, ale przede wszystkim umysłowy. Na pewno pan to świetnie rozumie, panie Holmes, bo obaj pracujemy głową.
- Doprawdy, chyba za bardzo mi pan schlebia - odparł z powagą Holmes. - A teraz proszę mi opowiedzieć, w jaki sposób udało się panu osiągnąć tak wspaniały rezultat.
Detektyw rozsiadł się w fotelu i zadowolony z siebie zaciągnął się cygarem. Potem nagle uderzył dłonią w udo i zaczął się śmiać.
- Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to - wykrzyknął - że ten głupiec Lestrade, który ma tak wysokie mniemanie o sobie, podążył fałszywym tropem! Próbuje znaleźć tego sekretarza, Stangersona, który miał tyle wspólnego ze zbrodnią, co nowo narodzone dziecko. Nie wątpię, że do tej pory na pewno go już złapał.
Ta myśl tak rozweseliła Gregsona, że śmiał się długo, aż się zakrztusił.
- A w jaki sposób wpadł pan na właściwy trop?
- Ach! Opowiem panu o tym. Oczywiście, doktorze Watson, musi to zostać wyłącznie między nami. Pierwsza trudność, którą musieliśmy pokonać, polegała na tym, by dowiedzieć się czegoś o przeszłości tego Amerykanina. Inni woleli czekać, aż pojawi się jakaś odpowiedź na ich ogłoszenia lub zjawi się ktoś, kto z własnej woli udzieli informacji. Ale Tobias Gregson działa inaczej! Pamięta pan ten cylinder, który leżał przy nieboszczyku?
- Tak - odparł Holmes. - Ze sklepu firmy John Underwood and Sons, Camberwell Road
129.
Gregson wyglądał na zawiedzionego.
- Nie miałem pojęcia, że pan to zauważył - powiedział. - Był pan tam?
- Nie.
- Ha! - zawołał z ulgą Gregson. - Nie powinno się lekceważyć nawet najmniejszej szansy, choćby wydawała się zupełnie nieistotna.
- Dla wielkiego umysłu nic nie jest nieistotne - oznajmił sentencjonalnie Holmes.
- Udałem się więc do Underwooda i spytałem go, czy sprzedali cylinder tego rozmiaru człowiekowi o takim wyglądzie. Przejrzał swoje księgi i od razu go znalazł. Przesłał ten cylinder niejakiemu panu Drebberowi, zamieszkałemu w pensjonacie pani Charpentier przy Torquay Terrace. W ten sposób zdobyłem jego adres.
- Mądrze! Bardzo mądrze. - wymruczał Sherlock Holmes.
- Następnie złożyłem wizytę madame Charpentier - ciągnął dalej detektyw.
Zastałem ją bardzo bladą i przygnębioną. W pokoju była również jej córka, dziewczyna niezwykłej urody. Miała zaczerwienione oczy, a gdy do niej mówiłem, usta jej drżały. Nie umknęło to mojej uwadze. Zacząłem wierzyć, że znalazłem trop. Zna pan to uczucie, panie Holmes, kiedy trafi się na właściwy ślad. Ten dreszczyk emocji!
- Czy słyszała pani o tajemniczej śmierci jej niedawnego lokatora, pana Enocha J. Drebbera z Cleveland? - spytałem.
Madame skinęła głową. Wyglądało na to, że nie jest w stanie wydobyć z siebie nawet słowa. Dziewczyna natomiast zalała się łzami. Stało się dla mnie oczywistym, że obie kobiety coś wiedzą o tej sprawie.